Na głęboki sen (Raymond Chandler, „Głęboki sen”)

U szczytu mojego zainteresowania kryminałami, gdzieś na początku liceum, po dwóch bodajże próbach zrezygnowałem z zacieśniania znajomości z czarnym kryminałem, uznając, że to zupełnie nie moja poetyka. Niestety muszę stwierdzić, że upływ czasu nic nie zmienił. „Głęboki sen” Chandlera okazał się idealnie nasenny.

Detektyw Philip Marlowe dostaje zlecenie zajęcia się próbą szantażu – jego ofiarą jest córka bogatego generała Sternwooda, narkomanka i nimfomanka. Nic szczególnego, ale rozgrzebując tę sprawę, Marlowe dokopuje się do kolejnych tajemnic i naraża się całemu tłumowi nieprzyjemnych typków, po drodze ratuje też skórę córce Sternwooda i wzbudza zainteresowanie drugiej z sióstr. Bohater używa pięści, wygraża rewolwerem, wygłasza cyniczne uwagi i kiepskie dowcipy, pije, pali, kobiety lecą na niego jak muchy, do tego stopnia, że w końcu jedną musi dosłownie wyrzucić ze swojego łóżka. Poza tym wykazuje się szlachetnością i umiłowaniem sprawiedliwości, co kosztuje go mnóstwo guzów i nieomal życie. Sceneria jest odpowiednio ponura, strugi deszczu zalewają obskurne okolice, a na każdym kroku pęta się jakiś podejrzany gość.

Cud, miód i orzeszki, można by rzec. I tak mniej więcej do połowy książkę czytało mi się naprawdę nieźle, akcja rozwijała się sprawnie, napięcie rosło, Marlowe rzucał od czasu do czasu jakimś celnym porównaniem (moje ulubione: „Używał głosu ostrożnie niczym bezrobotna girlsa ostatniej pary pończoch”). Potem było już gorzej: detektyw w błyskawicznym tempie uniemożliwiał zabójstwa albo odkrywał kolejne trupy, a sprawa szantażu znienacka okazywała się mieć drugie dno. Nowe tropy i kolejne postacie powiększały chaos fabuły, a Marlowe coraz bardziej kojarzył mi się z parodią prywatnego detektywa niż z symbolem całego gatunku. Parę razy miałem ochotę rzucić czytanie, jednak dobrnąłem do końca, gnębiony dziwnym wrażeniem, że zakończenie książki ma się nijak do jej początku. Nie wiem, czy to ja nie umiem docenić klasyka, czy też raczej klasyk jest pośledniego gatunku. Dla ostatecznego sprawdzenia, czy mam szansę polubić kryminał noir, skuszę się jeszcze na „Sokoła maltańskiego” Hammetta, a Chandlerowi podziękuję na kolejne dwadzieścia lat.

Raymond Chandler, Głęboki sen, tłum. Mieczysław Derbień, Krajowa Agencja Wydawnicza 1985.
Dziś na blogu Czytanki Anki rozpocznie się dyskusja o powieści Chandlera.  Bardzo jestem ciekaw opinii innych czytelników.
(Odwiedzono 1 169 razy, 1 razy dziś)

15 komentarzy do “Na głęboki sen (Raymond Chandler, „Głęboki sen”)”

  1. Zamiast komentarza cytat.
    „Na półce z książkami odnalazł nieco sfatygowany egzemplarz „Żegnaj laleczko”. Chandlera nigdy nie czytał. Zawsze wydawało mu się, że historie kryminalne, w których występują prywatni detektywi, są śmiertelnie nudne.(…)Filip Marlow był jednym z nich. Wyglądał krzepko i jak było trzeba, potrafił dać w twarz. Jeśli musiał, używał spluwy, a czasem tez szarych komórek”
    Tak mi się na myśl nasunęło. Z pozdrowieniami…

    Odpowiedz
  2. Lubię rozbudowane i wielowątkowe intrygi, więc ta książka mnie za bardzo nie poruszyła. Niepowtarzalne są natomiast dialogi – inteligentne i błyskotliwe. Nie wiem, czy Chandler pisał coś dla filmowców, jeżeli nie, to szkoda.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.