Nadgodziny od życia (Jonas Jonasson, „Stulatek, który wyskoczył przez okno…”

Do setnych urodzin brakuje mi jeszcze ho ho! i trochę, ale już stwierdzam – sam nie wiem, czy z ulgą, czy z zazdrością – że nie przeżyłem i pewnie już nie przeżyję nawet drobnej części tego, co stało się udziałem Allana Karlssona. Allana poznajemy w dniu jego setnych urodzin, kiedy uznaje, że impreza w domu starców to nie jest szczyt jego marzeń. Skok przez okno i żegnaj, siostro Alice!

Karlsson nie ma wygórowanych wymagań: byle nie poić go likierem bananowym, nie będzie narzekał. Nie należy też do ludzi, którzy zastanawiają się nad każdym swoim krokiem. On działa bez zastanowienia – całe życie ten system się sprawdzał, więc na starość nie ma co eksperymentować z innym podejściem. „Gdy się dostało od życia nadgodziny, można sobie pozwolić na pewną swobodę”, twierdzi. „Pewna swoboda” jest tu eufemizmem, bo poczynania starszego pana rozkręcają spiralę wydarzeń tyleż nieprawdopodobnych, co zabawnych.

Wiejący w kapciach Karlsson dociera na dworzec autobusowy, by wsiąść do pojazdu byle jakiego, zadbawszy jednak i o bilet, za który płaci z własnych oszczędności, i o bagaż: przywłaszcza sobie po prostu walizę należącą do niesympatycznego młodzieńca i rusza w Szwecję. Jak pouczają liczne klasyki, walizka ściągnie Allanowi na głowę masę rozmaitych typów o pokręconych biografiach: jedni z nich zginą w nietypowych okolicznościach, inni zaś zostaną dozgonnymi przyjaciółmi Allana.

Opowieść o wydarzeniach współczesnych przeplata się z retrospekcjami – poznajemy życie Allana od chwili narodzin: nic wtedy nie zapowiadało, że mały Karlsson otrze się o wszystkie najważniejsze wydarzenia dwudziestego wieku jako wybitny specjalista od materiałów wybuchowych – co więcej, że w wielu odegra kluczową, choć przemilczaną przez podręczniki rolę. Oczywiście skojarzenia z Forrestem Gumpem pchają się same, ale należy je wypychać celnymi kopami na skraj świadomości, żeby sobie nie psuć lektury (podobnie postępujemy przy potknięciach o niezręczności przekładu, w końcu szwedzki język to trudna język). Bo powieść Jonassona to rzecz z rodzaju przyjemnych w czytaniu, zabawnych, miejscami nawet bardzo, i wciągających, choć to słowo ma ostatnio złe konotacje. Te czterysta stron wchłania się jednak samo, kilka scen po prostu zwala z nóg (mam wrażenie, że Jonasson wymyślił najbardziej oryginalne morderstwo w dziejach literatury), a książka pozostawia czytelnika w stanie rozkosznego oszołomienia, jak po kilku rundach na karuzeli. Bo też tempo wydarzeń i ich rozwój wywołuje lekki zawrót głowy, który utrzymuje się przez dłuższy czas. Na zimowe depresje jak znalazł.

Jonas Jonasson, Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął, tłum. Joanna Myszkowska-Mangold, Świat Książki 2012.

(Odwiedzono 355 razy, 1 razy dziś)

51 komentarzy do “Nadgodziny od życia (Jonas Jonasson, „Stulatek, który wyskoczył przez okno…””

  1. Oj ja też świetnie bawiłam się podczas słuchania (miałam audiobook czytany przez Artura Barcisia). Na długo zapamiętam pomyłkowo wyszytą na kurtkach nazwę grupy – zamiast The Violence – The Violins i skutki tej pomyłki oraz
    te lakoniczne stwierdzenia przy kolejnym nieboszczyku: „I tak zginął numer … ” :)

    Odpowiedz
  2. Czy znaczki na okładce mają związek z filatelistycznymi zainteresowaniami Karlssona? Czy to nawiązanie do licznych podróży? Zastanawiam się też, czy jego nazwisko to czysty przypadek, czy ukłon w stronę Astrid Lindgren. :)
    Na podstawie wydanych u nas ostatnio książek szwedzkich autorów można by domniemywać, że mieszkańcy tego kraju to melancholijni ponuracy o perwersyjnych skłonnościach i morderczych instynktach – dobrze, że pojawia się u nas też literatura nadwerężająca ten mroczny wizerunek. :)

    Odpowiedz
    • Czekałem aż coś o tych znaczkach będzie, ale się nie doczekałem, więc one chyba symbolizują te liczne podróże. Co do Lindgren – nie odważyłbym się na snucie daleko idących porównań, chociaż obaj bohaterowie są nader bezstresowi w podejściu do życia:) Mordercze instynkty i przestępcze skłonności występują, a jakże, ale faktycznie bez nuty melancholii – całość trochę w klimacie gangu Olsena:)

      Odpowiedz
    • Klimaty gangu Olsena wspominam z sentymentem, więc mam wrażenie, że powieść Jonassona spodoba mi się, nawet jeśli Allan Karlsson nie jest Karlssonem z Dachu. :)

      Odpowiedz
  3. Przeczytałam tę książkę (po polsku) prawie rok temu i do tej pory nie napisałam o niej na blogu ani słowa. Po prostu mowę mi odjęło z wrażenia. nie wiem w czym tkwi problem. W tłumaczeniu? W nieprzetłumaczalności?

    Odpowiedz
  4. Po prostu pewne rzeczy chyba nie dają się przetłumaczyć, żeby brzmieć równie humorystyczno-ironicznie po polsku. CHYBA. Naprawdę nie wiem. Czytałam oryginał tylko w wersji LL i bardzo mi się podobał, a polska wersja strasznie mnie rozczarowała. Muszę przeczytać szwedzki oryginał.

    Odpowiedz
  5. Ha! Niemal po roku od twego wpisu ja również poznałem przygody Allana. I podobnie jak Ty stwierdziłem, że do setki sporo mi brakuje, a już nie mam szans na przeżycie takich przygód jak bohater. Książkę czytało się całkiem dobrze, i nawet nie wiedziałem, że to ma aż czterysta stron! Czytałem na kindlu, a tam tylko procenty. Co do morderstwa to faktycznie bardzo oryginalne. Jestem ciekaw filmu – czy choć trochę oddaje klimat książki.

    O tutaj trailer:

    http://youtu.be/H2Rf_-wgYZ0

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.