„Ślepa na serce” (Julia Franck, „Południca”)


Zmęczyła mnie ta książka. Nie dlatego, że jest zła czy nudna (chociaż znalazłoby się parę mielizn), ale z powodu swojej atmosfery: dusznej, czasami wręcz klaustrofobicznej i niewesołej wymowy. Takie właśnie – duszne i niewesołe – jest życie głównej bohaterki, Heleny. Cieniem na jej dzieciństwie położyła się choroba psychiczna matki, która swej młodszej córki nie akceptowała i wielokrotnie dawała wyraz swej niechęci do niej, oraz spowodowana wojną nieobecność ojca, a później jego choroba. Jedynym oparciem dla Heleny pozostawała siostra, Marta. Razem znosiły humory, wybuchy i ekscesy matki, razem później opiekowały się ojcem. Na Helenę spadł ciężar prowadzenia rodzinnej drukarni. Wszystko to w niechętnej atmosferze małego Budziszyna, którego społeczność nie akceptowała matki dziewcząt, Żydówki. Próbą wyrwania się z tego zatęchłego światka jest wyjazd dziewcząt do Berlina. Starsza z sióstr zachłystuje się światową, dekadencką atmosferą stolicy: związuje się z lekarką, bywa w lokalach, bawi się, ale ulega też narkotykom. Dużo młodsza Helena czuje się obco w tym otoczeniu, próbuje się uczyć, pracuje. W końcu zakochuje się w filozofie Carlu i wreszcie zaznaje prawdziwej miłości. Szczęśliwe zakończenie nie jest jednak przewidziane.
Opowieść Julii Franck jest nierówna. Część budziszyńska snuje się niespiesznie w rytmie typowym dla małych miast. Autorka kreśli portret zimnej, nieczułej matki dziewcząt, niezdolnej do miłości – „ślepej na serce”, zaborczej, zawziętej, popadającej w coraz głębszy obłęd, i wizerunki sióstr, które są dla siebie oparciem i jedynym, pod nieobecność ojca, źródłem czułości i miłości. To chyba najciekawsze fragmenty książki, choć mogą się wydawać mało efektowne. Narracja o okresie berlińskim jest dynamiczniejsza, bardziej nerwowa, migawkowa, jakby chciała oddać niespokojnego ducha wielkiej stolicy przełomu lat dwudziestych i trzydziestych: dekadencja powoli ustępuje miejsca rodzącemu się nazizmowi, w tle mamy też kryzys gospodarczy i próby jego przezwyciężania przez nazistów, antysemityzm, swobodę seksualną i dyskusje filozoficzne. Część trzecia, opowiadająca o okresie małżeńskim Heleny, rozgrywa się w Szczecinie, ale poza garścią nazw niewiele się o tym miejscu dowiadujemy, najważniejsze stają się relacje Heleny z mężem i synem. W małżeństwie Helena zmienia się w automat do prac domowych i zaspokajania potrzeb męża – związek zaskakująco przypomina schematy z powieści o maltretowanych żonach, a wizerunek inżyniera Wilhelma wydaje się dziwnie niespójny, jego przemiana od zakochanego, który fałszuje dokumenty narzeczonej, by ukryć jej żydowskie pochodzenie, do tępego męża tyrana i antysemity jest nagła i raczej słabo umotywowana. Być może to celowe, żeby pokazać, jak mało Helena wiedziała o Wilhelmie przed ślubem i jak właściwie obojętne jej było za kogo wychodzi, jednak nieco mnie to raziło. Helena jako matka traktuje syna dość oschle, odpycha spragnione czułości dziecko, jakby naśladując własną matkę, tak samo ślepnąc na serce. Potrafi zatracić się jedynie w pracy w szpitalu, w opiece nad chorymi. Poza tym wydaje się zobojętniała na wszystko, na odejście męża, na wojenne trudności, nawet na to, że w czasie walk o Szczecin jej syn pozostaje bez opieki, gdy ona haruje w szpitalu.

 

Gdybym miał jednym słowem lub zdaniem określić, o czym właściwie jest ta książka, musiałbym powiedzieć, że nie wiem. Na początku wydawało się, że może to być rzecz o dorastaniu w cieniu zimnej matki, które rzutuje na całe życie Heleny. Potem historia skręciła w stronę poszukiwania własnego miejsca i dojrzewania do miłości, przełamywania oporu wobec prawdziwego uczucia w świecie swobody seksualnej, by wreszcie zmienić się w dzieje małżeńskiego dramatu i obraz relacji matka–syn, Mógłbym też pewnie wskazać na próby określenia własnej tożsamości: żydowskie pochodzenie matki stopniowo zaczyna coraz bardziej rzutować na życie jej córek, aż doprowadzi do wyparcia się korzeni, lecz mimo to nie przestanie niepokoić. Ta obfitość tropów pozostawia sporo niedopowiedzeń, pobudza do myślenia i szukania własnych interpretacji, ale może też budzić znużenie tym nadmiarem. 

Julia Franck, Południca, tłum. Krzysztof Jachimczak, W.A.B. 2010.
(Odwiedzono 804 razy, 1 razy dziś)

31 komentarzy do “„Ślepa na serce” (Julia Franck, „Południca”)”

  1. Ostatnio dość często mam do czynienia z książkami toczącymi się w czasie wojny, gdzie główna bohaterka/ bohater ma problem z korzeniami żydowsko – aryjskimi. Jest to temat bardzo ciekawy, jeszcze nie oklepany, więc w moim mniemaniu warto się z nim bardziej zapoznać. Tutaj widzę, że zapowiada się interesujący miszmasz. Zapisze sobie, żeby nie zapomnieć, gdyż mam wrażenie, że lektura tej książki może być naprawdę intrygująca :)

    Odpowiedz
  2. Może na dziwną przemianę psychiczną męża miała wpływ wojna? Budziła uśpione demony w wielu osobach.
    Zastanawiam się skąd taki tytuł tej zagmatwanej powieści? Południca to ktoś w rodzaju rusałki, prawda?

    Odpowiedz
  3. „Południca” leży od jakiegoś czasu na mojej „niemieckiej” półce, skierowana tam także przez wątek szczeciński. I tak w najbliższym czasie nie ma szans, abym wzięła ją do ręki, ale teraz tym bardziej odczekam; nawet nie dlatego, że jakoś szczególnie mnie zniechęciłeś (bo raczej nie), ale nie sądzę, aby duszna atmosfera i niewesoła wymowa były mi teraz szczególnie potrzebne.

    Odpowiedz
  4. Po Aleksijewicz na długo mam dość „dusznej” atmosfery, a problemy z tożsamością przerabiałem ostatnio w „Morfinie”, więc na razie pani Franck podziękuję.

    Odpowiedz
  5. Powieść nie jest zła, choć sama też się z nią zmagałam. Zapamiętałam ją jako książkę o nieprzystawaniu do ogółu, o życiu poza nawiasem. Ciekawe było dla mnie również niemieckie ujęcie tematu.

    O południcach pisał niedawno Stasiuk (tekst do poczytania w jego najnowszej książce), dla mnie to zupełnie obce stwory.;)

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.