Młoda dama w kalesonach taty (Klara Feher, „No cóż, za moich czasów…”)

Prawie szesnastoletnia Kati Horwath pochodzi z biednej rodziny, ma dwie młodsze siostry i jest stypendystką w szkole handlowej. Horwathówny muszą dzielić się wszystkim i dokonują cudów, żeby w szkole na czas przekazać sobie atlas geograficzny czy ekierkę. Nagła zmiana planu lekcji okazuje się kataklizmem, który potrafi zburzyć misternie opracowane przez siostry procedury i narazić dziewczęta na złapanie dwói za brak pomocy naukowych. Niedostateczny zaś to groźba utraty zwolnienia z czesnego, a w konsekwencji szansy na zdobycie wykształcenia.

Kati nie ma nabożeństwa do sprzątania i wiecznie podkrada siostrom czystą bieliznę. Poznajemy ją pewnego poranka 1940 roku, gdy usiłuje znaleźć kilka niezbędnych części garderoby. Nic z tego, matka i siostry akurat ten moment wybrały sobie na wychowywanie Kati i starannie pozamykały swoje szafy i komody. Dziewczyna ostatecznie biegnie do szkoły w ojcowskich kalesonach – nic więc dziwnego, że wiadomość o czekającym uczennice badaniu lekarskim budzi w niej panikę. Cóż za hańba pokazać się w tak nietypowym dessous.
Powieść Klary Feher nie jest jednak – jak by się mogło wydawać – tylko lekką i sympatyczną opowieścią o szkolnym życiu i kłopotach dorastającej panienki. Taka książka nie może obejść się bez miłości. Horwathówna zakochuje się w studencie Ferim; wiele wysiłku kosztuje ją ukrycie tego związku przed surowymi rodzicami, którzy by go nie pochwalili.
Poza problemami osobistymi na życie bohaterki coraz głębszy cień zaczyna rzucać polityka. Z mglistych napomknień dowiadujemy się, że jej ojciec nie może dostać dobrej pracy z powodu swego zaangażowania w wydarzenia na Węgrzech w 1918 roku i dlatego rodzina klepie biedę. Prawdziwa groza sytuacji dociera do Kati, gdy jedna jej koleżanek musi opuścić szkołę, gdyż jest Żydówką. Wtedy okazuje się, na kogo naprawdę może liczyć pozbawiona możliwości kształcenia dziewczyna – to prawdziwy sprawdzian i dla rówieśnic, i dla nauczycielek. Te pierwsze mogą pokazać, czy wzięły sobie do serca nauki profesorek, te drugie zaś udowodnić, czy są wierne własnym naukom, czy też są one jedynie frazesami wtłaczanymi do głów uczennic. Największym ciosem dla Horwathówny jest jednak wybuch wojny niemiecko-radzieckiej, w której Węgry staną po stronie Trzeciej Rzeszy i która zniweczy plany Kati na przyszłość.
No cóż, za moich czasów… to bardzo dobra, sprawnie napisana powieść. Przeplatają się w niej momenty zabawne z poważnymi, dziewczęce figle z pierwszymi próbami zrozumienia trudnych spraw, jakie dzieją się dokoła. Autorka skupia się na głównej bohaterce, inne postacie stanowią dla niej zaledwie tło, są zarysowane kilkoma kreskami. Kati Horwath musi dojrzeć w przyspieszonym tempie, często nie radzi sobie z nawarstwiającymi się problemami, otrząsa się z nich jednak dzięki swemu chłopcu, który zresztą podejmuje próbę wychowania  sobie przyszłej żony. Otwiera przed dziewczyną świat muzyki i poezji, pomaga zwalczać przeciwności, staje się oparciem w skomplikowanym świecie.
Znakomite ilustracje Julitty Karwowskiej są dodatkowym walorem książki Klary Feher, która zdecydowanie zasługuje na to, aby wygrzebać ją z zapomnienia, w jakie zupełnie niesłusznie popadła.

Klara Feher.

PS. Znalezienie informacji o Klarze Feher nie jest łatwe, w zasadzie poza węgierskimi stronami nie ma żadnych danych (a i tu nie jest dobrze: nie doczekała się nawet hasła w węgierskiej Wikipedii). Z pomocą Google Translatora udało mi się dowiedzieć, że żyła w latach 1922–1996, studiowała administrację w Budapeszcie. Popularność przyniosły jej powieści młodzieżowe, ale pisywała też humoreski i komedie. Po polsku ukazał się jeszcze Pierwszy tydzień – z daty wydania i okładki wynika, że to jakieś socrealistyczne dzieło. [Edit 2018: Jest wreszcie skromny biogram w polskiej Wikipedii].

Klara Feher, No cóż, za moich czasów…, tłum. Anna Rak, Nasza Księgarnia 1974.

(Odwiedzono 850 razy, 3 razy dziś)

38 komentarzy do “Młoda dama w kalesonach taty (Klara Feher, „No cóż, za moich czasów…”)”

  1. Przeczytałam Twój tekst, zobaczyłam kolejne nazwisko, które kompletnie nic mi nie mówi (ja zrozumiałam, Feher nie jest w ogóle znana szerszej publiczności w Polsce i na świecie) – i zastanawiam się nad sobą. A konkretniej nad tym, czy warto brać się za lektury nieznane, jeśli dostatecznie nie zna się kanonu literatury polskiej i światowej. I czy można w ogóle ustalić taki stopień obeznania, który uprawniałby do przejścia w rejony nieodkryte literatury?

    Bo przecież to blamaż nie znać podstawowych tytułów (vide: „Czarodziejska góra” i moja mordęga z nią), a rzucać nazwiskami z wykopalisk :)

    P.S. Świetna recenzja, pochwalam taką konstrukcję opisu. Choć fachowcy z bożej łaski domagaliby się czegoś kompletnie innego.

    Odpowiedz
  2. @Pisany inaczej: nie mam fetyszu nowości, zwykle po pół roku blichtr z nich opada i okazuje się, że nie było się czym ekscytować:) A do zmiany nawyków czytelniczych zachęcam:)
    @M. Adamczyk: A czy koniecznie trzeba wyznaczać jakieś stopnie, progi i poziomy obeznania? Ja sobie pochlebiam, że klasykę znam nieźle, co nie zwalnia mnie z pogłębiania znajomości (vide marna znajomość z Balzakiem), ale nie widzę nic złego w skokach na nieznane wody:D

    Odpowiedz
  3. Znalezienie informacji o autorze nie było dla Ciebie łatwe, a dla mnie znalezienie jej książki wykracza poza możliwości. Żadna biblioteka w mojej mieścinie nie ma jej w katalogu :-(
    A recenzja świetna! Tyle tylko, że zadałeś mi bobu, bo gdzieś już pojawił się identyczny motyw z badaniem lekarskim w pożyczonych kalesonach albo innych galotach. Ktoś z was kojarzy, gdzie to było??

    Odpowiedz
  4. Po przeczytaniu Twojej recenzji żałuję, że ominęła mnie ta książka, gdy byłam nastolatką (teraz się jej pewnie znikąd nie wydostanie). Motyw z badaniem lekarskim i pożyczonymi majtkami był w „Mamuśce” Brendana O’Carrolla :-).

    Odpowiedz
  5. @Monani i Eireann: sam mam pożyczony egzemplarz, specjalnie na potrzeby recenzji dla Bnetki:) Zacząłem polowanie na własny, ale faktycznie może być trudno. „Mamuśki” nie znam, widzę, że też trzeba się rozejrzeć:)

    Odpowiedz
  6. Brzmi wręcz wybornie! Niestety, nie ma jej nawet w katalogu WiMBP w Bydgoszczy :/ Będzie więc bardzo trudno ją dorwać :/ Podobnie jak pisanyinaczej – zatęskniłam ostatnio za taką literaturą. Oraz dobrze napisaną powieścią obyczajową lub wręcz romansem z 18 i 19 wieku. Pora przeszukać półki :D

    A co do czytania i nieczytania – tracę parcie na „trzeba przeczytać”, nie tworzę już sobie kompleksów z tego względu, że nie znam jeszcze tej czy tamtej książki. Wychodzę z założenia, że czytać będę to, na co mam w danej chwili ochotę i tyle.

    Odpowiedz
  7. Aguś, chętnie Ci to pożyczę w piątek na spotkaniu w Poznaniu, jeśli duch zdąży mi wysłać. :) A jak nie zdąży, to może wysłać do Ciebie.
    Bo to ja go namówiłam na lekturę i naciągnęłam na recenzję. Bardzo lubię tę książeczkę, a jakoś pisać umiem tylko o strasznych gniotach. ;)

    Odpowiedz
  8. @Książkowo: bardzo zdrowe podejście:) A książka ukazała się w nakładzie 20 tys. (tak!) i teoretycznie powinna być wszędzie dostępna. Przypuszczam, że wszyscy, którzy ją kupili kiedyś i przeczytali, strzegą zazdrośnie egzemplarzy i przekazują z pokolenia na pokolenie:)

    Odpowiedz
  9. @Gosiaw: Przyjmij jeszcze raz podziękowania, tym razem publicznie. To Gosi zawdzięczam informację o książce i egzemplarz. Na nic mnie nie naciągałaś, uwielbiam czytać takie powieści, a potem recenzja jakoś tak sama wychodzi. Jeśli ustalicie sobie szczegóły z Engą, to wyślę książki według uznania (mogę być na poczcie jutro rano:)).

    Odpowiedz
  10. Nie wiem, czy słusznie, ale czytając tę recenzję miałam przed oczami „Małe kobietki” pani Alcott. Mam ogromną ochotę na tę książkę (na „No cóż, za moich czasów”) ;).

    Odpowiedz
  11. Zacofany – też myślę, że to zdrowe podejście. Kiedyś się tym przejmowałam, próbowałam nadrabiać, szarpałam, miałam wyrzuty sumienia. I po co mi to było? Całe szczęście, że zmądrzałam :D

    Gosiu – dziękuję za propozycję, odpisałam już na Twoją wiadomość, i z Zacofanym pogadałam :)

    Odpowiedz
  12. Zgłaszam zastrzeżenie – takie tytuły notek stanowią zagrożenie dla monitorów czytelników: niekontrolowany chichot w czasie picia herbaty może się skończyć groźnym w skutkach parsknięciem. :D
    Po natychmiastowym wrzuceniu tytułu tam i ówdzie potwierdzam, że o książce można tylko pomarzyć. :(
    Mam nadzieję, że cierpliwość zostanie nagrodzona i powieść Feher kiedyś zdobędę. Za książkami z nurtu „pensjonarskiego” przepadam, więc „No cóż, za moich czasów…” przeczytam z tym większą przyjemnością. To dobrze, że chodzi w niej o coś więcej i że to nie jest wariant „słitaśny”. :D
    Dziękuję za kolejny ciekawy trop!

    Odpowiedz
  13. @C.S.: tyle podobieństwa, moim zdaniem, że tu i tam kłębi się tłum sióstr:) Feher natomiast, w przeciwieństwie do pani Alcott, nie roztacza tego potwornego smrodku dydaktyczno-umoralniającego:P
    @Książkowo: to przychodzi z wiekiem:)

    Odpowiedz
  14. @Lirael: tytuł poniekąd zawdzięczam Gosiw:) Co prawda wskazuje on na jeden tylko wątek powieści, ale za to ma posmak sensacji i wabi tłumy:D Swoją drogą masa osób uwielbia powieści pensjonarskie, czyżby to przejaw tęsknoty za lepszą szkołą niż nasze przaśne tysiąclatki (o dzisiejszych gimnazjach nie mówiąc)? A na kolejnym marginesie: ciekawe, że panowie nie spisywali takich wspomnień ze szkoły. Ja znam Amicisa, Hertza i Gomulickiego. I Żeromskiego.

    Odpowiedz
  15. ~ zacofany.w.lekturze
    W tej powszechnej sympatii do powieści pensjonarskich kryje się chyba nostalgiczna tęsknota za dzieciństwem.
    Rzeczywiście, panowie chyba mniej chętnie przelewają szkolne wspomnienia na papier. Przyszedł mi do głowy jeszcze Wańkowicz.
    W „Lilii w dolinie” przedstawione zostały ponure lata szkolne Feliksa, być może odzwierciedlające doświadczenia samego Balzaka. Jedną z wyrafinowanych tortur, jakim poddawali go koledzy z klasy, było drażnienie go widokiem i zapachem „słynnych pulpetów wieprzowych z Tours”, które potem śniły mu się po nocach.

    Odpowiedz
  16. Z pewnością to właśnie te pulpety pchnęły go po latach do nikczemnego postępku wobec… Już milknę, żeby nie spalić. Zakończenia, nie pulpetów. :P

    Odpowiedz
  17. Ech… Czy jeszcze dzis ktos tak potrafi pisac???
    Przypomniala mi sie swietna polska powiesc umieszczona w tym samym okresie dziejowym. Nazywala sie „Na Zagubionem” Banasiowej. Duzo bym dala zeby moc ja jeszcze raz dorwac w swoje lapy ;D

    Odpowiedz
  18. Zajrzalam tam i znalazlam jeszcze „Skrzydlatego obronce”, „Maly swiat na Cromwell Road” i „Wysoki dom”. W ogole byla kiedys taka seria: KLUB SIEDMIU PRZYGOD, ktora gwarantowala atrakcje niemal kryminalne mlodym czytelnikom. Rozmarzylam sie…

    Odpowiedz
  19. Przeglądam sobie katalogi online warszawskich bibliotek, i powiem szczerze- jest bardzo cienko- tylko jeden egzemplarz w podziemiach Koszykowej, w czytelni.

    Odpowiedz
  20. Dziękuję. Dziękuje za wszystkie informacje o tej książce!
    Czytałam ją, gdy była małą dziewczynką, w 4 czy 5 klasie. Pamiętałam fragmenty fabuły, ale tytuł i autor książki wyleciał z głowy. I dzięki Małgorzacie Musierowicz i jednej z czytelniczek przypomniałam sobie i tytuł. i autora.
    Jak chciałabym przeczytać książkę jeszcze raz. Ciekawe, czy spodobałaby mi się tak samo, jak kilkanaście lat temu.

    Odpowiedz
  21. Właśnie kupiłam sobie tą książkę na allegro. Przeczytałam z wielką przyjemnością i zabieram się do zrobienia kremu czarnoksięskiego wg przepisu z książki!

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.