Przypadkowy dzień przypadkowych ludzi (Katherine Mansfield, „Garden party”)

Na krótką chwilę, na parę stron wchodzimy w życie obcych ludzi, zupełnie nam obojętnych, takich, których pewnie nie zaszczycilibyśmy spojrzeniem na ulicy. Dzień wydaje się wybrany zupełnie przypadkowo, ot, dzień jak co dzień. Wydarza się jednak coś, co może – chociaż w ostatecznym rozrachunku wcale nie musi – być w życiu bohaterów przełomem, chwilą, gdy ich życie ma szansę się zmienić. Dwie stare panny, tyranizowane przez ojca, wreszcie po jego śmierci mogą nieco odetchnąć, chociaż same ledwo wierzą w swobodę, jaka stała się ich udziałem. Czy zdecydują się wyjść do ludzi i może, do czego ledwo przyznają się przed sobą, nawet poznać jakichś mężczyzn? („Córki zmarłego pułkownika”) Czy żona, której imponują nowi przyjaciele artyści, zdecyduje się z nich zrezygnować, by ratować swoją rodzinę? („Małżeństwo a la mode”) Czy stara sprzątaczka będzie mogła opłakać całe swoje nieszczęśliwe życie, by móc się podnieść po ciosach? („Życie Mamy Parker”) Czasem dostajemy opowieść o tych, których jedno słowo czy gest wynosi z rozpaczy ku szczęściu („Państwo Gołębiowie”, „Lekcja śpiewu”) – albo wręcz przeciwnie: o tych unoszonych euforią i marzeniami, którzy nagle opadają na ziemię niczym przekłuty balon („Panna Brill”).

Katherine Mansfield
Opowiadania Katherine Mansfield to kameralne drobiazgi, jakby stworzone po to, by je filmować: jest w nich wszystko, czego potrzebuje reżyser. „W zatoce” rozpoczyna się panoramą wybrzeża morskiego o poranku, to niemal gotowe kadry (tu moje ulubione zdanie – stado owiec mija pogrążone we śnie domy letników. „Beczenie owiec rozlega się w snach małych dzieci, które podnoszą ramiona, aby przyciągnąć do siebie, aby utulić kochane, maleńkie, wełniane owieczki snu”). „Lekcja śpiewu” zawiera też gotową ścieżkę dźwiękową – bohaterka, nauczycielka muzyki, doborem pieśni nie tylko wyraża własne stany ducha, ale poprzez nią manipuluje nastrojem całej klasy. Autorka jest bystrą obserwatorką, stworzyła całą galerię rozmaitych typów – od podlotka, który jeszcze nie zdecydował, czy jest dzieckiem, czy już wampem, przez matkę, która postanowiła, że nie pokocha swojego dziecka, do zaharowanej starej kobiety. Równie wnikliwie przygląda się światu – plaży, ogrodom, mieszkaniu pisarza, pokojowi zmarłego starca („Czemu fotografie umarłych stają się zawsze tak wyblakłe?” – zastanawia się jego córka) czy damskiej garderobie przy sali balowej („Duży, chwiejący się płomyk gazu oświecał garderobę pań. Nie mógł czekać, już tańczył” – czy można lepiej oddać atmosferę oczekiwania, niecierpliwości przed zabawą?).

Lektura „Garden party” dostarcza wielu wrażeń – i emocjonalnych, kiedy nie można się uwolnić od myślenia o tym, czy Mamie Parker udało się znaleźć spokojne miejsce, by zapłakać, albo czy panna Brill jeszcze kiedykolwiek w życiu poczuła się ważna, sławna, utalentowana, i estetycznych – kiedy rozpamiętuje się stworzoną przez Mansfield scenerię wydarzeń. Pisarka, jak wyznaje w jednym z listów, nie była zadowolona ze swych nowel. Pewnie naprawdę tak myślała, ale zupełnie nie miała racji.
***
Na forum „Kobiecym piórem” trwa teraz dyskusja o opowiadaniach Katherine Mansfield  – zachęcam do jej śledzenia i zabierania głosu. Co miesiąc rozmawiamy o utworach innej autorki angielskojęzycznej, warto się przyłączyć.
Katherine Mansfield jest też autorką znakomitych listów, z których kilka przedstawiliśmy w „Płaszczu zabójcy” – dają one doskonałe wyobrażenie o stylu pisarki.

Katherine Mansfield, Garden party, tłum. Bolesława Kopelówna, Czytelnik 1958 (wybrane utwory z tomu wydane jako Jej pierwszy bal, Książka i Wiedza 1980).
(Odwiedzono 816 razy, 4 razy dziś)

49 komentarzy do “Przypadkowy dzień przypadkowych ludzi (Katherine Mansfield, „Garden party”)”

  1. Uwielbiam takie połączenia: świetna książka i świetna recenzja. Utonęłam po uszy w Twoim tekście. Oczy mi trochę zwilgotniały, bo myślenie o czymś tak delikatnym, kruchym, zwiewnym jak proza Mansfield, po prostu roztkliwia. Subtelne, świeże i urocze – tak najkrócej mogłabym określić jej opowiadania. Jednocześnie ich kompozycja, rola detali świadczy o tym, że powstały według misternego planu.
    A na fragment o owcach też zwróciłam uwagę! :)

    Odpowiedz
  2. Właśnie sobie uświadomiłem, że popełniłem faux-pas, nie podziękowawszy Ci za Mansfield:D Bo kto mi podsunął listy Kasi? Dziękuję więc tutaj. A Mansfield zajmuje pierwsze miejsce wśród kandydatów do literackiego odkrycia roku, detronizując koleżankę Colette:) Za nimi chyba długo nic, no ale rok się jeszcze nie skończył.

    Odpowiedz
  3. Cała przyjemność po mojej stronie. :) Mam nadzieję, że po Twojej recenzji liczba czytelników zauroczonych prozą Kasi zdecydowanie wzrośnie. :)

    Odpowiedz
  4. Po TAKIEJ recenzji szybko bym pobiegła do biblioteki albo antykwariatu. Z powodów wyłuszczonych na ww. forum tego nie zrobię;)

    Wydaje mi się, że Mansfield na blogach pojawia się od czasu do czasu i ma szansę na ponowne odkrycie.

    Odpowiedz
  5. ja odstawiłam Garden Party gdzieś w połowie. No nie szło mi mimo, że naprawdę ogromnie się starałam. nie umiem powiedzieć dlaczego, jakoś klimat mnie strasznie uwierał, nie chciałam tam być … może jeszcze kiedyś wrócę, ale raczej nie prędko

    Odpowiedz
  6. Dea: to ciekawe, co piszesz o uwieraniu klimatu: zbyt klaustrofobiczny, nudny, staroświecki?

    Ania: a pewnie. Ja tam zamierzam zgłębić spuściznę po Mansfield i mam nadzieję, że już się nie zawiodę.

    Odpowiedz
  7. @ Dea

    Pocieszyłaś mnie, już się bałam, że będę jedynym odszczepieńcem;)

    @ zacofany.w.lekturze

    Ja raczej nie będę się wyrywać z kontynuacją tej znajomości. No, może przejrzę listy i dziennik.

    Odpowiedz
  8. Zaintrygowała mnie ta recenzja, a co za tym idzie – pisarka… Lubię staroświeckie klimaty i kameralne opowiadania. Nie ma wyjścia, trzeba pójść do biblioteki:).

    Odpowiedz
  9. Zastanawiałam się nad Kasią w kontekście formy powieściowej. Wydaje mi się, że to nie była kwestia niedostatków talentu. Mówienie o rzeczach zwiewnych i nieuchwytnych chyba lepiej udaje się w opowiadaniach. „Garden party” odbieram jak literacki zielnik, w którym to, co przemija, zostało zachowane z pietyzmem jak zasuszone rośliny.
    Jeszcze jedno. Kasia wiedziała, że jej choroba jest nieuleczalna i być może stąd opory przed większą formą: świadomość, że obszerniejszej książki może po prostu nie ukończyć.
    Porównanie z Edith Wharton wydaje mi się jak najbardziej uzasadnione. Jednak pod względem stylu i umiejętności tworzenia nastroju według mnie Mansfield to odrobinę wyższa półka, niekoniecznie w empiku. :) Zaznaczam, że za twórczością autorki „Starej panny” przepadam.
    Zdziwiło mnie to, że można postrzegać Kasię jako starszą panią, a jej opowiadania jako staroświeckie: dla mnie są wręcz wiosennie świeże. A ze wszystkich zdjęć, nawet tych ostatnich, spogląda na nas krucha dziewczynka, która w swoich opowiadaniach tak pięknie dziwi się światu.
    Mimo animozji Woolf bardzo ceniła Mansfield, czego dowodzi wpis w jej dzienniku tuż po śmierci Kasi, który zresztą pojawi się w Płaszczu i list do Vity Sackville-West napisany tydzień po odejściu Mansfield. Wirdżinia nie należała do osób szczególnie sentymentalnych, a te dwa teksty chwytają za gardło.

    Odpowiedz
  10. Lirael, zdecydowanie powinnaś się włączyć do dyskusji na forum:) Ja nie znam Edith Wharton (jeszcze), ale jeśli chociaż z grubsza obie autorki są sobie bliskie. Co do powieści, to ja bym się raczej skłaniał ku tezie, że skoro Mansfield była niezadowolona z nowel, to przy pisaniu czegoś większego przeżywałaby jakieś piętrowe męki. Talentu by jej pewnie starczyło, ale czy znalazłby się odpowiedni pomysł do rozwinięcia do rozmiarów powieści? Ustaliliśmy, że starsza pani do odniesienie do daty powstania utworów, ja też uważam, że są świeże i uniwersalne.
    Natomiast porównanie do zielnika – znakomite:)

    Odpowiedz
  11. Przesuń Wharton w kolejce, jest świetna, choć osobiście wolę Kasię. Mniej eteryczna i bardziej konkretna niż Mansfield. „Stara panna” zrobiła na mnie duże wrażenie.
    Rzeczywiście, powieść prawdopodobnie by mocno Kasię sfrustrowała. Tam jest więcej okazji do potknięć i niezadowolenia. :)

    Odpowiedz
  12. Mansfield az taka zapomniana nie jest, kiedyś próbowała ja zreanimować p. Musierowicz (we frywolitkach, oczywiście).
    Widzę, że strzeliłam sobie w stopę czytając okrojona wersję z KIW…..

    Odpowiedz
  13. O Musierowicz nie pamiętałem, odgrzebię sobie, co tam napisała. Resztę opowiadań doczytasz sobie w bibliotece, dwa razy po pół godziny, nawet nogi od stanie przy regale cię nie rozbolą:))

    Odpowiedz
  14. Faktycznie, recenzja jest na najwyższym poziomie. Niesamowicie mi się podobało, wręcz przez nią przepłynęłam i nawet zachęciłeś do Mansfield :)

    Odpowiedz
  15. –> Lirael

    Mansfield to wyższa półka niż Wharton? No nie, nigdy w życiu!;))) Wharton jest o wiele bardziej różnorodna, formy długie wychodzą jej równie dobrze jak krótkie, a finezji Mansfield mogłaby się od Wharton uczyć. Wharton ma na tyle dobre oko do szczegółów, że jej książki mogą służyć za kompendium wiedzy o obyczajowości, wyposażeniu wnętrz, kulinariach, strojach itp.
    Muszę ochłonąć po tym afroncie;)

    A tak na serio: to oczywiście moje subiektywne zdanie;)

    Odpowiedz
  16. ~ Ania
    Nie twierdzę, że Wharton jest gorsza, twierdzę, że mnie się podoba mniej niż Mansfield. :)
    Według mnie trudniej jest stworzyć niepowtarzalny, poetycki nastrój w prozie i mieć pióro lekkie jak mgiełka, niż napisać zgrabny opis wnętrza czy stroju.
    Nie zgodzę się z tym, że niepisanie dłuższych form i brak eksperymentów z innymi gatunkami świadczy o tym, że Kasia była gorszą pisarką. Nie miała takiego obowiązku. :) Podobnie jak Wharton nie miała obowiązku tworzyć uroczych opisów przyrody, które w wykonaniu Mansfield są moim zdaniem o niebo lepsze. Wharton kojarzy mi się z nieco dusznymi, zamkniętymi pomieszczeniami, Mansfield bardziej z otwartą przestrzenią i wiatrem we włosach. To nie zarzut, tylko luźne skojarzenie. Zwiastuje to już tytuł zbioru.
    Mam nadzieję, że afront zostanie mi wybaczony, zwłaszcza, że jestem wielką fanką Edith! :)

    Odpowiedz
  17. Jakoś to przełknę;) Na pewno Mansfield ma lżejsze pióro, zgadzam się. Ale proszę nie insynuować, że Wharton naftaliną zalatuje;) Osobiście b. lubię jej sarkazm i „zgrabne” opisy osób (podobnie robi to moim zdaniem P. Fitzgerald). Z tego wszystkiego (czyli mojego głębokiego poruszenia:) ściągnęłam sobie jej opowiadanie New Year’s Day i będę się nim niedługo raczyć.

    Odpowiedz
  18. ~Ania
    Chwileczkę, jaka naftalina?! Miałam na myśli oszałamiające salony w stylu ekranizacji „Wieku niewinności”, a nie zapach szafy.:)
    A propos szafy, mam nadzieję, że wkrótce uda mi się wyciągnąć spod książkowego osuwiska „Ethana Frome”. :)
    Wharton używa grubszej kreski w swoich literackich szkicach, podczas gdy Mansfield ledwo muska papier. :) A sarkazm według mnie jest obecny u wszystkich trzech pań, Fitzgerald included. :) Każda w swoim gatunku jest mistrzynią.

    ~ Zacofany.w.lekturze
    Toporki wojenne zostały zakopane. :) Mam nadzieję, że statystyki na tym nie ucierpią. :)

    Odpowiedz
  19. KATERINA MANSFIELD ??? LISTY TO JEST ” TO” ZAWSZE MAM POD RĘKĄ, ZAWSZE , NIESAMOWITE, !!!! WCZYTAĆ SIĘ, TO BYĆ KATHERINE., METAFIZYKA!!!!

    Odpowiedz
  20. JESTEM PEWNA, ŻE DO ” NAGŁEJ ” ŚMIERCI KATHERINE POMÓGŁ JEJ MĄŻ!!!! ,PRZYJECHAŁ 9 W STYCZNIA 1923 DO AVON – FONTAINEBLEAU Z TYM ZAMIAREM, ZABIŁ KATHERINE, USZŁO MU TO NA ” SUCHO” NIESTETY.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.