Jak to z Muminkami było (Tove Jansson, „Małe trolle i duża powódź”)

Małe trolle i duża powódź

Starsze Dziecię miało ostatnio dzień dobroci dla tatusia i łaskawie przyjęło sugestię, by wznowić wieczorne czytanie Muminków w wersji pełnej. Lekko tylko drżący głosik zastrzegł, że nie ma być żadnych Buk i Hatifnatów i zażądał inkryminowanych tomów do kontroli. Dokładny ogląd wykazał, że Buka widnieje na jednej ilustracji, Hatifnatów jest więcej, ale oni jakoś uznani zostali za mniej groźnych. Zapewniłem na wszelki wypadek, że fragmenty z Buką i Hatifnatami ominę szerokim łukiem i domagałem się wskazania od czego zaczniemy. Do wyboru była okładka żółta, różowa i niebieska. Tomiki oprawione introligatorsko w zgrzebne płótno w grę nie wchodziły.

Padło na różowe (bo różowe rządzi), czyli „Małe trolle i dużą powódź”. Sam czytałem tę książeczkę raz, wrażenia mi pozostały dość letnie i nie miałem nic przeciwko powtórce.

To pierwsza historia, w której pojawił się Muminek i jego Mama,

Tatuś jako porzucający rodzinę wielbiciel przygód i mały zwierzaczek kropka w kropkę przypominający przyszłego Ryjka. Wszystko w tym opowiadaniu jest jeszcze szkicem, zapowiedzią przyszłego rozwoju. Zaczyna się w stylu, do którego przywykliśmy:
Musiało być już późne popołudnie, gdzieś pod koniec sierpnia, kiedy Muminek i jego Mama weszli w samo serce wielkiego lasu. Było całkiem cicho i tak ciemno między drzewami jak po zapadnięciu zmroku. Tu i ówdzie rosły olbrzymie kwiaty świecące własnym światłem niczym migotliwe lampy, a głęboko wśród cieni poruszały się małe bladozielone punkciki.

Dalej jednak autorka jeszcze nie umie (a może nie chce, jak wynikałoby z jej wstępu) oderwać się od elementów konwencjonalnej baśni, wprowadzając bohaterów zupełnie niepasujących do historyjki o trollach: jakąś kwiatową wróżkę w typie Calineczki, Starego Pana z ogrodem stworzonym ze słodyczy (anty-Baba Jaga to miała być?), Marabuta w okularach. Nawet rysunki są jeszcze niepewne, Muminkom brakuje charakterystycznych krągłości, a Mamę Muminka chyba tylko po torebce poznać można w okładkowej jędzy z trąbą słonia, wrzeszczącej na stadko przysadzistych Hatifnatów.

Jak na niewiele ponad pięćdziesiąt stron rzadkiego tekstu dzieje się zdecydowanie za dużo i nieco za szybko, szczególnie dla przyzwyczajonych do dużo wolniejszego rytmu innych książek o Muminkach. Nie napiszę więc, że zdecydowanie polecam. Ale przeczytać warto, żeby dowiedzieć się, jak to z tymi Muminkami było.

Tove Jansson, Małe trolle i duża powódź, tłum. Teresa Chłapowska, Nasza Księgarnia 1997.

 
(Odwiedzono 875 razy, 1 razy dziś)

9 komentarzy do “Jak to z Muminkami było (Tove Jansson, „Małe trolle i duża powódź”)”

  1. „Małych trolli…” nie czytałam jeszcze, a mam ochotę. Nie jakąś wielką, ze względów opisanych w recenzji, ale zawsze. Właśnie po to, żeby się przekonać jak to się wszystko zaczęło. :)

    Odpowiedz
  2. ha ha ha :) też czytałam z Młodym „Małe Trolle…” raczej z ciekawości niż z przekonania. Niestety mimo, że uparcie przeczytałam mu do poduszki wszystko jak leci, Młody nie chwycił haczyka i mimo moich zachęt do cozimowego czytania „Zimy Muminków” nie daje się przekonać. Trudno – jego strata…
    Co do Buki, to boi się jej bardziej niż Lorda Voldemorta :)) Zastanawiam się czy ja się w ogóle bałam Buki jak byłam dzieciakiem…? Nie pamiętam… Muminkami, choć czytałam je duuuużo wcześniej, zachwyciłam się – o dziwo – dopiero w okresie studiów. Od tamtej pory ciągle odnajduję w tych książkach coś nowego.

    Odpowiedz
  3. Ten strach przed Buką to chyba efekt tych koszmarnych koreańskich animacji o Muminkach. Ja tam w dzieciństwie uważałem Bukę za przyjemną odmianę w tej całej sielankowości, za to bałem się komety i w ogóle cały tomik o komecie uważałem za taki bardziej horrorowaty:)

    Odpowiedz
  4. a wiesz, że mnie też przerażała bardziej ta kometa :) Buka to taka bardziej nieszczęśliwa była… koreańskie animki – fuuuu, darło się to to głównie i straszyło tam gdzie nie trzeba było :)

    Odpowiedz
  5. No właśnie, właśnie. A potem dzieci spać nie mogą i cenzurują obrazki w książce:P Myślałem, że nienormalny jestem z tym, że mi żal Buki, a tu proszę. Jakiś fanklub albo grupę wsparcia by trzeba założyć.

    Odpowiedz
  6. Ja wykonałam benedyktyńską pracę (która na tej stronie nikogo nie zaszokuje, neistety) i kilka lat temu przeczytałam dziecku całe „Muminki”, całą „Mary Poppins” (w tym uczestniczył też tatuś dziecka), całego Smoka Wawelskiego z Gąbką i dużo takich „nieseryjnych” książek (więc nie ma się co chwalić objętością). Ale fajne to było (bo dziecko łykało to, co mamusia wybrała, a nie wg własnego uznania – wtedy jeszcze nie bardzo dysponowało swoim własnym uznaniem).
    Dobra, polansowałam się, jaka to jestem wzorcowa mamuśka,a teraz podzielę się moją refleksją a propos Muminków.
    Chyba to była „Zima Muminków”.
    Dziecko leżało w pościeli, a ja zdzierałam gardło. Mamy takie wydanie tych powieści (może ktoś kojarzy, tom zielony i tom pomarańczowy, grube takie, stosunkowo nowe wydania), w którym zdarzają się obrazki (ale bez przesady, jednak dominuje tekst), a tekst jest normalnym drukiem (nie jakies wielkie bukwy dla dzieci) i w gęstych odstępach (haha, o ile odstęp może być gęsty).
    W tym przydługim wstępie zmierzam do tego, że było co czytać, bo leciałam po jednym rozdziale, a każdy miał z 10-12 stron. Tym standardowym gestym drukiem, z małymi odstępami i bez nawału obrazków.
    Czytam. A tam leciało tak: Muminek spał, obudził się, bo coś zatrzeszczało, więc popatrzył przez okno, wiatr wiał, gałęzie się ruszały, drzewa były łyse, Muminek pomyślał o Włoczykiju, powzdychał i poszedł spać.
    Mała Mi spała, obudziła się, bo coś skrzypęło, popatrzyła przez okno, a tam śnieg, błyszczało, pusto było…
    Potem chyba się obudził Ryjek, bo mu się coś przyśniło, popatrzył przez okno, a tam gałęzie ośnieżone, cicho, biało…
    I tak, kurka blada, cały rozdział o tym, że spali, budzili się, myśleli, co u kogo słychać (głównie u tej powsinogi Włóczykija, bo reszta kimała za ścianą), zachwycali się śniegiem albo cieszyli się, że wiatr na nich nie wieje, czekali na wiosnę i znowu bęc w kimono.
    Wcale mnie to nie denerwowało, nic a nic. A musicie przyznać, że to jest naprawde o NICZYM). Raczej zapałałam podziwem do autorki, że umie na tylu stronach pisać o niczym i to się da czytać.
    A dziecko słuchało i nie pisnęło słówka, że nudne. Ja też nie pisnełam słówka, bo nie było nudne wcale a wcale :-)
    Rewelacja, co?

    Odpowiedz
    • Piękna opowieść. I faktycznie mało kto tak pięknie pisze o niczym. Gdybyś miała okazję poczytać książki Jansson dla dorosłych, to wrażenie to się umocni. Chociaż nigdzie nie wychodziło jej to tak pięknie jak w Muminkach :)

      Odpowiedz
  7. Poczytam te dla dorosłych. Dziękuję za wskazówkę, bo Jansson tak kojarzę z Muminkami, że nawet mi przez myśl nie przeszło, że można złapać do czytania coś innego jej autorstwa :-)

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.