Pisarze ze starej szkoły (III): Maria Dąbrowska, cz. 2

Wydawało się, że zakończenie pracy nad przekładem dziennika Samuela Pepysa zakończy zmagania Marii Dąbrowskiej z tym tekstem. Okazało się jednak, że to dopiero początek…
Przed kilku dniami byli u nas Kornaccy. Pojechałam z nimi do Kuryluka [dyrektor PIW-u], by się dowiedzieć o Pepysa. Otóż od siedmiu miesięcy ten rękopis leży zamrożony – rzecz w moim życiu pisarskim niebywała. Wszystkie moje rzeczy zaczynały się składać na drugi dzień po przyniesieniu rękopisu. Takie nieduże książki jak „Rozdroże”, „Moja odpowiedź”, „Ręce w uścisku” wychodziły gotowe z druku w ciągu trzech tygodni. […] Jakież to było zawrotne tempo w porównaniu z dzisiejszych „przekraczaniem norm”, „współzawodnictwem pracy” etc. [31 III 1950].
***
Okładka I wydania, 1952 rok.
Zeszłego piątku […] nagle przynieśli z PIW-u całą aż do końca korektę Pepysa – 200 szpalt! […] Do dzisiejszego dnia zrobiłam dopiero 76 szpalt korekty Pepysa. Praca jest prawdziwie ciężka, chociaż błędów zecerskich mało. Ale raz jeszcze sprawdzam cały tekst przekładu z pełnym wydaniem oryginału i w oryginale podkreślam wszystkie zdania, które tłumaczyłam. Przedłuża to trwanie korekty z jakie dwa razy i jest bardzo nużące, ale to jest konieczne. Skoro to jest wybór, musi istnieć egzemplarz oryginału, gdzie każdy, kto zechce, może sprawdzić, co wybrałam i przełożyłam.
Poprawiam też i sporo niedokładności przekładu. Składnia Pepysa jest tak dowolna, przypadkowa, różnolita, że często sens zdania pozostaje dwuznaczny dla najlepszego znawcy angielszczyzny. A cóż zrobić ze zdaniami, gdzie każde słowo jest w innym języku i nadto użyte w złej liczbie, złym przypadkiem i nieortograficznej pisowni. Myślę, że wybrnęłam z tego wszystkiego, jak mogłam najlepiej, ale nie jestem zadowolona. No, i żyję teraz całkiem jak pustelnica – nigdzie nie wychodzę. Ślęczę [16 II 1951].
***
Przy tej herbacie poznałyśmy niezwykle uroczego muzykologa [Mieczysława] Tomaszewskiego, dyrektora Filharmonii Bydgoskiej […]. Otóż ten czarujący młody człowiek zna doskonale muzykologiczną stronę „Dziennika” Pepysa, pytał mnie, jak sobie z tym dałam radę. Powiedziałam, że starałam się tłumaczyć z tej dziedziny to, co, jak mi się zdawało, dobrze i trafnie zrozumiałam. Ale zdjęła mnie trema, ile złego mogą znaleźć w moim przekładzie odpowiedni znawcy tylu poruszanych przez Pepysa dziedzin [28 II 1951].
***
Zaczęłam pisać powieść, już na czysto, od razu w czterech egzemplarzach, ale utknęłam na czwartej stronicy i dalej ani rusz. Co mnie też do rozpaczy doprowadza. Wyszedł wreszcie „Dziennik” Pepysa, ale nie miałam z kim podzielić radości. Mało się też jakoś ucieszyłam, za długo na to czekałam. Trzy dni czytałam to, wyszukując błędów, znalazłam dużo, często rzeczowych, choć zdawało się, że tak wszystko sprawdzone. […] Pan Szrojt [redaktor z PIW-u] mówi, że na jesieni będą robić nowe wydanie i już przygotowują poprawki. Zdziwiłam się, że tak prędko nowe wydanie, a on na to: „Pani nie ma pojęcia, jakie jest zainteresowanie tą książką” [20 VII 1952].
***
Okładka II wydania, 1954 rok.
Przez dwa tygodnie, pracując bez wytchnienia całymi dniami, przygotowywałam do druku nową redakcję pierwszego tomu Pepysa. Zwiększyłam wybór prawie dwukrotnie. Mowy nie było, żeby nowe teksty dodać osobno ze wskazówkami, gdzie je włączyć. Poplątaliby wszystko. Musiałam cały pierwszy tom pozamieniać w wycinki, wszystko wraz z kolejno dodawanymi nowymi tekstami ponalepiać na arkuszach papieru. Była to precyzyjna robota, wymagająca wielkiego skupienia i przytomności, żeby się samej nie pomylić. Brodziłam wprost w skrawkach papieru, umazana klejem, odchodziła tylko na krótkie posiłki, Frania patrzyła na mnie z ubolewaniem i trochę jak na wariatkę. W czasie tego zmagania się z Pepysem odwiedził mnie Jurek i zachwycał się, że ta gorączkowa robota wspaniale robi mi na wygląd i samopoczucie [22 X 1953].
Drugie, znacznie poszerzone wydanie „Dzienników” Pepysa ukazało się w 1954 roku i doczekało się dwóch wznowień, ostatniego w 1978 roku.
Maria Dąbrowska, Dzienniki, t. 3–4, oprac. Tadeusz Drewnowski, Czytelnik 1988.

(Odwiedzono 260 razy, 1 razy dziś)

24 komentarze do “Pisarze ze starej szkoły (III): Maria Dąbrowska, cz. 2”

  1. A ja Ci właśnie miałam donieść, że znowu czytam książkę, w której są nawiązania do dziennika Pepysa!:D To już zaczyna być niepokojące. :) Może to znak, że powinnam przeczytać dzieło Samuela w całości.
    Dobrze, że Dąbrowska wreszcie uporała się z tym przekładem, bo strasznie jej współczułam mozołów. :) No i bardzo ucieszyła mnie wiadomość o tym, że książka była rozchwytywana. Skrawki, wycinki, nożyczki – to jednoznacznie kojarzy mi się z Nałkowską, choć ona nie kleiła, tylko spinała. :)
    Muzykologia?! Nigdy nie myślałam o dzienniku Pepysa w takim kontekście.
    Ale ładne słowo: różnolity.

    Odpowiedz
  2. Jak widać pisarki ze starej szkoły podchodziły do ostatecznej redakcji swych dzieł jak do robótek ręcznych: szpilki, nożyczki, u Dickensa pewna karczmarka wrabiała w robione na drutach szale zakodowane informacje o wrogach rewolucji:PP Zapiska o muzykologu obnaża nieco system pracy Dąbrowskiej: ponieważ robiła wybór, mogła pomijać zdania, których nie rozumiała albo których nie miała z kim konsultować. Niby nic złego, ale o ileż obszerniejszy i lepszy byłby ten przekład, gdyby tłumaczka miała dostęp do Google’a:) Niestety nie zanosi się, by ktoś na nowo podjął trud przekładania Pepysa – nawet w autorskim wyborze. A co do obecności Pepysa w literaturze anglosaskiej, to jakoś mnie ona nie dziwi, to jakiś kamień milowy jest, o kopalni wiedzy nie wspominając:D

    Odpowiedz
    • Świetna historia z karczmarką! :D Czy to było może w „Klubie Pickwicka”?
      Zamiast w ułamku sekundy uzyskać informacje z wyszukiwarki, biedna Dąbrowska musiała buszować po bibliotekach. Sprawdzanie tych wszystkich realiów na pewno było straszliwie pracochłonne.
      A propos kolejnej książki ze wzmiankami o Pepysie, błagam, sprawdź, czy ocalała w tłumaczeniu notka z 12 stycznia 1668 roku, w której podobno pani Pepysowa ganiała Samuela po sypialni, dzierżąc w dłoni rozgrzany do czerwoności pogrzebacz! :D Zaraz sobie przeczytam wersję angielską.

      Odpowiedz
    • Aha, i tam jest jeszcze coś nie tak z datami: nie bardzo rozumiem, dlaczego zapis jest taki: 1668/69. Tak więc ta notka może być albo pod 1668 r. albo pod 1669 r. :)

      Odpowiedz
    • Karczmarka jest z Opowieści o dwóch miastach:P Pod podaną przez Ciebie datą nijakiego pogrzebacza nie ma, tylko awantura o przeniesienie się tatusia Pepysa do domu syna.
      Przeglądam pobieżnie dzienniki Dąbrowskiej pod kątem wpisów o jej własnej pracy twórczej i już widzę, że starania przy Pepysie były absolutnie niegodne wzmianki w porównaniu z tworzeniem choćby dowolnego opowiadania własnego. Nie tam, że godzinka i koniec. Cztery wersje, cztery miesiące, tak z grubsza:P

      Odpowiedz
    • To kolejne odcinki też zapowiadają się świetnie!
      Tak, to dokładnie ten fragment. :) Tradycyjnie przyczyną ataku zazdrości była służąca, tym razem Deb. :)

      Odpowiedz
    • Tradycyjnie uważam, że podejrzenia Pepysowej miały podstawy:PP A kolejne odcinki będą, mam nadzieję, niezłe, na każdym kroku natrafiam na jakieś perły:) Ciekawe, co pozostanie z wyznań warsztatowych współczesnych literatów…

      Odpowiedz
  3. Dzięki „Płaszczowi” i częstym wzmiankom o Pepysie, nabyłam jego „Dzienniki” (wydanie z lat 50.) i podarowałam je w prezencie siostrze, którą Pepys szczególnie zainteresował. Aż chyba pożyczę i przeczytam, bo za takie trudy translatorskie i wydawnicze – należy się :)

    Odpowiedz
  4. Z samych notek różnych autorów o trudach pisania i tłumaczenia wyszedłby najwyraźniej osobny tom Płaszcza.
    I tylko żal, że takie podejście do tekstu jak u Dąbrowskiej to najczęściej tylko wspomnienie.

    Odpowiedz
  5. Od wczoraj jestem szczęśliwą posiadaczką tychże „Dzienników” :)

    Złożyło się, że szwagier likwiduje mieszkanie po zmarłym ciotecznym dziadku (brat jego babci), a ponieważ starszy pan był wielbicielem słowa pisanego więc i biblioteczkę miał ogromną.
    Siostra i szwagier w bloku mieszkają więc księgozbiór trafił do mnie – zobowiązałam się tylko, że niczego nie wydam w inne ręce bez ich zgody. I teraz przekopuję się przez te tomiska co jakiś czas wydając jęk zachwytu…
    Ech, gdzie ja to wszystko schowam? A kiedy przeczytam…

    Odpowiedz
    • Ależ Ci zazdroszczę, uwielbiam takie spadki:) Raz się trafiło wielkie pudło książek wywalonych na śmietnik, niestety średnio ciekawych, czasem jakaś siatka po generalnych porządkach, ale taka porządna biblioteka nigdy:( Ech:(

      Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.