Pisarze ze starej szkoły (XV): Kurs pisarski u Elizy Orzeszkowej, cz. 2

W liście z 15 stycznia 1887 roku Stefania Skrobońska posłała Elizie Orzeszkowej swój utwór do oceny. Orzeszkowa, pochłonięta wówczas pisaniem Nad Niemnem, odpowiedziała kandydatce na pisarkę dopiero po dwóch miesiącach, na początku marca.
Gabinet Elizy Orzeszkowej w Grodnie (rekonstrukcja).
[…] Obrazek czy urywek z pamiętnika przeczytałam dwa razy i zastanawiałam się nad nim długo. Jest w nim werwa, wdzięk, są przebłyski poetycznych obrazów i głębszych myśli. Bardzo być może, że Pani masz istotną pisarską zdolność. Ze znacznej ilości rękopisów kobiecych, które czytuję, ten należy do wielce małej liczby obiecujących. Jednak w druku z urywkiem tym występować nie radzę, nie dlatego, aby w pismach naszych nie drukowano często daleko mniej wdzięcznych i zajmujących prób, ale po prostu dlatego, że nie przydałoby się to Pani na nic, a mogłoby nieco zaszkodzić. Urywek ten, świadczący o zdolnościach Pani do pióra, wśród teraźniejszej powodzi literackiej nie zwróci na siebie szczególnej uwagi. Brak powodzenia – może Panią zrazić […]. Odłóż więc Pani tę pierwszą pracę swoje na stronę – a drugą, którą napiszesz, chciej przesłać mi znowu. Tylko mam do powiedzenia względem tej drugiej pracy rzecz wielkiej wagi, tak wielkiej, że od niej może cała Pani pisarska przyszłość zależy. Nie dbaj Pani o czas, w którym drugi raz weźmiesz za pióro, nie przyśpieszaj sztucznie tego czasu. Wierzaj mi Pani, nie ma pod słońcem ani jednego bardzo nawet utalentowanego i pracowitego pisarza, który by mógł tworzyć zawsze. Przechodzą często dni, tygodnie, miesiące, w których jest on zupełnie podobnym do wszystkich innych ludzi, zupełnie odartym z tej wyróżniającej go cechy, którą jest twórczość. Ponieważ od dwudziestu lat pisarką jestem, siebie za przykład postawić śmiem. Mam dni i miesiące wielkich zapałów, widzeń dochodzących prawie do halucynacji, palącej potrzeby pisania i takiej w nim wytrwałości, że codziennie od sześciu do ośmiu godzin piszę i od tej wysilonej pracy zdrowie tracę. Potem następują długie, bardzo długie czasem dni jałowości umysłu i wyobraźni takiej, że najprostszy list kosztuje mi więcej namysłów i czasu niż kiedy indziej najgorętszy ustęp powieści. Nic nie przychodzi mi na myśl, wyrazy nie wiążą się i nie przybywają, czytanie nawet ciężkie i mało pożytku przynosi. Z początku, przed laty, te stany zmartwiałości umysłowej w rozpacz mię wprawiały. Za każdym razem byłam pewna, że tak już na zawsze pozostanę, że już utraciłam na zawsze możność pisania. Wtem, zawsze nagle i nie wiedzieć skąd, jakaś iskra wpadała we mnie, uczuwałam jakieś niepodobne do opisania rozkołysanie myśli i uczuć, wpływało we mnie jakieś rozrzewnienie dziwne, jakieś gorąco serca i mózgu, obrazy, sceny, pomysły, całe okresy od razu ułożone zaludniały godziny ciszy i samotności, po całych nocach często spać nie dając, a zrazu siłą pociągu niezmożoną pociągając do biurka, do pióra. I znowu czas jakiś pisałam zawzięcie, bez spoczynków, chyba wściekle, bo nawet gdy pisać nie mogłam, o tym tylko, co pisałam, zdolną byłam myśleć, chodząc, jedząc, rozmawiając itd. Przekonałam się też, że przymuszanie siebie do pisania w porach nieusposobienia na nic się nigdy nie przydało. Wszystko w tej porze gwałtem wymyślone, zszyte, na sobie zdobyte, liche było i marne. Może nie wszyscy mają takie organizacje pisarskie, ale taką jest moja i może będzie Pani. Więc radzę nie wysilać się, nie łamać sobie głowy nad wynalazkami, które same przez się przyjść powinny, nie zadawać gwałtu swojej myśli i wyobraźni, ale czekać, cierpliwie czekać dopóty, dopóki te boskie źródło nie wytryśnie samo i samo Panią w górę nie podniesie. Bodźcem, które je do wytryśnięcia skłania, bywa czasem ustęp jakiejś czytanej książki, czasem jakaś dostrzeżona wśród ludzi sytuacja, czasem rys psychiczny lub nawet fizyczny czyjejś fizjonomii; jeden, drobny, jednak wiodący za sobą mnóstwo domysłów i kombinacji. Czasem nie wiedzieć skąd się to bierze, bez żadnych pozornie pobudek, może z jakiejś pogody, z jakiegoś momentu natury, którego działania na nas dostrzec nie możemy, z dźwięku, szelestu, wspomnienia, z czegoś oddalonego na pozór, a przecież rozbudzającego w nas to, co jest duszą – twórcy. Czy zaś ta chwila samoistnego rozwinięcia się skrzydeł duszy przyjdzie dla Pani jutro, za tydzień, za kilka miesięcy, wszystko jedno, byleby przyszła, pochwyć ją Pani i pisz wtedy, pisz śmiało, bo samo jej przyjście będzie świadectwem istnienia w Tobie duszy twórczej. Jeżeliby zaś przyjść nie miała, kto wie? byłoby to może dowodem, że to droga niestosowna, bo wątpię, czy przemocą zdobyć na sobie można natchnienie. Czasu przed sobą masz Pani bardzo wiele: lat 23 to bardzo wczesna młodość. W tym właśnie wieku zaczęłam prace swoje do druku dawać i żałuję, że nie miałam kogoś, kto by mi pośpiech odradził, bo istotnie pierwsze powieści swoje, przez lat 3–4 pisane, uważam za grzech przeciw literaturze popełniony. Potem dopiero dojrzałam i przyszła właściwa dla mnie pora drukowania.
[…] Czekać też będę drugiego rękopisu. I jeszcze jedno pozwolę sobie powiedzieć. Gdy pisać Pani będziesz, usiłuj zmężniać wyrażenie swych myśli. Styl Pani jest poprawny, łatwy, ozdobny, ale zbyt jeszcze miękki, kobiecy. Jak najwięcej dobrej kobiecości w życiu; jak najwięcej męskości, czyli: powściągliwości słowa, energii, jasności w pisaniu! Czy Panią ten list nie zrazi do korespondencji ze mną? Proszę przyjąć serdeczne uściśnienie dłoni.
El. Orzeszkowa
Jak wynika z odpowiedzi, Stefania Skrobońska przyjęła uwagi Orzeszkowej z wdzięcznością, ale nie wiemy, czy wymiana listów trwała dalej i czy powstał drugi utwór adeptki literatury. Możliwe, że skierowała swój talent w inną stronę – trudno jednak stwierdzić na pewno, czy korespondentka Orzeszkowej jest tożsama z nauczycielką i recenzentką o tym samym imieniu i nazwisku  – chociaż wiele na to wskazuje.

Eliza Orzeszkowa, Listy zebrane, t. 7, oprac. Edmund Jankowski, Ossolineum 1971, s. 63–65, 447 (list Skrobońskiej).

 
Za zgodę na opublikowanie zdjęcia bardzo serdecznie dziękuję Kaye, której wrażenia z podróży śladami Elizy Orzeszkowej można przeczytać na jej blogu „Notatnik Kaye”.

Podobne pozycje:

Kilka uwag nad powieścią

Eliza Orzeszkowa

(Odwiedzono 315 razy, 1 razy dziś)

17 komentarzy do “Pisarze ze starej szkoły (XV): Kurs pisarski u Elizy Orzeszkowej, cz. 2”

  1. Mnie także dopadł stan zmartwiałości umysłowej i trzyma, trzyma i opuścić nie chce. Jednak pocieszam się myślą, że iskra jakowaś i do mnie zawita. Ach iskro przybywaj

    Odpowiedz
  2. Piękny list z wieloma cennymi i aktualnymi uwagami. :)
    P.S. Dziękuję za śliczny bukiet ;) Cieszę się, że moje skromne zdjęcie się przydało.

    Odpowiedz
  3. Ja wprawdzie jeszcze nie od dwudziestu lat i nie pisarką, ale jak żyję nie miałam w związku z pracą „dni i miesięcy wielkich zapałów oraz widzeń dochodzących prawie do halucynacji”. Jedno się zgadza: „od tej wysilonej pracy zdrowie tracę”. Wezmę więc chyba do serca radę pani Orzeszkowej i nie będę „wysilać się, nie będę łamać sobie głowy nad wynalazkami, które same przez się przyjść powinny, nie będę zadawać gwałtu swojej myśli i wyobraźni, ale czekać, cierpliwie czekać dopóty, dopóki… szefostwa szlag nie trafi!
    A wtedy powiem: to nie moja wina, to Orzeszkowa:)

    Odpowiedz
  4. Ona zawsze strasznie rozlewna w pisaniu byla. To czekanie na natchnienie to bardzo romantyczna wizja i przyczynila sie do powstania kultu pisarza – wizjonera, Ahtysty panie dzieju. Mimo wszystko dzis pisarze generalnie doradzaja inne podejscie i ono mnie bardziej przekonuje. Czekac, bo wszystko „samo przyjsc powinno…” Nie.

    A juz ten kobiecy/meski styl kompletnie mnie rozlozyl.

    Odpowiedz
    • A ja chyba jednak wolę czekanie, aż samo przyjdzie, niż młodych aspirujących literatów, co to piszą opowiadanie w pół godziny i powieść w dwa tygodnie:) Chociaż nawet natchnienie nie gwarantuje, że powstaną same arcydzieła – Orzeszkowa ma na koncie sporo nieudanych rzeczy, podobnie jak Kraszewski, który z kolei w natchnienia nie wierzył i wysiadywał codziennie nad kartką. Każdy niech pisze, jak mu wygodnie, byle przeczytał przed oddaniem do druku:PP A styl: jak go zwał, tak go zwał, ale dążenie do „powściągliwości słowa, energii, jasności w pisaniu” zawsze mile widziane:)

      Odpowiedz
    • Ci co machaja opowiadanie w pol godziny na ogol sa swiecie przekonani, ze dzialaja pod wplywem NATCHNIENIA. Rzemieslnicza sprawnosc nie moze przyjsc sama. Orzeszkowej bardzo by sie przydalo codzienne szlifowanie. Wlasnie dlatego ta porada z jej ust troche mnie zdziwila. W swoim dzienniku bodaj sama pisala ze w plataniu intrygi slaba jest (w ogole znacznie szerzej przyznawala sie do niedostatkow kompozycyjnych w swoim warsztacie pisarskim). I co – czekala bo to samo przyjsc powinno? To mi sie wydaje kompletnie nielogiczne. Ale bardzo doceniam to ile serdecznosci i starania wlozyla – napisac tak dlugi list i tak cieplo, GRUNTOWNIE doradzic zupelnie poczatkujacej autorce – szczodra byla na pewno.

      Odpowiedz
    • Myślę, że Orzeszkowa jednak mimo wszystko szlifowała umiejętności: czytała, tłumaczyła, a przede wszystkim pisała – choćby takie listy czy publicystykę. Pewnie trochę przesadzała z tymi porywami natchnienia, bo o ile wiem, to chyba jednak pracowała codziennie. Z powieściami jej średnio wychodziło, ale mniejsze formy przecież zachowały w dużej części swoje walory. Co mi zresztą przypomina, że obiecałem sobie poczytać więcej nowel Orzeszkowej:)

      Odpowiedz
  5. (…) żałuję, że nie miałam kogoś, kto by mi pośpiech odradził, bo istotnie pierwsze powieści swoje, przez lat 3–4 pisane, uważam za grzech przeciw literaturze popełniony. Któryż z młodych wieszczów by tak? Dwadzieścia lat przyjdzie chyba czekać, a i tak bezskutecznie :P

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.