Letnie niedoczytanie

Jarmila Loukotkova, Poeta śpiewa na przekór, tłum. Anna Jolanta Bluszcz, Wydawnictwo Śląsk 1978.
Anka Kowalska, Pestka, Instytut Wydawniczy PAX 1970.

Czy uważacie niedoczytanie książki za swoją czytelniczą porażkę, czy raczej normalny proces selekcji – po co się męczyć nad czymś, co nam nie odpowiada? Szukacie winy w sobie – może jestem za głupi, żeby zrozumieć głębię i dostrzec walory literackie?, czy może kwitujecie krótko, że to bzdura, grafomania i nuda?
Nie pamiętam już kiedy ostatni raz nie doczytałem książki. Nie wiem, czy to wynik starannego doboru lektury, czy mojego samozaparcia. Tym bardziej trochę się zdziwiłem, że w ostatnich trzech miesiącach trafiły mi się aż dwie porzucone: jedna w jednej trzeciej, druga w połowie.
Poeta śpiewa na przekór Jarmili Loukotkovej czekało na swoją szansę ponad dwadzieścia lat, od chwili, gdy kupiłem tę książkę na bibliotecznej wyprzedaży. Smakowicie opasła biografia Franciszka Villona naprawdę zapowiadała się całkiem nieźle. 
We Francji szaleje zaraza, para młodych ludzi ucieka ze swojej zapowietrzonej okolicy do Paryża, gdzie chcą zacząć nowe życie, z dala od choroby i śmierci – jest to tym ważniejsze, że wkrótce ma przyjść na świat ich dziecko. Niestety, stolica też już nie jest wolna od morowego powietrza, i tu umierają ludzie, i tu coraz więcej pustych domów o zabitych oknach. Nastroje w mieście nie są dobre, młodzi nie mają jednak sił dalej wędrować. W takich okolicznościach rodzi się Franciszek i niestety szybko traci ojca. Odtąd wychowuje go matka, wspierana przez kanonika Wilhelma Villona.
Lata płyną. Mały Franciszek jest już studentem uniwersytetu, ulubieńcem kobiet i dobrze zapowiadającym się poetą – jego utwory nie są jednak gładkie i grzeczne. Mówią o sprawach niepokojących, o biedzie, głodzie, niepokojach wśród ludu, wszetecznicach, dziewkach karczemnych. Villon też bardziej niż nauką zajęty jest udziałem w ulicznych niepokojach wszczynanych przez żaków i wzdychaniem do Katarzyny…
Początek opowieści jest naprawdę dobry – szczególne wrażenie zrobiła na mnie scena tańca śmierci na paryskim cmentarzu, rodzaj zbiorowej histerii, szału zapomnienia. Później jest wiele barwnych scen: pochód studentów, ich mało wyszukane psoty, zabawy w karczmie, tumulty na paryskich ulicach. Poszczególne epizody jednak łączą się ze sobą nader słabo, ale bardziej mi przeszkadzało to, że robią wrażenie urwanych, że brakuje im jakiejś puenty, podsumowania, punktu zaczepienia dla późniejszych wypadków. To dość irytujące, ale pewnie dałoby się znieść. Szansę książce odebrał inny zabieg – nie wiem, czy autorki, czy wydawnictwa: oto niektóre partie mają postać monologów: Franciszka, ojca Wilhelma, uniwersyteckiego profesora młodego poety. Ich wypowiedzi przeplatają się, ale nie są w żaden sposób graficznie wyodrębniane. Czytam wynurzenia Villona i nagle przestaję rozumieć ich sens, cofam się nieco i wszystko jasne – niemal w pół słowa weszły rozmyślania innej postaci. Taki awangardowy strumień kilku świadomości. Ogromnie męczące. Podziękowałem więc Loukotkovej, nie wiem, czy kiedyś wrócę do jej książki. Raczej po prostu poczytam sobie poezje Villona.

Drugą niedoczytaną ostatnio książką była „Pestka” Anki Kowalskiej. Po znakomitym „Folklorze tamtych dni” spodziewałem się czegoś choćby odrobinę zbliżonego poziomem. I tak, wiedziałem, że to romans i brałem na to poprawkę. Historia Agaty i Borysa miała nawet potencjał, starannie utopiony przez autorkę w iście barokowym słowotoku, z którego gdzieniegdzie, niczym skała ze spienionego strumienia, wystawała jakaś celna obserwacja albo złota myśl, notabene zaznaczona starannie ołówkiem na marginesie przez jakąś poprzednią czytelniczkę. Opierałem się temu strumieniowi, po jakimś czasie dałem się ponieść kawałek, ale uznałem, że za bardzo obijam sobie plecy, a słowa wlewają mi się do nosa. Zakrztusiłem się w końcu i wyszedłem na suchy ląd. Więcej moich utyskiwań pod adresem książki można znaleźć w klubie dyskusyjnym na blogu Czytanki Anki, gdzie rozwinęła się gorąca debata o powieści.

Mam nadzieję, że to na razie koniec z porzucanymi książkami – wszystko na to wskazuje, bo stos przeczytanych i czekających choćby na kilka słów na blogu jakoś nie chce się zmniejszać. To następnym razem będzie o czymś przeczytanym do końca.
(Odwiedzono 392 razy, 1 razy dziś)

43 komentarze do “Letnie niedoczytanie”

  1. Od mniej więcej roku czy dwóch w końcu jestem na poziomie, na którym nie obawiam się odłożenia książki i powiedzenia „sorry, to nie dla mnie, wolę nie marnować czasu na coś, z czym nie mam chemii” ;) I bardzo, bardzo mnie to cieszy, jak sobie przypomnę moje męki przez lata… ;)

    Pierwszej książki nie znam. Drugą niby czytałam, ale lata świetlne temu i niezbyt pamiętam nawet wrażenia ogólne, poza tym, że nie porwała mnie jakoś szczególnie.

    Odpowiedz
    • Wierzę :D Jak się generalnie dobrze dobiera książki, to potem człowiek czuje się nieswojo, jak się w końcu trafi taki przypadek.

      Pamiętam, w ubiegłym roku miałam jakoś tak w krótkim czasie aż 3 książki, które mnie zmogły i dziwnie się z tym czułam :D

      Odpowiedz
    • Właśnie. A kiedyś potrafiłem rzucać jedną po drugiej i to bez wnikania w powody. Wystarczyło parę ziewnięć przy pierwszych stronach, chociaż zwykle daję szansę pierwszym stu stronom – bo dokładnie jakoś w takim momencie zaczął się rozkręcać Negocjator Forsythe’a i nie darowałbym sobie, gdybym ją rzucił wcześniej:P

      Odpowiedz
    • Też obrałem granicę stu stron i, jak widać po jednej z etykiet na moim blogu, korzystam z przysługującego mi prawa fyrgnięcia książką w kąt. Nieczęsto, ale jednak :)

      Odpowiedz
  2. Bardzo rzadko, ale zdarza. Staram się tego nie robić, bo czasami dopiero koniec lektury tłumaczy wszystko, bo dopiero doczytawszy odkrywam przesłanie, bo nie powinno się oceniać bez gruntownej znajomości, ale czasami nie daję rady, napotykam blokadę i wiem, że nie zmuszę się do dalszej lektury, bo to może się źle skończyć. Też staram się starannie dobierać lektury, ale zdarzy się, że dostanę w prezencie coś nietrafionego, albo też znajdę w swojej szafie książki, które kupiłam dawno, dawno temu, sama nie wiem czemu. Nie mówię sobie wówczas, że jest to zła książka, a raczej, że książka nie dla mnie i nie wracam do niej. Wczoraj natomiast po raz pierwszy w życiu wyszłam z teatru nie obejrzawszy spektaklu do końcu, było mi przykro, ale nie byłam w stanie zostać ani chwili dłużej, tak mnie sztuka umęczyła.

    Odpowiedz
    • Raz w życiu miałem ochotę wyjść z teatru przed końcem, ale niestety przewidująco publiczność usadzono na scenie pod nosem aktorów:P Zapewne obawiano się masowych exodusów.
      Miałem taki czas, kiedy na podstawie notek na okładkach kupowałem masę książek na wyprzedażach. Wszystkie miały być zabawne, porywające itp., a potem okazywały się nudnymi smętami – wtedy jedna po drugiej leciały na stos do wymiany. Od tamtej pory mam uraz do serii Kameleon Zysku:P

      Odpowiedz
  3. Ostatnio staram się nie odpuszczać, i nawet jeśli książka, z początku dobra, od połowy zaczyna się „dłużyć” i staje się trudna do strawienia, męczę ją, choćby kilkanaście dni. Niestety są książki, które odkładam już po kilku stronach, ale wracam do nich, robię kilka podejść, bo stanowią dla mnie swego rodzaju wyzwanie.

    Jakiś rok temu obiecałam sobie przeczytać „Pestkę”, ale wśród wielu innych książek zapomniałam o niej. Dopiero ten post mi przypomniał, bym wciągnęła ją na swoją listę. Na temat powieści słyszałam dużo, ale raczej były to – mniej więcej – pozytywne opinie, dlatego teraz tym bardziej jestem ciekawa, jak to rzeczywiście jest z „Pestką”. Zajrzę.

    Odpowiedz
    • Pestka wzbudziła sporo kontrowersji, ale miała i obrońców, spotkałem też głosy pełne zachwytu. Tym razem to jednak nie była książka dla mnie, warto jednak wyrobić sobie własną opinię.
      Po kilka tygodni czasem czytam ostatnio rozmaite obszerne non-fiction, taką biografię Mikołajskiej pewnie z półtora miesiąca. Z powieściami na szczęście idzie mi lepiej.

      Odpowiedz
  4. Może dwa-trzy lata temu dojrzałam do porzucania książek – i żadna z podanych przez Ciebie przyczyn nie ma tu miejsca. To raczej zły moment, brak kompatybilności z moimi zainteresowaniami, sposób pisania, który zupelnie mi nie odpowiada…. Nie ma co się męczyć i już.

    Odpowiedz
    • A nie miałaś nigdy takiego dziwnego poczucia: „dlaczego mi się nie podoba, przecież to światowej sławy klasyk/kosmiczny bestseller, tłumy wielbią autora – może coś ze mną nie w porządku?”. Ja miewałem takie jazdy jeszcze parę lat temu, teraz dla własnej higieny psychicznej wolę stwierdzić, że to raczej z resztą świata jest coś nie tak:)

      Odpowiedz
    • Bardzo słusznie. Przypomina mi się dali, który na pytanie, jak zareagowałby, gdyby nagle w środku nocy wstało słońce, czy myślałby, że zwariował- odpowiedział- raczej pomyślałbynm, że to słońce (świat) zwariowało :)

      Odpowiedz
  5. Dwadzieścia lat temu! Aż się boję pomyśleć, ile będą czekać moje zdobycze z wyprzedaży bibliotecznej – prawda, że to świetna idea, taki mini targ? ;)
    Podobnie jak Agnieszka, nie mam oporów przed porzuceniem książki. Uważam, że jest tyle wartych uwagi utworów, iż na te marne i nieinteresujące nas nie ma sensu tracić czasu. Raczej nikogo nie obwiniam – ani autora, ani siebie. Po prostu, nie polubiłam się z daną lekturą i tyle :) Czytanie ma sprawiać przyjemność, a nie być katorgą.

    Odpowiedz
    • Całe tysiąc złotych mnie ten Villon kosztował:)) Uwielbiałem te biblioteczne wyprzedaże:) Moja obecna biblioteka ich nie robi, za to ma pudło z niepotrzebnymi książkami i czasem można tam coś ciekawego wyszperać.
      Skoro piszesz „marne”, to jednak jakąś pretensję do autora masz o tę marność?

      Odpowiedz
    • No proszę, majątek! I jeszcze Ci się nie spodobało, tragedia ;))
      U mnie w korytarzyku bibliotecznym stoją dwa duże regały ze starymi, zniszczonymi książkami – każda z nich po złotówkę, o ile się nie mylę. Kiedyś szperałam, teraz rzadko, bo i do biblioteki chadzam sporadycznie (w końcu kiedyś trzeba zacząć czytać własne, kurzące się egzemplarze, co by nie czekały dwadziścia lat ;)). Mam stamtąd sporo fantastyki – Dick, Card… Nie mogę przeboleć, że nie ma Pratchetta, ale to marzenie ściętej głowy.
      Nie, nie mam do nikogo pretensji – ktoś może się zakochać w danym utworze, ja nie muszę. Autor nie musi trafiać w gusta każdego :)

      Odpowiedz
    • Majątek, były też takie po pięć tysięcy:) Niech policzę, ten tysiąc to dziesięć groszy na dzisiejsze:P Trochę żałuję, że nie zajrzałem do tej książki wcześniej, bo przewoziłem tę cegłę przez trzy przeprowadzki. Było przeczytać od razu po zakupie, byłoby z głowy:P

      Odpowiedz
  6. Fakt, rzadko, ale jednak się zdarza. U mnie ostatnio niedoczytana to „Wojna i pokój” – po pierwszym tomie po prostu stwierdziłam, że dokończę ją później. Ale jest w tym jakieś takie poczucie porażki, że nie podołałam, dlatego uparcie się trzymam myśli, że pewnego dnia doczytam.. ;)

    Odpowiedz
  7. Nie lubię porzucać książek, ale czasem to robię, kiedy okazuje się, że czegoś innego oczekiwałam – to widać zazwyczaj po kilku stronach. Bywa i tak, że z szacunku dla książki/autora (no, ja to dziwna jestem;) przekartkowuję powieść do końca.
    Mimo wszystko dziwię się, że nie dotrwałeś do końca Pestki, nie jest aż tak zła.;) Z drugiej strony – po co się męczyć, skoro na wyciągnięcie ręki mamy jakieś (domniemane) arcydzieło?;)

    Odpowiedz
  8. Rzadko, ale zdarza mi się coś porzucić. Najczęściej jednak doczytuję, żeby z czystym sumieniem stawiać potem jedynki i dwóje. Bywa też, że świadomie sięgam po gnioty, jak podejrzewam, że oceny w bnetce są nadmuchane przez jakichś kombinatorów, ale stuprocentowej pewności nie ma. Gnioty na szczęście czasami bywają arcyśmieszne.
    Są jednak „dzieła”, których nie daję rady czytać. Ostatnio porzuciłam „Szkice z życia” po trzech opowiadaniach (najpierw po pierwszym odmówiłam współpracy, ale potem jeszcze przeczytałam dwa następne, by się ostatecznie i definitywnie poddać). To też i Twoja zasługa – zniechęcasz, zamiast pochwalić jak wszyscy. ;)
    Ale bywały i dobre książki, które mi kompletnie nie pasują – zupełnie nie daję rady czytać Tokarczuk. Można więc powiedzieć, że tacy autorzy „Szkiców…” znaleźli się w dobrym towarzystwie. :)

    Odpowiedz
    • O rany, też powinienem rzucić te Szkice po trzecim opowiadaniu, ale domęczyłem do końca i teraz jeszcze powinienem podsumować to dziełło:( Człowiek to głupi jest:P
      Czasem wolę nie wziąć do ręki czegoś, co podejrzewam, że może mi nie podejść, niż się potem męczyć. Dość mi było Siostry Saramonowicz.

      Odpowiedz
    • Ostatnio za to sięgnęłam po „Wilk, psy i ludzie” Dygasińskiego. Miałam tę książkę kiedyś, próbowałam czytać jako dziecko i nie zmogłam. Więcej tego nawet nie dotykałam i książka skończyła gdzieś na makulaturze, a w najlepszym razie poszła do szkolnej biblioteki. Tymczasem teraz wpadł mi w ręce audiobook i stwierdziłam, że co tam, dam jeszcze jedną szansę i spróbuję. Sama byłam ciekawa swojego odbioru teraz. Szału wprawdzie nie było, ale to całkiem przyjemna lektura. Pierwszy rozdział to jeden wielki nużący opis przyrody, ale potem już można czytać bez obaw, że się zaraz zaśnie. :)

      Odpowiedz
    • @Gosia: a ja właśnie sobie znalazłem jakiegoś Dygasińskiego do poczytania w nieokreślonej przyszłości, chyba Zająca. Z wiekiem wzrosła mi tolerancja na opisy przyrody, za to jeszcze bardziej spadła na wiersze wplatane w prozę:)

      Odpowiedz
  9. Ja tam dość często nie doczytuję. A pierwszą książką, która mi przychodzi do głowy na hasło 'negatywna chemia” jest „Pod wulkanem”. Nawet dwa razy do tego podchodziłam i ni w ząb nie pojmuję, na czym polega wielkość tego dziełaPPP

    Odpowiedz
  10. Jasne, że się zdarza. Nie za często, ale…
    Wychodzę z założenia, że jest na świecie tyle pięknych książek, że nie ma sensu się męczyć z czymś co mi zupełnie nie podchodzi.

    No chyba, że jest to coś co zobowiązałam się zrecenzować – wtedy zaciskam zęby i kończę, ale taka sytuacja to się może ze dwa razy zdarzyła.

    Odpowiedz
  11. Mnie się zdarza obiektywnie często porzucać książki. Z różnych powodów z resztą. Czasami dlatego, że jest za głupia, czasami dlatego, że jest za mądra dla mnie. Czasem mi się odechce danego typu literatury, czasem zaczyna mnie denerwować to co się dzieje z bohaterami i tracę do książki sentyment, wręcz mnie odrzuca. czadem jest zwyczajnie nudna, odkładam, żeby zrobić herbatę, i już nigdy nie wracam.
    Ale nigdy nie mam wyrzutów sumienia, życie jest za krótkie na kiepskie książki. Poza tym, zawsze przecież mogę wrócić – do niektórych książek po prostu trzeba dojrzeć.

    Odpowiedz
  12. Ja się staram nie porzucać, zwłaszcza czegoś co „świat” uznał za dobre, bo mi się włącza myślenie pt. „Czemu mi się nie podoba? Pewnie za głupia jestem”. Myślę, że trzeba dojrzeć zarówno do przeczytania niektórych książek jak i do odrzucania ich bez kompleksów i wnikania w przyczyny. Sztuki chyba nie da się jednoznacznie, obiektywnie ocenić; albo na kogoś działa, albo nie :)

    Odpowiedz
  13. Odkąd prowadzę blog, książki porzucam o wiele rzadziej, a może uważniej je dobieram? Wcześniej często odkładałam po 50-100 stronach, bo brałam z biblioteki co mi się podobało i zwykle kończyło się rozczarowaniem. Inna sprawa, że odkąd doczytuję książki czasem wbrew sobie, okazuje się na końcu, że jednak było warto – ciekawe, ile książek przez to straciłam?

    W każdym razie niedoczytanie rzadko traktuję jako swoją porażkę. Z jednej strony nie wszystko musi mi się podobać, z drugiej – raczej jestem skłonna uznać coś za nudę i grafomaństwo, bo tego jednak teraz znacznie więcej się drukuje. Jeśli coś ma potencjalną głębię, to raczej staram się ją znaleźć – najwyżej się wymęczę :)

    Odpowiedz
    • Wstyd co chwila pisać na blogu, że to się rzuciło w połowie, a tamto po pięciu stronach, więc też doczytuję, aczkolwiek poszukiwania głębi na siłę są mi obce. Albo ją widzę, albo nie. Czasem widzę tylko czarną otchłań:P

      Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.