„A kobieta płynie, płynie jak strumień…” (John Steinbeck, „Grona gniewu”)

„Grona gniewu” to powieść o kryzysie i biedzie, niesprawiedliwości i wyzysku, narodzinach ludzkiej solidarności i buntu. O ludziach wyzutych z własnej ziemi przez chciwych i bezdusznych finansistów, dla których zysk jest wszystkim i którzy nie zawahają się nakazać zburzenia cudzego domu, jeśli tylko przyniesie im to kilka dodatkowych dolarów. Jest to też powieść o wielkiej migracji i wielkiej zmianie, jaka nastąpi w życiu gromad ludzkich ciągnących ku ziemi obiecanej, która mimo swego pocztówkowego piękna okaże się raczej doliną łez.

Wielkie powieści mają to do siebie, że za każdym razem można w nich odkryć coś nowego,

zerwać kolejną warstwę znaczeń, dostrzec wątek czy detal, na który wcześniej nie zwróciło się uwagi. Dwadzieścia parę lat temu zaciskałem pięści w bezsilnym gniewie na krzywdy, jakie spotykały rodzinę Joadów i tysiące im podobnych wygnańców ze strony bogatych i sytych; oburzałem się i cierpiałem. „Grona gniewu” były dla mnie (a obiektywnie patrząc, są nadal) obrazem społeczeństwa postawionego w obliczu kryzysu; starciem między światem bogatych i biednych, posiadaczy i nędzarzy, tych, którzy tylko patrzą, jak urwać parę centów z zarobków robotnika, i tych, którzy oddadzą ostatni grosz na zbiórkę na pochówek zmarłego dziecka. To również przeciwstawienie tradycyjnego rolnictwa, gospodarstw zdolnych wyżywić swych właścicieli, bezdusznej uprawie wielkich areałów za pomocą maszyn.
Na tym tle obserwujemy rodzinę Joadów, niezamożnych dzierżawców gdzieś ze Środkowego Wschodu, którzy pozbawieni domu i ziemi ruszają

do Kalifornii po pracę i nowe życie.

Mąż, żona, sześcioro dzieci, babka, dziadek. Na pozór ostoja patriarchalizmu: mężczyźni, do których należą wszystkie decyzje i utrzymanie rodziny, i kobiety: gotują, piorą, rodzą i wychowują dzieci. A jednak, chociaż zawsze stoją za plecami swoich mężów i synów, to kobiety są tak naprawdę fundamentami rodziny. Ten element powieściowej rzeczywistości tym razem stał się dla mnie pierwszoplanowym.
Już pierwsza charakterystyka pani Joadowej wskazuje, że nie jest to przeciętna gospodyni, lecz kobieta dobra i mądra, prawdziwa kapłanka czy wręcz bogini domowego ogniska: spokojna, wyrozumiała, nieporuszona:

Skromna, lecz mocna pozycja w rodzinie opromieniła matkę godnością i pełnym spokoju pięknem. Jej ręce uzdrowicielki stały się pewne i opanowane. W roli rozjemcy była bezstronna i nieomylna w sądach jak bogini. Zdawała się wiedzieć, że jeśli ona się zachwieje, cała rodzina dozna wstrząsu, a gdyby kiedykolwiek załamała się lub poddała rozpaczy, rodzina rozpadłaby się, bo znikłaby wola stanowiąca o jej istnieniu.

Jane Darwell jako Joadowa i Henry Fonda jako Tom Joad w „Gronach gniewu” w reż. Johna Forda, 1940 rok.
I rzeczywiście, matczyne opanowanie, podsycanie rodzinnej wiary w lepsze życie, jakie czeka ich w Kalifornii, pozwalają przetrwać trudną podróż oraz śmierć dziadka i babki. Jedność rodziny w tych warunkach wydaje się wartością najwyższą, w obronie której Joadowa gotowa jest rozbijać męskie głowy samochodową korbą. Kobieta ma chwile zwątpienia, ale za nic nie przyzna się do nich najbliższym. Jednak i ją można ugodzić i poniżyć, podważając uczciwość rodziny. Po okresie mobilizacji sił i nerwów wracają na nowo smutki i zgryzoty, wspomnienia utraconej przeszłości i lęki o przyszłość. To jednak tylko chwilowe, bo

kobiety wiedzą, że życie musi się toczyć dalej:

Mężczyzna idzie przez życie, szarpiąc się jakby i skacząc. Urodziło mu się dziecko, umarł ktoś z rodziny – szarpnął się i już jest gdzie indziej. […] A kobieta płynie, płynie jak strumień, jak rzeka. Spotyka w drodze jakieś tam wiry, czasem tu i tam zakotłuje się coś, ale i tak wszystko płynie naprzód, wciąż naprzód. Kobieta tak właśnie widzi życie.
Mogłoby się wydawać, że świadoma swej roli Joadowa zechce grać w rodzinie pierwsze skrzypce, przejąć rządy, skoro mężczyźni sobie nie radzą, załamują się pod ciężarem trudności. I mamy nawet scenę tego przewrotu domowego, kiedy matka przejmuje inicjatywę i dyryguje wszystkimi. To jednak rewolucja pozorna, sposób na wyrwanie mężczyzn z marazmu i zniechęcenia. Nie da się jednak ukryć, że w rodzinie zachodzi nieuchronna zmiana, wymuszona przez nowe warunki: „Kobieta potrafi zmienić się i dopasować lepiej niż mężczyzna […]. Kobieta zamyka całe swoje życie w rękach, a mężczyzna – w głowie”. Kobieta działa, bo musi wykarmić rodzinę, podczas gdy mężczyzna zamknie się w sobie i będzie rozpamiętywał minione, zamiast patrzeć przed siebie. I tak właśnie Joadowa tłumaczy mężowi swoją filozofię:

Ja myślę, że wszystko, co robimy, jest po to, byśmy szli naprzód, a nie stali w miejscu. Tak mi się wydaje. Nawet wtedy, kiedy nie ma co jeść, kiedy nawiedzi nas choroba; umierają tylko niektórzy, a inni stają się jeszcze mocniejsi. Trzeba starać się przeżyć tylko dzisiejszy dzień, tylko dzisiejszy.

„Grona gniewu” są więc nie tylko wielkim freskiem ukazującym Amerykę czasów Wielkiego Kryzysu, ale i hymnem ku czci rodziny,

która dzięki swej jedności ma szanse przetrwać i doczekać lepszych czasów. Jedność nie oznacza zresztą odcięcia się od innych ludzi i egoistycznego dbania wyłącznie o swoich. Steinbeck pokazuje tworzenie się szerszej wspólnoty na przykładzie biedaków wspomagających się na każdym kroku; opisuje krzepnięcie tych nowych społeczności i narodziny zasad regulujących ich życie. Siłą rzeczy więc kobiety muszą zajmować w tej powieści poczesne miejsce, szczególnie w porównaniu z innymi znanymi mi jego utworami. Może to właśnie dzięki temu kontrastowi zwróciłem uwagę na ten wątek. Ciekaw jestem, co w przyszłości wysunie się na pierwszy plan przy kolejnej powtórce.
John Steinbeck, Grona gniewu, tłum. Alfred Liebfeld, Prószyński i S-ka 2012.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.

 

(Odwiedzono 796 razy, 6 razy dziś)

53 komentarze do “„A kobieta płynie, płynie jak strumień…” (John Steinbeck, „Grona gniewu”)”

  1. Fragment o kobiecie jak rzece przepiękny.
    O powrotach do książek już znanych myślałam sporo czytając po raz kolejny „Panią Bovary”. Wrażenie jest bardzo ciekawe, bo chwilami wydawało mi się, że to moje pierwsze spotkanie z powieścią Flauberta i ciągle trafiałam na fragmenty, których wcześniej zupełnie nie zauważyłam.
    Nawet kiedyś zastanawiałam się nad tym, czy zamiast gonić za nowościami, z których często niewiele wynika, nie byłoby lepiej robić sobie nieustanne powtórki. :) Świetnie pisze o tym Susan Hill w „Howard’s End Is on the Landing”.

    Odpowiedz
  2. To czytanie książek po latach jest frustrujące. Zazwyczaj bowiem rozpacz człowieka ogarnia, jak pomyśli jaki był głupi i jaki z pewnością jeszcze głupszy jest teraz, co jednak wyjdzie na jaw dopiero po kolejnych dwudziestu latach.
    Grona gniewu czytałam mniej więcej tak samo dawno, jak Ty i powtórki na razie nie było. Mam jednak podejrzenia, że aktualnie mnie ów hymn ku pochwale rodziny mógłby zezłościć. Te cytaciki o naturze kobiety i mężczyzny zanadto zalatują mi bowiem klasycznym działaniem na biednego misia, który nic nie może na to, że jest taki niezaradny, albo nieskupiony i skaczący z kwiatka na kwiatek, bo on przecież z natury tak ma:P

    Odpowiedz
    • A wiesz, że mnie to nie frustruje? Rzadko mam uczucie, że „o rany, jaki szmelc mi się podobał, zgroza”. Raczej odwrotnie: „o rany, jaki byłem głupi, że mi się to nie spodobało”:)
      Cytacików wcale tak nie odebrałem, o ile dobrze rozumiem, o co Ci chodzi z biednym misiem:P To zdecydowanie nie jest powieść pod hasłem „nic nie możemy poradzić na nasz los, biedne misie”, to raczej właśnie pokazywanie tego, jak się bierze los w swoje ręce.

      Odpowiedz
    • Ja o tej głupocie to nie w kontekście szmelcu, a raczej zadziwiania się „jak mogłam tego wcześniej nie dostrzec?” czy „czemu wydawało mi się, że ta książka jest o czymś, podczas gdy jest o czymś zupełnie innym?” Choć zdarzają się też przykre rozczarowania, jak wtedy gdy odkrywamy że tajemniczy strych, miejsce zabaw w dzieciństwie jest w rzeczywistości obskurną rupieciarnią, pełną mysich bobków. I wtedy myślę sobie, że lepiej było tego nie ruszać…
      Jeśli chodzi o cytaciki, powiedzmy że po Twoich wyjaśnieniach zachowam rezerwę. Ale ja te misie sama sprawdzę!:P

      Odpowiedz
    • Przywykłem do tego, że za każdym czytaniem widzę coś innego, więc sobie nie robię wyrzutów z powodu własnej ślepoty:) Obskurną rupieciarnią jak dotąd okazał się chyba wyłącznie Pan Samochodzik, ale trudno, jakieś straty muszą być na drodze czytelniczego postępu, o.
      Misie sprawdź koniecznie, ciekaw jestem, co Ci wyjdzie.

      Odpowiedz
    • W tym stuleciu powinnam dać radę, więc nie trać nadziei że zaspokoisz swoją ciekawość.
      Tak sobie jeszcze teraz pomyślałam – odnosząc się do głównego tematu tej powieści – że w zasadzie, jakby trochę podrasować didaskalia (i na przykład dołożyć bohaterom szybkie internetowe łącze oraz po smartfonie w promocji), to nikt by się nie zorientował, że ta książka ma tyle lat, ile ma. Kręcimy się w kółko, tylko szkoda że w takie kanciaste.

      Odpowiedz
  3. Książkę pamiętam jeszcze ze szkoły, zrobiła na wówczas wrażenie znacznie większe niż „Na wschód od Edenu”, którego wówczas nie ogarniałem. Kiedy podrosłem :-) zawsze mi się z nią nierozerwalnie kojarzyła fotografia Dorothei Lange „Migrant Mother”, później się dowiedziałem, że skojarzenie nie było takie całkiem bezpodstawne bo chociaż zdjęcie zrobione zostało trzy lata wcześniej zanim powstała książka, to zrobione zostało w Kalifornii.

    Odpowiedz
  4. Lepiej bym tego nie napisał, a zamiar miałem i to też z wyeksponowaniem kobiecości i jej roli w „Gronach …” (dodałbym słowo o ostatniej, mocno symbolicznej w tym temacie scenie). I masz rację z tym powtórnym czytaniem. We wczesnych klasach liceum czytałem jeszcze z pozycji dziecka, o którego papu i spodzień na tyłek martwił się rodzic. Teraz z punktu tego rodzica. Kolosalna różnica i wielkie przerażenie, bo niby człowiek ma jakąś tam świadomość odpowiedzialności za losy bliskich, ale dopiero zderzenie z taką totalną bezradnością w tym temacie daje do myślenia.

    Odpowiedz
    • Miałem jakoś wmontować tę finałową scenę jako triumf kobiecości, ale nie pasowała mi do konceptu. A to wielka scena jest.
      Moja wyobraźnia tym razem miała litość i nie wczuwałem się w książkę jako rodzic, i tak za często zdarza mi się to przy innych książkach, ale doskonale wiem, o co Ci chodzi. Mnie rozbijają książki wojenne zwykle.

      Odpowiedz
    • Jako człowiek, który potrafił przeczytać książkę dziesięć razy, w tym trzy razy z rzędu, muszę zakrzyknąć: „Cóż za okropna herezja!” Czy ponowne przeczytanie Gron gniewu byłoby stratą czasu? Absolutnie nie:D

      Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.