Huk, łomot i podejrzane mlaskanie (Michael Bond, „Paddington zdaje egzamin”)

Paddington wielokrotnie już zdawał rozmaite egzaminy. W końcu niedźwiadek rzucony z najmroczniejszych zakątków Peru do Anglii musiał dawać sobie radę w najdziwniejszych sytuacjach, wychodził jednak obronną ręką z najgorszych tarapatów. Tym razem zaś, zupełnie niespodziewanie i z wielkim hukiem zdał egzamin na prawo jazdy.

Huk zresztą, podobnie jak łomot i podejrzane mlaskanie to odgłosy nieodłącznie kojarzące się z Paddingtonem (nie zapomnijmy też o lepkich śladach po marmoladzie pomarańczowej). Zdaje się on być chodzącą katastrofą, chociaż zwykle ma dobre intencje. Chęć dorobienia sobie do skromnego kieszonkowego doprowadza do unicestwienia wszystkich spodni pana Curry’ego, skąpego sąsiada, który zawsze wypatrywał sposobności, by wymusić na niedźwiadku jakąś bezpłatną przysługę. Pan Curry zresztą, mimo wielu nauczek, nie chce zrozumieć, że bezpieczniej jest się trzymać od niedźwiadka z daleka – unika się wtedy chociażby zamknięcia w rozgrzanej saunie. Straszliwymi kłopotami kończy się też często pojawienie się Paddingtona w miejscach publicznych – w eleganckiej restauracji niespodziewanie gościom podaje się kalosz, a w teatrze przedstawienie wymyka się spod kontroli. Na misia nie można się jednak długo gniewać – jego wdzięk rozmiękcza najtwardsze serca (poza sercem pana Curry’ego, rzecz jasna), a zamiast wyrzutów spotykają go podziękowania i wyrazy uznania – zamieszanie z niedźwiedziem w roli głównej jest przecież rewelacyjną reklamą.

Paddington bez trudu podbija serca dzieci i dorosłych – jest zresztą moim ulubionym literackim misiem. Szkoda więc wielka, że – sądząc po braku zapowiedzi kolejnego tomu na okładce – jest to ostatnia część jego przygód. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, żeby zacząć czytanie od początku – dwanaście tomików zapewni mnóstwo zabawy w jesienne wieczory. I nie tylko jesienne.
Michael Bond, Paddington zdaje egzamin, tłum. Piotr Pieńkowski, Znak Emotikon 2011.
Za przesłanie książki dziękuję wydawnictwu Znak Emotikon.
Skoro już jesteśmy przy książkach dla najmłodszych, to w najnowszym, trzynastym numerze „Literadaru” na stronach 70–72 znajdują się napisane przeze mnie recenzje dwóch innych znakomitych książek dla dzieci: „Niewidzialnego Tonino” Gianniego Rodari i „Małego duszka” Otfrieda Preusslera. Zapraszam do lektury!
(Odwiedzono 310 razy, 1 razy dziś)

27 komentarzy do “Huk, łomot i podejrzane mlaskanie (Michael Bond, „Paddington zdaje egzamin”)”

  1. Mój następca jeszcze do Paddingtona nie dorósł, Małego Duszka za to muszę poszukać. Tylko jakoś mi pachnie niemieckim nazewnictwem co może ciekawie połamać mi język;)

    Odpowiedz
  2. Dla sześciolatków? To żonie poczytam:) Okładka mi się podoba. Ulżyło mi ze spolszczeniem, bo obiło im sie o oczy niespolszczone nazewnictwo. Może poprzednie wydanie:)

    Odpowiedz
  3. Żonie? Żona by pewnie wolała Paddingtona, on taki przytulaśny jest, tylko się do marmolady można przykleić:) Tłumaczenie Duszka jest chyba wznowieniem, jest w nim Sowi Zamek i Puchaczowo, a nie Burg Eulenstein i Eulenberg:D

    Odpowiedz
  4. Mnie nie czytano takich książek. A w szkole zamęczano mnie „Kubusiem Puchatkiem”. Chyba mam przez to uraz psychiczny do misiów. Może jednak warto wyciągnąć swoją dziecięcą stronę i przeczytać coś nowego :)

    Odpowiedz
  5. Huk, łomot i podejrzane mlaskanie to nie jest specjalność wyłącznie peruwiańskich misiów, zdarza się również rdzennie polskim jamniczkom, aczkolwiek z udziałem produktów mięsnych, a nie marmolady pomarańczowej. :)
    Ponownie poczułam się zachęcona do bliższej znajomości z Paddingtonem, a czynność, której z zapałem oddaje się na okładce, wskazuje na to, że mielibyśmy kilka wspólnych tematów. :)
    Gratuluję Ci świetnych tekstów w Literadarze!
    Puchatek to nie jest książka dla dzieci? Przeczytałam w wieku sześciu lat, w dodatku w wersji klasycznej, bez kolorowych obrazków, i byłam oczarowana. I nadal jestem. :)

    Odpowiedz
  6. ZWL + książki dla dzieci. Niestety wciąż się waham nad kontem fejsowym, więc nie mogę – I like it! U mnie jest tak, że Paddington – nie, a książki o nadprzyrodzonych – też nie. „Mały duszek” poszedł do biblio nie czytany, a wygrany „Mały Asmodeusz” kurzy się na półce, mimo że podjąłem kilka prób :)

    Odpowiedz
  7. @Lirael: dzięki:) Ja byłem dzieckiem obrzydliwie racjonalnym i w wieku 7 lat nie byłem w stanie rozgryźć, o co chodzi z tym panem Woreczko:) I tak mi zostało, chociaż z biegiem lat polubiłem Kubusia bardziej:)

    @Bazyl: dzięki, przyjmuję wirtualne lajki:) Ja uwielbiam książki dla dzieci i tylko brak czasu przeszkadza mi więcej o nich pisać, aż mi szkoda, że wrażenia z kilku świetnych mogą przepaść. Wyrobiłem sobie nieco luzu, więc może ponadrabiam zaległości. „Mały duszek” nie jest „paranormalem”, to rozkoszna przygodówka: stare lochy, zamczyska itp.

    Odpowiedz
  8. @ZWL Mnie bardziej chodziło o pewien rodzaj bohaterów. Wiesz: duchy, wompierze i takie tam :) A co do pisania o ksiązeckach, to mam to samo. Przerabiam tony, ale ciągle, cholibka, coś wypada. W dzień chłopy szaleją i nie mogę się skupić. W nocy SKS ujawnia się tendencją do wczesnego snu :D
    PS. Widzę, że wypłynąłeś na szerokie wody e-publicystyki. Gratulacje!

    Odpowiedz
  9. Wszyscy trzej faceci piszący o ksionzeckach w jednym miejscu? Kumulacja:)

    Puchatek nigdy nie był dla dzieci. Jeżeli mnie pamięć nie myli, postać misia została stworzona w celach poradnikowych czy coś takiego. Później dopiero miśka przekwalifikowano komercyjnie na bohatera dziecięcego.

    Żonie jednak Duszka bym przeczytał, z cichą nadzieją, że poszuka schronienia przed zjawą w jedynym słusznym miejscu (z mojego punktu widzenia) ;). Czyli nazwy własne zostały przetłumaczone! Chwała.

    Odpowiedz
  10. Nie no, Milne chyba jednak Kubusia pisał z myślą o dzieciach. A komercyjne spłaszczenie pomysłu to inna bajka.
    Co do Żony, to ja bym się bał, że będzie wolała utulić takiego małego, słodkiego i zagubionego duszka niż mnie:P Niebezpieczna rzecz, taka literatura dla dzieci:D

    Odpowiedz
  11. Z tym Kubusiem to fakt, nie wiem skąd tkwiło we mnie przekonanie, że to początkowo była książka dla dorosłych:) Młody zresztą nie chce tego słuchać. Bolek i Lolek jest na topie:)
    Czytanie żonie czegokolwiek bywa niebezpieczne! Ostatnio zacytowałem jej wieczorem urywek Sonaty Kruetzerowskiej i co? I wyrwała mi książkę i ją utuliła zamiast mnie… więc reguła nie tyczy się wyłącznie dziecięcej literatury;)

    Odpowiedz
  12. W tamtym roku szkolnym próbowałam zachęcić do czytania czwartaki. Wypożyczyłam z biblioteki miejskiej pierwszy tomik o Paddingtonie. Poczytałam im na lekcji.
    Jakimś sposobem dowiedzieli się o tym szóstoklasiści (och, czyżby naprawdę dzieciaki przekazywały sobie to, co się dzieje na lekcjach??? – matko, troszkę się zacukałam;)
    Więc te szóstaki „poczyta nam pani? Prosimy, prosimy, pani tak fajnie czyta” – tak mnie brali pod siuś i to mi oczywiście schlebiło:))) No i poczytałam. Wiedzą, co gadać, cwaniaki.
    Same z tego korzyści!
    Dzieci szczęśliwe, że lekcja zleciała im bezczynnie – to raz.
    Dwa – pani zadowolona, że jednak coś się da im wcisnąć i że chcą słuchać – to trzy.
    A cztery – teraz moje dzieciaki już będą wiedziały, że o Paddingtonie pierwsza była książka, a nie bajka w TV:)))

    A na koniec anegdotka z książki „Babskie gadanie”:
    Główna bohaterka kupiła sobie płaszcz na zimę. Przymierza w domu i pyta córkę maturzystkę, jak jej w tym płaszczu jest, jak wygląda.
    -Jak miś Paddington – odpowiada dziecię znad książek.
    Śmiałam się do łez, bo moje dziecko powiedziało mi dokładnie to samo, gdy kupowałam sobie płaszcz:)))

    Odpowiedz
  13. Ja tam zazdroszczę Paddingtonowi budrysówki z kapturem, nigdy nie miałem i to jest moje niespełnione odzieżowe marzenie:) A kreskówki o P. nie są najlepsze, więc dobrze, że uświadomiłaś dzieciaki. Powinnaś potem sprawdzić, czy wzrosła liczba wypożyczeń P. w szkolnej bibliotece:)

    Odpowiedz
  14. no, nie pomyślałam, żeby sprawdzać, pewnie byłam zajęta czytaniem.

    I dodam jeszcze, że w podręczniku do piątej klasy są niektóre fragmenty z Paddingtona. Te czytanki są najchętniej czytane.

    A budrysówkę sobie kup, nic nie stoi na przeszkodzie. Niech ci żona do buta kupi.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.