W krainie lentilków (Mariusz Szczygieł, „Gottland”)

 Gottland

W połowie lat osiemdziesiątych kilkunastoletniemu przybyszowi z Polski  Czechosłowacja jawiła się jako coś w rodzaju wielkiego sklepu ze słodyczami. W wiejskim sklepiku niedaleko obozu pionierskiego, w którym mieszkała nasza grupa kolonijna, było chyba więcej rodzajów czekolady, niż widziałem w życiu, a lentilki nie stanowiły rarytasu pokątnie szmuglowanego do naszych przaśnych warzywniaków. Naiwna młodość dziwiła się: czemu tu może być wszystko, a u nas nie ma nic? Nikt nie wypowiadał tego pytania na głos, a gdyby nawet to zrobił, to pewnie i tak nie usłyszałby odpowiedzi. Nikt z nas też nie zaglądał za kolorowe fasady, nie wnikał, co tak naprawdę zakrywają pełne sklepowe regały.

Pokazał to Mariusz Szczygieł.

Życie w Czechosłowacji od zaplecza, od podwórza,

gdzie rzuca się na stos niepotrzebne kartony po lentilkach. I niepotrzebnych ludzi. Tych, którzy nie pasują do kolorowej bajki o Arabelli, tych, którzy nie zgadzają się, żeby kobieta za ladą rzucała im smakowite kąski w zamian za milczenie, tych, którzy w szpitalu na peryferiach nie chcą nakładać workowatych ochraniaczy, żeby nie zbrukać błyszczącego linoleum. Lida Baarova, gwiazda kina, która miała to nieszczęście, że zwrócił na nią uwagę Adolf Hitler. Marta Kubisova, piosenkarka, która miała nieszczęście nagrać piosenkę do serialu realizowanego przez państwową (bo przecież innych nie było) telewizję, piosenka zaś niespodziewanie stała się hymnem praskiej wiosny. Otakar Svec, rzeźbiarz, który nieopatrznie wygrał konkurs na monumentalny pomnik Stalina, a potem musiał patrzeć, jak partyjni biurokraci masakrują jego dzieło w imię sojuszu z bratnim Związkiem Radzieckim. Tacy jak oni mieli zostać „zamilczani na śmierć”, mówiąc słowami Pavla Kohouta, pisarza, którego władza też się pozbyła, zmuszając do emigracji (Szczygieł wspomina o jego Kacicy – a to jedna z najlepszych powieści, jakie czytałem).

Książka zaczyna się mocnym uderzeniem

– dziejami rodu Batów, potentatów obuwniczych. Można tylko przecierać oczy ze zdumienia, czytając o rozwoju firmy i wpływie, jaki wywierała na życie pracowników, na życie całego miasta. Niesamowity rozmach batyzmu (coś w rodzaju obuwniczego faszyzmu) naprawdę robi wrażenie. Już ten tekst sprawiłby, że Gottland warto przeczytać. Ale to nie koniec. Potem mamy Tylko kobietę (o Baarovej) z genialnym podsumowaniem dojścia Hitlera do władzy:
W tym czasie władzę w sąsiednich Niemczech władzę absolutną zdobywał mężczyzna, który […] najbardziej był wdzięczny swojemu ojcu za porzucenie pospolitego, wiejskiego nazwiska Schicklgruber.
To jasne.
Pozdrowienie „Heil Schicklgruber” byłoby zbyt rozwlekłe.
Oraz historię praskiego pomnika Stalina i jego twórcy, piosenkarki Kubisovej, której karierę zakończyło oskarżenie o występ w duńskim filmie pornograficznym, czy opowiadane równolegle życiorysy Jaroslavy Moserowej, specjalistki od leczenia oparzeń, która w 1969 roku zajmowała się Janem Palachem (dokonał samopodpalenia w proteście przeciwko interwencji wojsk Układu Warszawskiego i apatii społeczeństwa Czechosłowacji), i Zdenka Adamca, który w 2003 roku powtórzył jego dramatyczny czyn w tym samym miejscu w centrum Pragi – w proteście przeciwko bezdusznemu systemowi i zakłamaniu polityków. Nie umiem wskazać tekstu, który zrobił na mnie największe wrażenie. Podczas lektury myślałem, że już znalazłem ten jeden najlepszy, po czym okazywało się, że kolejny też robi ogromne wrażenie, a potem jeszcze następny.

Czechosłowacja okazywała się nie wielkim sklepem ze słodyczami, lecz gigantyczną miodową pułapką.

Na pozór było słodko, ale miód oblepiał szczelnie, żeby nikt nie mógł ulecieć, i zaklejał usta, żeby nikt nie protestował. Bohaterka jednego z reportaży stwierdziła wprost: „Uświadomiłam sobie, że szpital dla psychicznie chorych jest w Czechosłowacji jedynym normalnym miejscem, bo wszyscy mogą tam bezkarnie mówić, co naprawdę myślą”.
Zastanawiam się, czy znajdzie się cudzoziemiec, który napisze podobną rzecz o Polsce i Polakach. A może już się znalazł, tylko ja w zacofaniu swoim zdołałem go przegapić?
PS. Wiem natomiast doskonale, które z zamieszczonych w książce zdjęć podoba mi się najbardziej. Stadion. Długie szeregi dziewczyn kostiumach gimnastycznych, zziębniętych, trochę znudzonych oczekiwaniem na rozpoczęcie pokazu. I wszystkie w identycznych butach. Długie szeregi Czeszek w czeszkach.
Mariusz Szczygieł, Gottland, Wydawnictwo Czarne 2010.

Podobne pozycje:

Słoń na Zemplinie

Andrej Ban

(Odwiedzono 438 razy, 2 razy dziś)

22 komentarze do “W krainie lentilków (Mariusz Szczygieł, „Gottland”)”

  1. Skończyłam czytać dwa dni temu. Gdybym musiała wybrać to jedno opowiadanie to chyba była by to historia Marty Kubisovej. Ale mnie uderzyło w tej książce coś innego – pomimo, że już sporo lat minęło od upadku komunizmu ludzie nadal się boją mówić o tamtych czasach…

    A przy okazji – ja mam inne „słodkie” wspomnienie z naszymi południowymi sąsiadami – czekolada „Studentska”… Pyszota:)

    Odpowiedz
  2. Gdyby mi ktoś przyłożył pistolet do głowy, to też bym wskazał Kubisovą. Ale wiele uroku ma też koncepcja przeniesienia całej Czechosłowacji do Urugwaju czy Paragwaju:P
    Z czekolad pamiętam tylko, że te czekoladopodobne miały papierki z lalkami:P

    Odpowiedz
  3. No i przepadło. Jeżeli do tej pory bym nie uległa chęci przeczytania „Gottlandu”, to teraz już na 100%. Kwettia tylko – kiedy dokładnie to będzie.

    Do dyskusji tematycznej – w związku z powyższym – aktualnie nie dołążę cegiełki. Polecam jednak kolejną książkę: „Zrób sobie raj”. Inne spojrzenie na ten naród, trochę związane z poprzednim ustrojem, ale już nie do końca. Tutaj Bóg (lub jego brak ;p) gra duuużą rolę. Fascynująca lektura!

    A w Czechosłowacji nie byłam, więc wspomnień tak barwnych nie mam ;p Najbarwniejsze wspomnienia to Pewex ;p

    Odpowiedz
  4. Ja w Czechosłowacji też nie byłam, ale siostra mojej mamy mieszkająca w Nowym Targu przywoziła nam tamtejsze słodycze jak przyjeżdżała z wizytą do rodziny. Pierwszą podróż w tamte rejony zaliczyłam już po rozpadzie tejże, a i to byłam tylko na Słowacji. Złota Praga cały czas przede mną:)

    Odpowiedz
  5. Bardzo zachęcająca recenzja. Choć mnie akurat zachęcać nie trzeba, bo „Gottland” już leży w okolicach wierzchu stosika do przeczytania. Na pewno niedługo sięgnę, bo w czytaniu mam zastój (czytam kilka grubych książek na raz), a Szczygła się pochłania.

    „Zrób sobie raj” już przeczytane i jestem na etapie wypisywania cytatów. Ręka mnie boli… :)

    Odpowiedz
  6. Dołączając do głosów pochlebnych książce, polecam również (podobnie jak w przed-komentarzach) „Zrób sobie raj”. A moje ulubione opowiadanie to te o pomniku (niestety nie pamiętam tytułu). :)

    Odpowiedz
  7. O, tak, cytatów można wynotować mrowie. Chociaż je generalnie nie notuję, tylko zaznaczam „przyklejańcami”. Ale i to już przestałam robić w tym przypadku, bo zaraz mi się skończą karteczki, a nie zaopatrzyłam się w kolejne opakowanie ;)

    PS. A Lentilki to był swojego czasu hit hitów dla mnie :D

    Odpowiedz
  8. Świetna recenzja! Mnie najbardziej podobał się chyba reportaż o pochodni. Wspaniała ksiąka. Ja wyrosłam na lentilkach, sudentskiej, przy kreciku i w jaromirkach (czyli czeszkach).

    Odpowiedz
  9. To jest kropka nad i. Musze te ksiazke przeczytac! Choc przyznam sie, ze kiedy pierwszy raz o niej uslyszalam, a wlasciwie tylko jej tytul to myslalam, ze to o szwedzkiej Gotlandii jest ;D

    Odpowiedz
  10. A propos luksusowego zaopatrzenia w czeskoslovenskich sklepach, to ja niedawno odkryłam na YouTube „Kobietę za ladą”, którą obejrzałam z wielką przyjemnością. I uderzyły mnie właśnie te luksusy na półkach. Te cukry w pięciu rodzajach! Kawa! Koniaki francuskie! Piramidy puszek z kawiorem! Jak sobie pomyślę, że ten serial leciał w Polsce w połowie lat 80-tych, kiedy do wyboru mieliśmy w śklepach ocet i musztardę, to się dziwię ze ustrój się dopiero w 1989 zmienił…
    A popis lentilków i ich podróbek, to kilka lat temu zgłębiłam temat i odkryłam, że właścicielem firmy Orion (tej od lentilków i czekolady studenckiej) jest Nestlé. Które w Polsce sprzedaje smarties. Czyli lentilki pod inną nazwą. Ale mi nie smakują 😀 chociaż na pewno to są te same cukiereczki, tylko sypane do różnych rodzajów pudełek. No ale jak się nie nazywają lentilki, to już nie smakują jak należy. Więc za każdym razem jak jestem u naszych południowych sąsiadów, obkupuję się w lentilki. W czekoladę studencką zresztą też.
    Ten długi wywód spożywczy służyć miał zamaskowaniu faktu, że książki nie czytałam, więc nie mogę o niej niczego napisać…

    Odpowiedz
    • Uwielbiam Kobietę za ladą i też zawsze podziwiam zaopatrzenie, te sałatki, kanapeczki, bombonierki i koniaczki :D Obawiam się, że Nestle kupiło wszystkie możliwe marki nie tylko u nas. Oryginalne lentilki też zresztą już nie smakują jak kiedyś, ale może to kwestia wieku :P A Gottland bardzo polecam.

      Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.