Czarne Stopy znów działają (Seweryna Szmaglewska, „Nowy ślad Czarnych Stóp”)

Po powrocie z obozu w Górach Świętokrzyskich Czarne Stopy i ich koledzy z drużyny muszą jakoś zagospodarować drugi miesiąc wakacji. Zanim jednak zdążą coś wymyślić, drużynowy przedstawi im nowego kolegę.

Tadek Pióro nie ma stopy; stracił ją w dramatycznych okolicznościach. Wygnany w mróz z domu przez ojczyma, nocował w stogu siana. Skutkiem odmrożenia była amputacja. Czarne Stopy nie mają pojęcia, że nowy – na dodatek „kuternoga”, jak nazywa go jeden z chłopców – skieruje ich energię i pomysłowość w niespodziewanym kierunku. Harcerze zaczną pomagać niepełnosprawnym rówieśnikom, staną się też uczestnikami wydarzeń dramatycznych i bolesnych. Nie zabraknie jednak okazji do znakomitej zabawy, a humory nie przestaną dopisywać.
Druga książka o przygodach zastępu Czarnych Stóp to

mnóstwo śmiechu, docinków, zwariowanych pomysłów i wszędobylskich szczeniaków

przywiezionych z gór. Mamy konkurs na najinteligentniejszego psa, przygody „malarza ogonowego” czy bieg harcerski. Równocześnie jednak Szmaglewska wprowadza poważniejsze tony. Mowa jest o przemocy w rodzinie – jej ofiarą padł Tadek, jeden z pacjentów ośrodka rehabilitacji był bity przez ojca pijaka („dla wielu takie dziecko to powód udręki, wstydzą się, że mają w domu kuternogę”). Drugi, szerzej potraktowany temat to niepełnosprawność. Mam wrażenie, że to pierwsza książka, w której go na taką skalę podjęto. Ze swego dzieciństwa pamiętam, że nie widywaliśmy rówieśników na wózkach czy o kulach. Siedzieli w domach pozbawionych podjazdów i wind, których nie było zresztą i w naszej szkole. O usuwaniu barier zaczęto mówić chyba dopiero u schyłku lat osiemdziesiątych, a integracyjne placówki powstały jeszcze później – moje liceum przystosowywano do potrzeb niepełnosprawnych, gdy byłem w klasie maturalnej. Tymczasem w książce psycholog wyrażała opinię, która podważa sens integracji: „Dotychczas uważano, że dziecko ułomne czuje się najlepiej pomiędzy rówieśnikami zdrowymi. Błąd oczywisty! Rezygnowało w otoczeniu silnych kolegów nie tylko ze sportu i zajęć naprawdę dla siebie niebezpiecznych, ale ze wszystkiego. Było kimś innym. Właśnie kuternogą”. Czy to oznacza, że w ciągu kilkudziesięciu lat od napisania tych słów poglądy znów się odwróciły?
Przytoczona wyżej zasada nawet w książce nie była stosowana konsekwentnie, skoro harcerzom pozwolono się włączyć w życie kolonii leczniczej, a jej uczestników zachęcano do zabawy ze zdrowymi rówieśnikami: były wspólne ogniska, konkurs psich mądrali, teatrzyk kukiełkowy, bieg harcerski – wszystko, co mogło korzystnie wpłynąć na psychikę niepełnosprawnych, oderwać od myśli o własnej niepełnosprawności, pozwolić na rozwinięcie ukrytych zdolności, podnieść wiarę w siebie. Harcerze zaś dostają lekcję tolerancji i empatii, uczą się pomagać i wspierać nowych kolegów, nawiązują sympatie i przyjaźnie.
Na zakończenie pojawia się jeszcze jeden temat, podany w patetycznej oprawie – wojna i walka z okupantem, ale też zmienianie świata, by stał się miejscem bezpiecznym dla wszystkich. Dalej aktualnie brzmi powtarzający się motyw, że

za mało wiemy o historii nie tylko całego kraju, ale i naszej najbliższej okolicy, miasta, wsi czy ulicy.

Pół żartem, pół serio zwrócę jeszcze uwagę na prezentowany przez Czarne Stopy męski szowinizm. Oto na wiadomość, że kobieta kieruje ośrodkiem rehabilitacji, podnoszą się głosy: „Ejże?! Kobieta? Bujda! Niemożliwe”. Kolejna nietaktowna uwaga („Co wy dziś tak pytlujecie? Do żeńskiej drużyny was zapisać”) spotkała się już z odpowiednią ripostą ze strony szkalowanych druhen. Niewiele jest natomiast w książce tak lubianych przeze mnie małych realiów: szczytem motoryzacyjnego luksusu jest nyska, a w charakterze aktualnych przebojów występują „Kormorany” i „Lato, lato”.
Nowy ślad Czarnych Stóp lubię chyba bardziej niż pierwszą część, chociaż to, co napisałem wyżej, wskazywałoby raczej, że mamy do czynienia z nudami otoczonymi dydaktycznym smrodkiem. Nic bardziej błędnego. Szmaglewska doskonale połączyła w całość żywiołowy humor i kwestie poważniejsze, które są niekiedy przedstawiane dość łopatologicznie, na zasadzie wykładu wygłaszanego przez dorosłych – na szczęście jednak w strawnych, dobrze rozłożonych dawkach. 

Seweryna Szmaglewska, Nowy ślad Czarnych Stóp, Książka i Wiedza 1994.
(Odwiedzono 2 671 razy, 8 razy dziś)

44 komentarze do “Czarne Stopy znów działają (Seweryna Szmaglewska, „Nowy ślad Czarnych Stóp”)”

  1. Temat przemocy w rodzinie został zasygnalizowany również w pierwszej części. Ja chwilowo (po czytanym właśnie „Felixie ….”), rezygnuję z młodzieżówki, więc porównanie obu „Czarnych …” na razie nie będzie :)

    Odpowiedz
    • A nie, nie! Choć, jak się pewnie domyślasz, zastrzeżenia mam :P Po prostu starym człek, lato się kończy, może by coś wrzucił poważniejszego na czytelniczy ruszt :)

      Odpowiedz
    • Już się zestrachałem, że będziesz krytykował. No jesień, jesień, też bym poczytał coś poważniejszego, ale dalej nie mogę się skupić na niczym, co ma więcej niż 200 stron:) Te Czarne Stopy to był krzyk rozpaczy, bo już nic mi nie wchodziło:P

      Odpowiedz
    • Tylko uważaj na najbardziej wiekowe „rękopisy”, takie powyżej 70 „stron”, jeśli wiesz co mam na myśli ;)
      PS. I tak od szczytnych idei harcerskich, zajechaliśmy w komentarzach do piwniczki z nalewkami. Ale ze mną tak zawsze :)
      Ad rem. Rzeczywiście, jak sięgnę pamięcią, to w książkach młodości nie mogę sobie przypomnieć niepełnosprawnych bohaterów.

      Odpowiedz
    • Takie rękopisy to miewa moja teściowa, rzadko korzystam, bo mi potem oko lata i o czytaniu mowy nie ma:P Nalewki przy harcerzach faktycznie jakoś nie bardzo, ale nie stresuj się – blogowanie poszerza horyzonty, a luźna gra skojarzeń to już w ogóle fajna sprawa:)
      Pamiętam, że u Szczygła był niewidomy chłopak i to chyba wszystko.

      Odpowiedz
    • Jeszcze w „Spotkaniu nad morzem” Jadwigi Korczakowskiej była niewidoma dziewczynka.
      Mnie przerażeniem napawa jak kiedyś traktowano dzieci niepełnosprawne umysłowo czy z zaburzeniami psychicznymi, to już w ogóle było całkowite wykluczenie.

      Odpowiedz
    • Rzeczywiście, upośledzenie umysłowe to już w ogóle było wykluczenie. Koło mojej szkoły była szkoła specjalna, o której krążyły rozmaite wstrząsające legendy. Rozmaitych leniwych w nauce straszono, że trafią do „dziewięć dziewięć”, bo taki miała numer ta szkoła.

      Odpowiedz
    • Nie jest idealnie, ale na pewno lepiej, choć akurat takie deficyty u dzieci narażone są najbardziej na kpiny i docinki rówieśników. Obok mojej szkoły jest przedszkole dla dzieci niepełnosprawnych umysłowo, które cieszy się bardzo dobrą opinią i niedaleko miejsce zbiórek, w którym codziennie gromadzą się rodzice ze starszymi dziećmi z takimi problemami, przyjeżdża specjalny busik i zabiera je do ośrodka, w którym mają zajęcia. Kiedyś chyba w ogóle nie było o czymś takim mowy.

      Odpowiedz
    • W każdym razie ostatnio coraz mniej słychać o klasach integracyjnych. Ciekawe, na ile jest to świadoma rezygnacja z eksperymentu, a na ile brak funduszy.

      Odpowiedz
    • Poza tym dla dzieci z różnymi deficytami to naprawdę jest szansa na naturalny kontakt z rówieśnikami. Zastanawiam się tylko, czy nie byłoby teraz kłopotu z naborem dzieci zdrowych do takich klas – niektórzy rodzice planują potomstwu karierę od przedszkola, a w wyścigu szczurów mniej sprawni koledzy z klasy mogą przeszkadzać.
      Wczoraj zaczęłam czytać „Wśród obcych” Jo Walton i okazało się, że bohaterką jest niepełnosprawna dziewczynka, która podobnie jak Tadek ma problem z nogą.

      Odpowiedz
    • Jeśli chodzi o lekturę z niepełnosprawnymi dziećmi, polecam „Dziewczynkę spoza szyby”, piękne.

      Hm, jeśli chodzi o kontakt dzieci… zaczynam powoli się orientować w temacie. W moim mieście jest przedszkole integracyjne (tam planuję posłać córę), do którego zapisała córkę moja koleżanka, żeby (cytat niedokładny) „dziecko uczyło się, że ludzie są różni i tacy mają być”.

      Odpowiedz
  2. Czytałem tylko pierwszą część ale nic już z niej nie pamiętam. Dla mnie Szmaglewska to jednak przede wszystkim „Dymy …” a potem „Niewinni …”

    Odpowiedz
  3. „Nowy ślad Czarnych Stóp lubię chyba bardziej niż pierwszą część”

    Mam tak samo – obie części czytałam pod koniec podstawówki, czyli ładnych kilkanaście lat temu, i dużo bardziej pamiętam „Nowy ślad…”, bo czytałam go na pewno więcej niż raz. Bardziej przemówił do mnie Tadek Pióro i to, jak pod jego wpływem zmienił się jeszcze ten drugi chłopiec, bohater „Śladu Czarnych Stóp” (teraz nie pamiętam, jak się nazywał).

    Fajnie, że ktoś jeszcze wraca do młodzieżowej klasyki, teraz już raczej słabo obecnej :) Ja się raczej na to nie odważę – nie chcę niszczyć swoich czytelniczych wrażeń sprzed tych nastu lat. To, co było kiedyś świetne, niech takie pozostanie ;)

    Irm

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.