Zioła prowansalskie rok później (Marcel Pagnol, „Czas tajemnic”)

 

 

Minął niemal równo rok od chwili, gdy w całkowitym upojeniu pochłaniałem pierwszą część wspomnień Marcela Pagnola z dzieciństwa spędzonego w Prowansji. Wtedy za oknem leżała gruba warstwa śniegu, teraz lśniły kałuże i szalał wiatr. Przyjemność powrotu na upalne wzgórza z Marcelem była jednak taka sama.

Chłopiec też jest o rok starszy, po wakacjach ma iść do liceum. Zaraz po przyjeździe do Bastide-Neuve ruszył na obchód starych kątów. Niestety sam, jego przyjaciel Lili miał nowe obowiązki, musiał pomagać ojcu zamiast biegać z Marcelem. Mimo to chłopcy spędzali ze sobą sporo czasu, wspólnie pracowali w gospodarstwie, a w wolnych chwilach znowu polowali i zastawili sidła. Ich przyjaźń zaczęła się jednak rozpadać w dniu, gdy Marcel w dolince między wzgórzami napotkał dziwnie fascynującą istotę, która mocno zmąciła mu w głowie. Izabella, tak bowiem miało na imię owo bóstwo, zagubiona wśród wzgórz, narażona na ataki krwiożerczych pająków, błyskawicznie owinęła sobie Marcela wokół palca. Najpierw odprowadził ją do domu, potem zaczął zaniedbywać towarzysza zabaw, aby spełniać kaprysy małej kokietki. Uwierzył w opowiadane przez nią niestworzone historie, podporządkował się jej woli jako szlachetny rycerz i przechodził niezbyt przyjemne próby, aby udowodnić swe oddanie. Zmiany, jakie zaszły w Marcelu nie wzbudzały zachwytu ani rodziców, ani wiernego przyjaciela. Do czasu jednak…
W „Czasie tajemnic” nieco mniej prowansalskich zapachów i smaków, mniej plenerów – wizyty w salonie Izabelli nie sprzyjają wędrówkom po okolicy. Mimo to jest ich nadal dość, by czytelnik nie poczuł się zawiedziony. Jest to już nie tylko opowieść o chłopięcej przyjaźni i wakacyjnych przygodach (chociaż i tych nie brakuje, gdyż ukoronowaniem wakacji stanie się upolowanie tajemniczej bestii), ale także o dojrzewaniu i pierwszej fascynacji dziewczyną (chociaż tu autor sam sobie nie żałuje sarkastycznych przytyków).
Książka mogłaby się skończyć wraz z wakacjami, zamykając epokę w życiu Marcela. Pagnol dołączył jednak do niej też opowieść o początkach swej nauki w liceum, która – choć wciągająca i ciekawa – niewiele wnosi do opisów szkolnego życia znanych z Żeromskiego, Gomulickiego czy Amicisa. Echa Pagnola pobrzmiewają w późniejszych historyjkach Sempe i Goscinnego o Mikołajku; być może to jednak po prostu francuski system szkolny niewiele się przez lata zmienił. Mój słabszy entuzjazm wobec tej części książki może zresztą wynikać z tego, że wiele przyjemności z lektury odebrało mi jedno niefortunnie użyte słowo. Zwykle nie jestem małostkowy i nie czepiam się literówek czy okazjonalnych błędów, ale tu niestety zazgrzytałem zębami. Oto przed pierwszą wojną światową jeden uczeń mówi do drugiego „wiochmenie”! Doskonale pamiętam, jak to słowo wchodziło w użycie w latach osiemdziesiątych minionego stulecia i nie jestem w stanie pojąć, czemu zostało użyte zamiast uniwersalnego „wieśniaka” w tekście o czasach bardziej zamierzchłych. Ponieważ ma ono istotne znaczenie dla fabuły, powtarza się kilkakrotnie, skutecznie psując tak doskonale oddany przez Pagnola klimat epoki.
Gdy jednak zamalujemy czarnym flamastrem „wiochmena”, tak by nie podnosił ciśnienia podczas lektury, dostaniemy kojącą historię, pełną humoru (znakomita rodzinna anegdota o zębie babci Marcela – majstersztyk, albo równie zabawna scena postrzyżyn) i przygód, obyczajowych smaczków (opisy rodziny Izabelli i jej egzotycznego trybu życia) i prowansalskich realiów (znowu mamy kotlety smażone na ogniu z mirtu i rozmarynu, a za solniczkę służy Marcelowi „kolanko trzciny zatkane żołędziem z dębu skalnego”).
Marcel Pagnol, Czas tajemnic. Wspomnienia z dzieciństwa, tłum. Małgorzata Paszke, Wydawnictwo Esprit 2011.
Za przesłanie książki dziękuję Wydawnictwu Esprit.
(Odwiedzono 305 razy, 1 razy dziś)

49 komentarzy do “Zioła prowansalskie rok później (Marcel Pagnol, „Czas tajemnic”)”

  1. Ząb babci Marcela, postrzyżyny, wyszukiwanie wiochmena z flamastrem, ziołowe kotlety, perspektywa napawania się urokami Prowansji – to tylko kilka powodów, dla których bardzo się cieszę, że wkrótce dotrze do mnie tom pierwszy. :P

    Odpowiedz
  2. Po pierwsze primo – link do części pierwszej wspomnień Pagnola nie działa;
    Po drugie primo – mnie ten wiochmen nawet przytoczony tylko w Twojej recenzji też szarpnął (tłumacz pewnikiem młody i dla niego wiochmen to wyrażenie archaiczne i adekwatne do czasów dawno minionych)
    A tak w ogóle książka Pagnola „Żona piekarza” leży na mojej półce i szczerzy do mnie radośnie kły. Zdobycz z Finty. Gdybym wiedziała, jak jest pisana, w życiu bym jej nie wzięła. Nie umiem czytać dramatów, nie umiem czytać komiksów, nic, co „poszatkowane” na role.

    Odpowiedz
  3. Nurkowanie w przeszłości plus Prowansja to mieszanka gwarantująca dobrą lekturę. Tak przy okazji obsiewam grządki literacko (np. rozchodnik i macierzanka…), ale mirtu z rozmarynem jeszcze nie mieszałam. Może być ciekawie.:)

    Odpowiedz
  4. Lirael: Stanowczo polecam oba tomy, ale te tymiankowe rozkosze warto sobie dawkować. Tzn. każdy tom pochłania się nieprzytomnie do ostatniej strony (no może do pierwszego „wiochmena”:)), ale między tomami warto zrobić przerwę. To za cenne lekarstwo na pogodowe depresje, żeby nim szastać:))

    Odpowiedz
  5. Monotema: dziękuję za zwrócenie uwagi, link powinien już działać. Mam nadzieję, że wiochmen nie zdominuje dyskusji nad w sumie bardzo dobrą książką. I doprawdy nie zrażaj się formą „Żony piekarza”, ja tam nawet nie zauważyłem, jaką to ma formę, samo się czyta:)

    Książkowiec: spróbuj wysiać tę mieszankę, a potem przeeksperymentuj kotlety:) Już się robię głodny:P

    Odpowiedz
  6. Świetna i wciągająca recenzja. Niestety nie znałem dotąd ani autora ani jego książek, nie wiem jak to się stało, ale taka jest prawda czasu, prawda ekranu, prawda, szkoda, ale można to nadrobić. A z tym wiochmenem to rzeczywiście tłumacz pojechał na całego, chyba za młody był, ot co!:)

    Odpowiedz
  7. Zbyszekspir: nie rób sobie wyrzutów, Pagnol to autor dla wtajemniczonych drugiego stopnia, sam się poufnie dowiedziałem, że taki dobry i od tamtej pory go propaguję.
    A na wiochmena spuśćmy zasłonę miłosierdzia, może wydawnictwo poprawi to w dodruku, bo że będzie dodruk to rzecz pewna:)

    Odpowiedz
  8. Ja się ustosunkuję do recenzji jutro, bo dziś się jeszcze wciąż uczę na egzaminy jutrzejsze, a dziś powiem tylko tyle – słodki obrazek w nagłówku :-)

    Odpowiedz
  9. Zioła prowanasalskie zawsze mam w kuchennej szufladzie, a książki Pagnola na półce stoją przeczytane („Chwała…”| i „Żona…”) jakim cudem przeoczyłam „Czas…” to ja nie mam pojęcia, ale nadrobię, bo lektura pyszna, choć zgadzam się, że w porcjach dawkować sobie trzeba.
    Słowo „wiochmen” faktycznie irytujące, ale przyznam, że pierwszy raz w życiu je słyszę eee czytam.
    Pozdrawiam.

    Odpowiedz
  10. Do „Chwały mojego ojca” podeszłam z entuzjazmem głównie ze względu na okładkę (typowy wzrokowiec).
    O Marcelu Pagnolu dopiero wtedy dowiedziałam się, że jest taki znany, bo ja pierwszy raz o nim usłyszałam i nawet się trochę zawstydziłam…
    Po przeczytaniu „Chwały mojego ojca” moje pragnienie było jedno: „WIĘCEJ! WIĘCEJ”.
    I cieszę się, że jest „Czas tajemnic”.

    Odpowiedz
  11. Przeczytam, cokolwiek mi trafi w ręce. A dzisiaj akurat rozmawiałam ze swoją Szefową o tym cyklu. Czyni starania, by go zdobyć :D A jak już zdobędzie – to ja skorzystam :)

    Odpowiedz
  12. Życzenia się przydały – dzięki :)

    Po tym tekście jeszcze entuzjastyczniej jestem nastawiona do „Czasu tajemnic”, który już na półce stoi :) Mimo wiochmena.

    Pozdrawiam!

    Odpowiedz
  13. Do pierwszego tomu mnie przekonałeś, więc jeśli poczuję te zioła, które obiecywałeś, to i drugi sobie sprawię ;P
    Szkoda, że wewnątrz jest tak mało Sempe’go, prawda? Czy w tej części więcej? Książki dla dorosłych bogate w ilustracje to jednak rozpusta w Polsce.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.