Popychadło losu (Tom Sharpe, „Wilt”)

 

Wysyłanie męża na samotne, wieczorne spacery z psem to rzecz ryzykowna. Podczas długiego obchodu po okolicy przychodzą do głowy różne myśli, jak choćby taka, że ślubna małżonka jest właściwie kamieniem u szyi i przeszkodą na drodze do kariery, o zakosztowaniu życia nie wspominając. A jeśli jeszcze pogoda nie sprzyja, jest zimno i pada deszcz, to łatwo o radykalne decyzje w kwestii zmiany sytuacji.

Takie rozmyślania snuje Henry Wilt, wykładowca prowincjonalnego college’u, który od lat nie może awansować i męczy się, prowadząc zajęcia z rzeźnikami i tynkarzami. Trudno mu się właściwie dziwić, że o wszystkie swoje życiowe porażki obwinia żonę. Pani Wilt jest bowiem kobietą imponujących rozmiarów, acz nader ograniczonych walorów umysłowych, które jednak usiłuje rozwijać a to na kursie garncarstwa, a to układania kwiatów czy medytacji transcendentalnej. Henry sam siebie uważa za popychadło losu i znosi jego poszturchiwania z pokorą – do czasu. A konkretnie do czasu poznania pary ekscentrycznych Amerykanów: doktor Pringsheim jest uosobieniem akademickiego sukcesu, a na dodatek zarabia dużo więcej niż Wilt, a pani Pringsheim prezentuje nadmiernie, zdaniem Henry’ego, wyzwolony stosunek do seksu. Jedno przyjęcie u Amerykanów wyzwala całą lawinę wypadków, obejmujących między innymi upokarzający uścisk gumowej lalki, jedno planowane morderstwo, pogrzeb pod zwałami betonu i wykiwanie asa lokalnej policji. O nagiej kobiecie na plebanii wspominał nie będę.
Tom Sharpe napisał książkę, w której dostaje się wszystkim: intelektualistom i pseudointelektualistom, kurom domowym i wyzwolonym feministkom, policjantom, komisjom ministerialnym, pokornym i bezczelnym. I nie są to bynajmniej subtelne szpileczki wbijane tu i ówdzie, ale raczej wymierzane celnie kopniaki. Bo tu nie ma miejsca na uśmieszki pod wąsem, albo się rechocze, albo wydyma usta pogardliwie, szepcząc fi donc! niczym księżna pani z bajek o Rumcajsie. Ja zdecydowanie należę do frakcji rechoczących (przewodniczącym jest Bazyl), bo nic tak dobrze nie robi o tej porze roku, jak duża dawka rubasznego, ale i inteligentnego humoru.
Tom Sharpe, Wilt, tłum. Zuzanna Naczyńska, Zysk i S-ka 1998.
(Odwiedzono 297 razy, 3 razy dziś)

75 komentarzy do “Popychadło losu (Tom Sharpe, „Wilt”)”

    • Mnie również ten pierwszy akapit zaniepokoił. Nie mamy wprawdzie psa, ale mąż ostatnio BIEGAĆ zaczął! Myślicie, że podczas biegania też takie myśli do głowy przychodzą, czy raczej za bardzo człowiek się męczy, żeby myśleć?

      Odpowiedz
    • Grendello, ja jestem wręcz przerażona. Właśnie przygotowuję kwestionariusz, którym powitam męża po powrocie z psiego spaceru:
      Czy jestem:
      a)kamieniem u szyi
      b)przeszkodą na drodze do kariery
      c)przeszkodą na drodze do zakosztowaniu życia
      d) punktami a, b i c łącznie

      Niestety, nie mamy w domu wariografu, będę się musiała oprzeć na intuicyjnych obserwacjach. :)
      Skoro biegając ludzie słuchają muzyki i audiobooków, jakieś myśli jednak kiełkują, nie chcę Cię martwić. Zachęcam do przeprowadzenia powyższej ankiety i wspólnego przedyskutowania wyników. :)

      Odpowiedz
    • @ Lirael – To ja chyba skorzystam z tego kwestionariusza… Celem udoskonalenia proponowanych działań śledczych, obudzę go w środku nocy, żeby te pytania zadać. Zaspany chyba kłamać nie będzie.

      @ZWL – robię rachunek sumienia szybki: w sumie dawno nie sprzątałam ;), a mąż ostatnio wielki stos ciuchów uprasował…

      Odpowiedz
    • ~ Zacofany w lekturze
      Obsługa satelity raczej przekracza moje możliwości, ale dzięki za dobre chęci. :D

      ~ Grendella
      Pomysł z obudzeniem porywający. Proponuję czwartą nad ranem. Musisz tylko wcześniej przygotować lampkę z odpowiednio silnym snopem światła dla spotęgowania efektu.

      Odpowiedz
    • Grendello, to będzie się wiązało z krótką etiudą aktorską, więc proponuję z wyprzedzeniem przeprowadzić kilka prób z odpowiednią modulacją głosu i jakimś roboczym scenariuszem złego snu na wypadek pytań. :)

      Odpowiedz
    • O rzeczywiście niezły wybór. Garncarstwo odpada – mam dwie lewe ręce do takich zajęć. Medytacja transcendentalna przydałaby mi się chyba najbardziej, bo poziom tolerancji na ludzką głupotę (zaznaczam, że nie chodzi o małżonka) drastycznie mi się obniżył. Ewentualnie kółko dramatyczne. Tudzież kurs flamenco.

      Odpowiedz
    • ~ Grendella
      Obawiam się, że trochę rechotałybyśmy w trakcie tych medytacji i za karę usunięto by nas z grupy. :) Nie przekreślajmy garncarstwa, podobno nie święci sobie nieźle radzą. :)

      ~ Zacofany w lekturze
      Ta hiperaktywność pani Wilt jest trochę podejrzana, musiała czuć się nieszczęśliwa w towarzystwie małżonka. :)

      Odpowiedz
    • A dziękuję za propozycje, ale w pastach twarogowych jestem niezła, a do wszystkich innych wymienionych potrzebna i prawa i lewa ręka :)Muszę przyznać, że nasza wymiana zdań sprawia, że mam coraz większą ochotę na tę książkę!

      Powyżej to byłam ja ;)

      Odpowiedz
    • Na allegro widzę wzmożone zainteresowanie Wiltem, a ja znowu nie zrobiłem strategicznych zapasów do odsprzedaży z zyskiem:((
      Garncarstwo można poćwiczyć w domu, żeby się nie kompromitować na publicznym kursie, są zestawy do lepienia garnuszków :)

      Odpowiedz
    • ~ Grendella
      Witaj w klubie! Ja też napisałam o wzrastającej ochocie. :)

      ~ Zacofany w lekturze
      Najpierw pomyślałam, że dla „Wilta” złamię śluby zakupowej wstrzemięźliwości i rzuciłam się na Allegro, ale widzę, że oferuje go tylko pan z niepokojącą liczbą negatywnych i neutralnych komentarzy, więc za podsyłkę będę bardzo wdzięczna. :)

      Odpowiedz
    • @ZWL To się nazywa lew PR :D Ale jak jeszcze raz nazwiesz moje wypocinki recenzją, to się pogniewamy :P
      @Drogie Panie, jeśli w pobliżu nie trwa żadna budowa będąca na etapie kopania fundamentów, to jesteście bezpieczniejsze. Bezpieczniejsze, ale nie bezpieczne, bo choć sposób Wilta widowiskowy, to nie jedyny :D

      Ja ze swej strony dodam tylko, że Wilt, czytany już ze cztery razy, ZAWSZE poprawia mi humor. A już scena ekshumacji, o której wspomina Beata, szczególnie.

      Odpowiedz
    • Nie bądźcie, Prezesie, tacy bojowi, jak piszę, to wiem, co piszę:P Skojarzenia z Lesiem też miałem, tylko nie wiem, czy sam z siebie na nie wpadłem, czy jednak się sugerowałem Twoją opinią:) A gdzieś na etapie wykopu z betonem przypomniałem, że jednak tego Wilta czytałem w młodości, ale sympatyczne właściwości mojej pamięci pozwoliły mi go sobie odświeżyć z niezmąconą przyjemnością. I pewnie kiedyś będzie kolejny raz:)

      Odpowiedz
    • Jak się okazuje seria o Wilcie, to sześć książek (4 przetłumaczone), ale po „czwórce” (czy raczej, jak widzę, „piątce”), sądząc, to nie ma czego żałować :)
      PS. W Polsce wydano jeszcze „Zemstę Skulliona”, ale chyba mi nie podeszło :)

      Odpowiedz
    • ~ Zacofany w lekturze
      Tam są ponoć jeszcze jakieś czworaczki! :) Z góry ogromne dzięki za paczuszkę.

      ~ Bazyl
      Niestety, budowa jest całkiem niedaleko od naszego bloku, z 10 minut spacerkiem. Moje poczucie bezpieczeństwa bezpowrotnie prysło. :(

      Odpowiedz
  1. Tak, jest to pierwsza część cyklu o Wilcie. Została nawet zekranizowana i jakiś czas temu była emitowana przez ale kino.
    Należę również do frakcji rechoczących, opis ” ekshumacji” powoduje u mnie zawsze ból brzucha ze śmiechu.
    Beata

    Odpowiedz
  2. Książka jak Yeti – wszyscy wiedzą, że jest, a nikt nie widział. Czy raczej – wszyscy piszą że super, ale nikt nie pisze, na czym to super mniej więcej polega. Więc dziękuję za tego posta – teraz wiem, na co poluję. Bo że poluję, to oczywista oczywistość. :)

    Odpowiedz
  3. Zapisuję sobie tę książkę na liście MUST READ i już szukam jej w bibliotekach, bo dokopywanie pseudointelektualistom musi być zabawne.
    Ps. Choć płeć się nie zgadza to mogę potwierdzić – wieczorne spacery z psami mogą być źródłem wielu genialnych i mniej genialnych myśli ;)

    Odpowiedz
  4. Jak też chcę porechotać ze śmiechu! Raczej nie należę do tych krzywiących się z niesmakiem z byle powodu, tak że chętnie przekonam się na własnej skórze, jak to jest z tą książką – i jej humorem!
    Pozdrawiam serdecznie:)

    Odpowiedz
  5. Oj, muszę ja po tę książkę w końcu sięgnąć. A jeśli lubicie porechotać, albo przynajmniej uśmiechnąć się pod nosem, to polecam „Kurs wymiany” Malcolma Bradbury’ego (ma dla nas wyjątkowe smaczki, bo rzecz się dzieje bodajże w latach 60-tych i traktuje o anglosaskim wykładowcy, który przyjeżdża do kraju w bloku socjalistycznym) i „British Museum w posadach drży” Dawida Lodge’a (młody naukowieć ślęczący w bibliotece + naturalne metody planowania rodziny). O ile oczywiście jeszcze nie czytaliście :)

    Odpowiedz
  6. Mam „Wilt on high”, jako lekturę na spacery. Ale z powodu temperatur na zewnąśtrz coś mi ostatnio wolno idzie.
    P.S. też należę do frakcji rechoczących.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.