W kleszczach męki (Henry James, „W kleszczach lęku”)

 

 
Właściwie wszystko powinno być w porządku, gdyż Henry James wykorzystał wszystkie elementy, jakie kojarzą nam się z porządną, staroświecką powieścią gotycką. Sprawdźmy: młoda i naiwna guwernantka – jest, tajemniczy pracodawca – jest, ponury dwór w ponurych okolicznościach przyrody – jest, płacz słyszany w nocy – co prawda tylko raz, ale jest, para sierotek, które ma kształcić guwernantka – jest. Do tego oddana gospodyni i last but not leastdwie zjawy. Atmosfera jest gęsta od samego początku, młoda wychowawczyni gubi się w domysłach, co się dokoła dzieje, urocze aniołki oddane pod jej opiekę zaczynają wykazywać różne niepokojące cechy, a wyciskane z gospodyni strzępy opowieści o wydarzeniach z przeszłości układają się w obraz mroczny i niepokojący. Wszystko podawane jest w atmosferze niedomówień, domysłów i lęków.

Klimatowi powieści i jej fabule niewiele lub zgoła nic nie można zarzucić. Czytelnik oddycha duszną atmosferą dworu i już nie wie, czy guwernantka faktycznie widuje tajemnicze zjawy, czy może też wskutek zbytniego napięcia nerwów postradała zmysły. Pole dla wyobraźni niemal nieograniczone, domysły można snuć w nieskończoność. 
Nie mogę jednak uznać tej powieści za satysfakcjonującą, ponieważ przebijałem się przez nią ze sporym trudem. Rozumiałem każde słowo z osobna, a nawet zdania, które te słowa tworzyły (niekiedy zresztą całkiem kunsztowne, jak taki na przykład opis gospodyni dworu: „zwrócona twarzą do płomieni, siedzi na prostym niewygodnym krześle, w ciemnawej, błyszczącej czystością izbie – prawdziwe uosobienie porządku i schludności. domkniętych i zamkniętych szuflad oraz mocnego i zdrowego snu, który obywa się bez wszelkich sztucznych środków”; nawiedzająca dom zjawa była natomiast „ciemna jak noc w swojej ciemnej sukni, posępnie piękna i bezmiernie nieszczęsna”). Niewiele z nich jednak przykuwało na dłużej moją uwagę. Spiętrzone w akapity i wypełniające kolejne strony stawały się przytłaczające i w końcu waliły mi się na głowę, pozostawiając jedynie słaby zarys swojego sensu. Być może taki był zamysł autorski, żeby otoczyć czytelnika słowami, kazać mu się w nich zagubić, tak jak zagubiona wydaje się główna bohaterka. Ja się niestety momentami czułem raczej mocno znużony i traciłem ochotę na wgłębianie się w półsłówka, aluzje, mętne przypuszczenia, których nie szczędzi nam autor. Pierwszego spotkania z Henrym Jamesem nie uznaję więc za udane. Mam jednak zamiar sprawdzić, czy ten męczący styl to typowa cecha jego twórczości, czy też wypadek przy pracy.
Henry James, W kleszczach lęku, tłum. Witold Pospieszała, Prószyński i S-ka 2012.
Za przesłanie książki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
(Odwiedzono 395 razy, 2 razy dziś)

57 komentarzy do “W kleszczach męki (Henry James, „W kleszczach lęku”)”

  1. Nie znałam Jamesa w gotyckiej odsłonie, natomiast czytałam „Daisy Miller” i jeszcze coś (tytułu nie pamiętam), kunsztowna proza to nie była, ale taka z gęstym, dusznym klimatem, psychologizująca. Czy męczący styl… hmmm, trudno powiedzieć, ale nie gustuję w twórczości tego pisarza.

    Odpowiedz
    • „W kleszczach lęku” jako całość też nie jest według mnie kunsztowne, ale przebłyski pozwalają mieć nadzieję, że może któraś kolejna książka jest napisana inaczej, bo na samym klimacie to się u mnie daleko nie zajedzie:)

      Odpowiedz
  2. Język bardziej barokowy niż gotycki, pełen ozdobników, które nie zawsze tworzą pożądany efekt końcowy. Co do Jamesa – to dopiero się przymierzam po paru pozytywnych recenzjach na blogach dotyczących innych jego powieści, co by sugerowało, że jednak wypadek jednostkowy. Oglądałam natomiast bardzo piękną ekranizację jego książki, która nosiła tytuł Miłość i śmierć w Wenecji i przede wszystkim ten pierwowzór chciałabym przeczytać.

    Odpowiedz
    • Dziwna ta barokowość, taka mocno ciężkawa momentami. Film, o którym piszesz, powstał chyba na podstawie „Skrzydeł gołębicy” – i do tej książki się przymierzę za czas jakiś. „W kleszczach lęku” miało kilka ekranizacji, a bez męczącego stylu Jamesa to mogą być całkiem niezłe filmy:)

      Odpowiedz
  3. Mam wrażenie, że mógłby Ci się spodobać „Dom na Placu Waszyngtona”. Według mnie ta powieść nie wywołuje wrażenia niewoli w kleszczach słów. :)
    A wątki gotyckie plus guwernantka bardzo mnie zaciekawiły.

    Odpowiedz
  4. Dzięki za ostrzeżenie :-) trzeba było zacząc od „Portretu damy” albo „Ambasadorów”. Te „spiętrzenia” kojarzą mi się z „Jesienią patriarchy” :-)

    Odpowiedz
  5. Czyli że atmosferę przytłoczył nadmiar słów? Czuję się rozczarowana, bo zarys fabuły przedstawiał się naprawdę intrygująco i zgodnie z duchem powieści gotyckiej, ale… no właśnie – mam ochotę sama się przekonać, jak to jest z prozą pana Jamesa:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    Odpowiedz
  6. Czytałam „W kleszczach męki” bardzo dawno, będąc prawie dziecięciem, i wtedy najbardziej interesowała mnie gotycka fabuła. Trudności z jęzkiem w przypadku tej powieści nie pamiętam. Chyba po prostu pomijałam kawałki cięższe jęzukowo. Tak samo – „Dom na placu Waszyngtona” – po prostu ciekawa historia… Ale już „Portret damy” szedł jak po grudzie, zaś „Ambasadorów” nie udało mi się pokonać i nawet już nie będę robić podchodów. James znowu jest wydawany, ale znacznie przyjemniej oglądać adaptacje filmowe jego powieści, niż się przez nie przedzierać.

    Odpowiedz
    • To ja proponuję „Dom na placu Waszyngtona” – plusy: objętościowo krótsza od „W kleszczach..”, a treściowo imponująca :) Nawet jeśli zdarzyło Ci się wcześniej obejrzeć film, nie zepsuje to lektury :)

      Odpowiedz
    • Może to wypadek przy pracy tłumacza?
      Bo ja mam za sobą dośc świeza lekturę 2 książek (jedną po ang.) i nei miałam wrażenia, że cos mi się wali na głowę….

      Odpowiedz
    • Szczerze mówiąc też o tym pomyślałam. Pisałam nawet w swoich wrażeniach z lektury o nagminnym używaniu przez tłumacza zwrotu „w każdym bądź razie”.. Wiem, że było coś jeszcze uderzającego w konstrukcji zdań, ale już teraz szczegółów nie pamiętam.. A „Skrzydła gołębicy” też jeszcze przede mną, więc nie wiem, czy warto się męczyć nad nią czy nie..;) Znając moją zawziętość przeczytam, nawet jeśli okaże się męcząca..;)

      Odpowiedz
    • Widziałem u Ciebie to „w każdym bądź razie”, ale sam ani razu go nie zauważyłem:P To chyba źle świadczy o wnikliwości mojego czytania:) Ja „Skrzydłom” dam szansę, szczególnie pracowali nad tym inni tłumacze.

      Odpowiedz
  7. Za delikatnie. Sama mam problem z opisaniem wrażeń z tej lektury. Podejrzewałam już tłumacza, korektę i złe mzimu ;) Wszystko mało.

    Ale Daisy Miller polecam – świetnie się czytało, zapadło w pamięć i długości jednego wieczora :)

    Odpowiedz
  8. Próbowałam po angielsku i miałam to samo wrażenie, każde zdanie z osobna piękne i zrozumiałe, ale całość męczy. Być może to celowy zabieg artystyczny, ale zniechęcający czytelnika.

    Odpowiedz
  9. Nie wiem czy już widziałeś, ale ma się ukazać nowy przekład – „Dokręcanie śruby” – w wykonaniu Jacka Dehnela. Tytuł zabawny, jak na powieść grozy przystało ;) Ale może tekst w nowym ujęciu dorówna swojej legendzie. Bowiem co i rusz natykam się na odniesienia do tej książki, więc gdzieś tam w świecie czytają i lubią.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.