Pomarańcze pełne półprawd (Jeanette Winterson, „Po co ci szczęście…” i „Nie tylko pomarańcze”)

 

„Nie tylko pomarańcze…” to historia Jeanette, adoptowanej córki gnębionej przez matkę fanatyczkę religijną, odrzucanej przez rówieśników i nauczycieli i wreszcie odrzuconej też przez rodziców i kongregację, do której należała, po ujawnieniu homoseksualnych skłonności dziewczyny. Opowieść czarno-biała, w której motywy postępowania bohaterów nie są dogłębnie przedstawiane: matka jest potworem, córka uciśnioną i indoktrynowaną religijnie niewinnością, która ucieczki od rzeczywistości szuka w swojej wyobraźni.

Jedyną ludzką osobą w otoczeniu Jeanette jest Elsie, która potrafi dać jej nieco ciepła i zainteresowania, nie potępia też jej za związek z inną dziewczyną. Są w tej powieści sceny niczym żywcem wyjęte z horrorów, jak zbiorowe egzorcyzmy – nie mogłem się więc opędzić od porównań z „Carrie” Stephena Kinga. Aż dziw, że na końcu nie nastąpiła apokalipsa. Ta czerń i biel, brak jakichkolwiek niuansów nie nastroił mnie najlepiej, nie współczułem Jeanette, nie umiałem potępić jej matki i otoczenia, a równocześnie czułem, że jeśli ta historia ma być oparta na biografii autorki, to musi się w niej kryć coś jeszcze.

 

Potwierdziła to autobiografia Winterson, która jest jednym wielkim przypisem – a może posłowiem – do jej debiutanckich „Pomarańczy”, pełnych półprawd i dodatków, które miały samej Jeanette ułatwić spojrzenie na własne dzieciństwo i młodość, złagodzić ówczesne przejścia: „Napisałam opowieść, z którą mogłam żyć. Ta inna była zbyt bolesna. Jej przeżyć nie mogłam”.
I teraz poznajemy nową wersję życia Winterson – szczegółowszą, mniej jednoznaczną, a przez to robiącą znacznie większe wrażenie. To historia adoptowanej dziewczynki wychowywanej w robotniczym Manchesterze (znakomity opis miasta, które wywarło wielki wpływ nie tylko na samą Jeanette, ale ukształtowało też jej przybranych rodziców i całe otoczenie), opowieść o poszukiwaniu siebie, akceptacji i miłości, których tak brakowało w dzieciństwie Winterson. Jej matka – Pani W – nie zawsze była religijną fanatyczką, a i w czasach po swoim nawróceniu zdarzały jej się czyny nie licujące z jej wiarą. Huśtawki jej nastrojów, wywołane depresją, boleśnie dotykały Jeanette, wychowywaną z nadmierną surowością, karaną metodami, które postawiłyby na nogi opiekę społeczną, tłamszoną i upokarzaną. Nic dziwnego, że dziewczynka nie była akceptowana w szkole przez nauczycieli i uczniów – dawała tam upust przepełniającym ją wściekłości, rozpaczy i samotności.
Dla Jeanette z „Nie tylko pomarańcze…” wsparciem była Elsie, prawdziwa Jeanette to, że nie dała się do końca stłamsić i zniszczyć, zawdzięcza książkom. Rozdziały poświęcone rozwojowi czytelniczej pasji i jej następstwom to najmocniejsze punkty książki. Biblioteka była azylem dla dziewczynki; chadzała tam po kryminały dla matki (dziwna lektura dla osoby tak pobożnej, czyż nie?) i sama mogła czytać wszystko, co nie było beletrystyką (zdaniem Pani W powieści „to były książki, w których kryje się kłopot…”). Owoc zakazany kusi jednak najbardziej, więc Jeanette postanowiła złamać matczyny zakaz: „Nie miałam pojęcia, co czytać ani w jakim porządku, dlatego zaczęłam alfabetycznie. Dzięki Bogu, że nazywała się Austen…” Książki dały Jeanette więcej, niż mogłaby się spodziewać: nie tylko pokazały jej inny świat, ale pozwoliły też dokonać ważnych życiowych wyborów.
Te wybory to decyzja o opuszczeniu domu Wintersonów, zdobyciu wyższego wykształcenia, zaakceptowaniu własnej seksualności i wreszcie o poszukiwaniu prawdziwej matki. Wybory trudne i bolesne, wymagające hartu ducha, nie zawsze wieńczone powodzeniem. Winterson opowiada o próbach odnalezienia się w świecie, który znała wyłącznie z książek i który różnił się od padołu łez odmalowywanego przez Panią W. Przybrana matka jest zresztą drugą bohaterką tej autobiografii, Winterson stale do niej nawraca; wiele miejsca zajmują próby jej zrozumienia, zgłębienia przyczyn, które uczyniły ją „potworem” i wreszcie zdefiniowania stosunku pisarki do matki. Pan Winterson w tym świecie zupełnie się nie liczy, niczym brytyjska wersja Felicjana Dulskiego.
Wspomnienia są gorzkie i przejmujące, szczegółowe, wręcz reporterskie, ale pozostaje w nich dość miejsca, by czytelnik sam mógł sobie wyobrazić świat obu kobiet – gesty, chłód, spojrzenia, ton głosu, atmosferę ich domu. Mamy tu sceny, które robią wielkie wrażenie, takie jak rozprawa Pani W z biblioteczką skrzętnie zebraną przez córkę, jest też zaskakująco wiele sarkastycznego humoru, jakby śmiechem Jeanette próbowała oswoić potworności, które ją spotykały, zdystansować się do nich. Od czasu do czasu daje autorka upust swoim poglądom politycznym czy społecznym, gwałtownie atakując thatcheryzm i przedstawiając własną drogę do feminizmu. Sporo tu też, rzecz jasna, o jej związkach i pracy pisarskiej oraz o drodze do poznania biologicznej matki i uczuciach, jakie się pojawiły po jej odnalezieniu.
Autobiografia Winterson jest fascynująca i dobrze napisana, choć – szczególnie w drugiej połowie – zdarzają się mielizny, zbyt widoczna staje się terapeutyczna funkcja tej książki, a autorka wrzuca w nią ciut za dużo manifestów: pisarskich, życiowych, feministycznych czy politycznych. Wiele tu podobieństw do „Pomarańczy”, ale bez wątpienia autobiografia jest dużo dojrzalsza, celniejsza i bardziej szczera. Ćwierć wieku, które dzieli wydanie obu tych książek, Jeanette Winterson niewątpliwie dobrze wykorzystała, by rozwinąć się jako pisarka, ale też by pogłębić wiedzę o sobie samej.
Jeanette Winterson, Nie tylko pomarańcze…, tłum. Waldemar Łyś, Rebis 1997.
Jeanette Winterson, Po co ci szczęście, jeśli możesz być normalna?, tłum. Katarzyna Karłowska, Rebis 2012.
(Odwiedzono 343 razy, 1 razy dziś)

30 komentarzy do “Pomarańcze pełne półprawd (Jeanette Winterson, „Po co ci szczęście…” i „Nie tylko pomarańcze”)”

  1. Historia Winterson potwierdza, że życie wymyśla scenariusze, które w literaturze zostałyby uznane jako nierealne, przesadzone, kiczowate itp.
    Z jednej strony cieszę się, że moje podejrzenia co do prawdziwości „Pomarańczy” potwierdziły się, a z drugiej żal, że to jednak prawda.

    Odpowiedz
    • W „Pomarańczach” historia faktycznie wygląda kiczowato i nierealnie, przy autobiografii nie miałem już takiego wrażenia, co najwyżej jakieś drobne przebłyski.
      Bardzo ciekawie są pokazane zmagania autorki z oceną Pani W, a finał dość zaskakujący.

      Odpowiedz
    • Z tego, co piszesz, i co sugerowały „Pomarańcze” Winterson jakoś uporała się z trudnym dzieciństwem. Zawsze zastanawiał mnie smutek i humor stale obecny (do pary) w jej książkach. Myślę, że to jakoś świadczy o jej ogólnym nastawieniu do życia.

      Odpowiedz
  2. Po „Pomarańczach” nabrałam trudnego do przezwyciężenia wstrętu do pani Winterson, a tytuł jej biografii dodatkowo utwierdza mnie w trafności tego odczucia.
    Cieszę się, że poświęciłeś się za mnie, streszczając swoje wrażenia z lektury. Tym samym czuję się zwolniona z obowiązku pogłębiania wiedzy o dramatach i problemach, związkach i relacjach z matką. Brr!

    Odpowiedz
    • Tytuł jest cytatem z mamusi, dla doprecyzowania. Zrobiła taką uwagę córeczce, która chciała osiągnąć coś tak niepotrzebnego, jak szczęście. Ale, oczywiście, do zgłębiania cudzych traum nie namawiam. W końcu mamy lato, wakacje i te sprawy :)

      Odpowiedz
    • Tym bardziej nie zamierzam tego czytać. A że na co dzień zgłębiam cudze traumy w ilościach wręcz hurtowych, za tę akurat z radością podziękuję. Tym bardziej, że istotnie, lato i wakacje jakby nadeszły:)
      Ciekawi mnie jedynie do której litery alfabetu dotarła w swoich bibliotecznych poszukiwaniach nasza straumatyzowana bohaterka. Na zapoznanie się przez nią z dziełami takiego chociażby Szekspira, bądź Tołstoja, raczej nie ma jednak co liczyć…

      Odpowiedz
    • W podstawowej wersji chciała przeczytać literaturę angielską od A do Z, co Tołstoja wyłączyło automatycznie. Odpadli też poeci i dramaturdzy. Później nadrobiła braki, w końcu literaturę na Oksfordzie bodajże studiowała, a to chyba zobowiązuje do przeczytania chociażby Hamleta :P

      Odpowiedz
  3. pomarańcze wydawały mi się trochę przedramatyzowane, zwłaszcza ta upiorna mamuśka. teraz mi przypominałeś że przecież od dawne gdzieś mi leży ta biografia i warto sprawdzić na ile fikcja różni się od, ekhem, historii prawdziwej?

    Odpowiedz
  4. bardzo mi się ten tekst podoba i w pierwszej chwili chciałam zobaczyć, czy maja to w bibliotece, ale maja rację tam wyżej, lato jest, trzeba by coś lżejszego ;)
    zresztą po „grzecznym dziecku” stwierdziłam, że jakoś mnie męczą biograficzne rozliczenia z rodzicami.

    Odpowiedz
    • Tak jak napisałem tam wyżej, robię przedwakacyjne remanenty i szykuję stos lekkich czytadeł na wyjazd. Rozliczenie Winterson wyjątkowo dobre, ale może nie mam porównania, bo nie czytuję tego typu rzeczy za wiele.

      Odpowiedz
    • ależ do głowy by mi nie przyszło, żeby Ci sugerować jakiego kalibru lektury masz czytać – mówiłam o sobie :) mam mnóstwo poważnych rzeczy na półkach w kolejce i zaczynam marzyć o kilku niezobowiązujących kryminałach, dlatego też chwilowo odrzucam pomysł z czytaniem Winterson.

      Odpowiedz
    • ależ absolutnie nie podejrzewam Cię o nic zdrożnego:) Ja już wyciągnąłem te niezobowiązujące lektury i teraz zastanawiam się, ile ich potrzebuję, żeby przeżyć na wyjeździe. Wciąż nie znam prognozy pogody, a to decydujący czynnik:P

      Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.