Księgozbiory polskie, cz. 4: Czytelnictwo w roku 1955

ksiaznica_winieta
Z punktu widzenia wydanego w 1992 roku podręcznika do historii Polski czytelnictwo i polityka wydawnicza w latach stalinizmu wyglądały następująco:

[…] Ambicją władz komunistycznych stało się wychowanie „nowego człowieka”, toteż szczególną wagę przywiązywały one do szkolnictwa i oświaty. Walcząc z analfabetyzmem realizowano przymus szkolny oraz organizowano wieczorowe kursy dla pracujących, zaszczepiając dzieciom i ludziom prostym nie tyle chęć poznania, ile uproszczony obraz świata, tłumaczonego w kategoriach „walki klas” „postępu” i nienawiści do „wrogów ludu”. […]

Korzystając z monopolu wydawniczego, komuniści lansowali niektórych klasyków, jednocześnie jednak rosła lista książek i autorów wycofywanych z bibliotek i czytelni publicznych. Masowo wydawano socrealistyczne kicze i tłumaczenia z języka rosyjskiego. Dla przykładu w 1951 r. państwowe wydawnictwa wydały 5,9 tys. tytułów w nakładzie 17 mln egzemplarzy, z czego połowę stanowiły książki radzieckie, takie jak 10 tomów Stalina w nakładzie 2,5 mln czy 11 tomów Lenina w nakładzie 2,2 mln egzemplarzy.

Z perspektywy kontestatora systemu bacznie obserwującego przemiany zachodzące w Polsce było tak:

Snułem się po Nowym Świecie i patrzyłem w wystawy księgarń. Przyznać trzeba, że komuniści wydają dużo, pięknie i tanio. Mówi się, że fałszują klasyków i dlatego mogą wydać każdego, każdy dynamit myśli i idei. Kto to może sprawdzić? Jak skontrolować, co zrobili z Faustem, Montaigne’em, Diderotem, Wolterem, Prusem i Świętochowskim? Nie jestem zresztą pewien, czy to im się opłaca, na ogół ufają sile swych komentarzy, przedmów, przypisów, interpretacji.

analfabetyzm006Natomiast wydany w 1955 roku i nasycony treściami propagandowymi „Poradnik gospodyni wiejskiej” głosił:

„O, jak ja nieraz pragnęłam czytać, jak marzyłam o nauce — mówi Anna Tomaszewska z Zagajowiczek, w powiecie inowrocławskim. Pracowałam we dworze, człowiek był wtedy wyzyskiwany i poniżany, mogłam tylko tęsknić za książką. Dopiero po wojnie udało mi się zaspokoić pragnienie czytania książek. Mam już dziś 50 lat, ale gdy znajdę wolną chwilę — czytam. Czytam różne książki, i rolnicze, i te, mówiące o dobrych, szlachetnych ludziach. Jedne pomagają mi ulepszać gospodarstwo, drugie uczą, jak żyć, jak postępować, jak się doskonalić.”

Książka. Widzicie ją na wystawach, w bibliotekach, szkołach i świetlicach. A jeśli zagłębicie się w jej treści — poznacie tajemnice życia ludzkiego i przyrody, poznacie świat i rządzące nim prawa.

Jak żyć lepiej i piękniej? Co kochać, czego nienawidzieć? Co ulepszyć w gospodarstwie rolnym? Wszystko to opowie, wytłumaczy książka. Wielki pisarz radziecki M. Gorki nazwał książkę „największym cudem cudów stworzonym przez ludzkość na drodze ku szczęściu i potężnej przyszłości.”

„Mam 6-letnią córeczkę — pisze gospodyni z pow. sokołowskiego — Anulkę. Taki brzdąc, a czym ona się już interesuje! Pyta:

— Mamusiu, co to jest węgiel?

— Węgiel — odpowiadam — to takie twarde, jak kamień, drzewo.

— A kto go tak — pokazuje na węgiel przed kuchnią — wysmarował?

Albo takie pytania: Dlaczego grzmi? Po co zachodzi słońce? Jak się robi szklankę?

Nie zbywam jej byle czym, ale odpowiadam, bo wiem, że to rozwija dziecko. Tymczasem, gdy patrzę na inne matki w naszej wsi, to aż serce się ściska. Dziecko pyta natarczywie, a matka zamiast mu odpowiedzieć, wyjaśnić w prostych słowach nazywa to” skaraniem boskim” lub poskramia dzieciaka szturchańcem. W ten sposób wyrządza się, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, ogromną krzywdę swym dzieciom. Kierownik naszej szkoły często powtarza: «Czytajcie rodzice, książki, bo przekonałem się, że dzieci tych rodziców, którzy czytają lepiej się uczą.» I podaje nieraz za przykład moje starsze dzieci. Ale czy tylko dzieci zadają pytania? Pytają również dorośli dorosłych o różne rzeczy. I gdzie spotykam rodziny, które czytają książki, tam jakoś przyjemniej żyją, jest większa zażyłość, ład, miłość, większy szacunek dla rodziców.”

analfabetyzm007Związek Samopomocy Chłopskiej, pragnąc zachęcić do czytania książek jak najliczniejsze rzesze pracujących chłopek i chłopów, ogłosił w 1950 roku konkurs czytelniczy. W trzech jego etapach brało udział przeszło 260 tysięcy czytelników. Czwarty etap objął ponad 612 tysięcy, a piąty — przeszło 22 tysiące wsi. Każdy z uczestników konkursu miał możność zdobycia cennej nagrody: radia, patefonu, aparatu fotograficznego, premii pieniężnej. Szczególnie wyróżnieni czytelnicy, którzy oprócz przeczytania wybranych przez siebie książek pozyskują jeszcze innych czytelników we wsi, otrzymują nagrody i odznaczani są złotymi, srebrnymi lub brązowymi odznakami przodowników czytelnictwa.

A cóż mówią uczestnicy?

„Po ukończeniu kursu dla analfabetów — pisze Rozalia Zawrotna z Pełt, powiatu ostrołęckiego — wzięłam udział w konkursie czytelniczym. Przeczytałam pięć książek: „Matka”, „Janko Muzykant”, „Antek”, „Życiorys Stalina” i „Kobiety w Związku Radzieckim”. Teraz mogę pisać po przeczytaniu tych książek, co chciałabym widzieć nowego w mojej gromadzie. Chcę, aby przy szkole była świetlica, żeby dzieci mogły tu rozwijać swe zdolności, bo takich chłopców, jak Antek, Janko Muzykant czy Pawełek nie brakuje w naszej wsi. Chciałabym też, aby nasze dzieci były dobrze wychowane, a ludzie nauczyli się lepiej gospodarować.”

„Z chęcią wzięłam udział w konkursie czytelników wiejskich — pisała w ankiecie konkursowej Maria Jakowiuk z Dubin, w pow. Hajnówka — bo czytaliśmy i omawialiśmy książki wspólnie. Książki te, a szczególnie rolnicze, dały mi bardzo dużo wiadomości potrzebnych w codziennym życiu. Na przykład z książki «Chów kur» Dubiskiej nauczyłam się, jak trzeba chować kury, żeby osiągnąć jak najwięcej jaj. Uważam, że w naszej gromadzie wszystkie kobiety powinny tę książkę przeczytać, bo dużo jeszcze jest takich gospodyń, które nie znają się dobrze na chowaniu kur.”

Na drugim krajowym zlocie przodowników czytelnictwa wiejskiego, który się odbył 30 i 31 maja 1953 roku w Warszawie, gospodarz Jan Klich z powiatu wrocławskiego powiedział:

„Książka woła do nas: Weź mnie, kup mnie, pożycz mnie, przeczytaj mnie, pomyśl nade mną, a ja ci dam taką radę, że sto ton podniesiesz jedną ręką. Dam ci taką wiedzę, że ci się będzie dobrze pracowało.”

Cytaty pochodzą z:
Wojciech Roszkowski, Historia Polski 1914–1991, PWN 1992, s. 211–212.
Leopold Tyrmand, Dziennik 1954, Res Publica 1989, s. 257–258.
Poradnik gospodyni wiejskiej, Państwowe Wydawnictwa Rolnicze i Leśne 1955, s. 584–585.

(Odwiedzono 833 razy, 2 razy dziś)

38 komentarzy do “Księgozbiory polskie, cz. 4: Czytelnictwo w roku 1955”

  1. Matko i córko, co za propaganda!;( Chociaż dzisiejszej za 70 lat pewnie też wiele osób będzie się śmiało.
    Czy posiadasz Poradnik z 1955 r.?

    Odpowiedz
    • Propaganda, ale myślę, że jednak wiele osób polubiło wtedy czytanie. Najbardziej podobały mi się medale za czytelnictwo. Może czas byłby wrócić do tego miłego zwyczaju :)
      Poradnik mam, dlatego wyciągam z niego, co tylko mogę. O czytelnictwie jest tam jeszcze parę stron.

      Odpowiedz
      • Jeśli akcja przyniosła skutek, to świetnie. 260 tys. uczestników konkursu to dobry wynik, tylko czy prawdziwy?;( Musieli być bardzo zmotywowani – rolnicy przecież mieli naprawdę mało czasu na czytanie.

        Poradnik musi być kapitalną lekturą.;)

        Odpowiedz
          • Ale w dzisiejszych czasach radio ma każdy, a medal mało kto :D
            Ciekawe, na ile te liczby są prawdziwe, ale tego chyba nie dojdziemy. Co do czasu na czytanie, to mimo zerowej niemal mechanizacji na pewno dawało się coś wykroić, najcięższe prace rolne są jednak okresowe.
            Poradnik jest kapitalny, w sumie świetne połączenie pracy u podstaw z propagandą. Cytowałem kiedyś dwa fragmenty o sprzątaniu.

            Odpowiedz
            • Z tą mechanizacją, to jest o tyle dziwna sprawa, że teraz niby wszystko robią maszyny, a ludzie na nic nie mają czasu. A z czasów kiedy w polu kręciłem powrósła, pamiętam że czas był na wszystko. I na wódkę i na tańce, i na dyskusje z sąsiadami :) Książek natomiast u Dziadków nie kojarzę :(

              Odpowiedz
  2. Trudno się oprzeć wrażeniu, że, pomijając propagandowy ton wypowiedzi, jest w nich sporo racji. A na stan czytelnictwa narzekano i jak mniemam, będzie się narzekać, zawsze. Z czytanej właśnie „Zamojszczyzny”:
    Życie umysłowe pozostawało w zaniku. […] Książki czytano z nudów, dla zabicia czasu, mało krytycznie. […] Inteligencja na prowincji pochłonięta jest wyłącznie swoimi sprawami zawodowymi, materialnymi, domowymi oraz beztreściwym życiem towarzyskim. Lata całe spędzone w takich warunkach wyjaławiają nawet nieprzeciętne umysły. A cóż dopiero mówić o ogóle mieszkańców takiego miasteczka, jak Szczebrzeszyn. Jest to kompletny ugór. […]
    Jakbym to skądś znał :P

    Odpowiedz
  3. Nakłady imponujące tak że ciągle jeszcze po odsianiu radzieckiego badziewia i śmieci rodzimej produkcji ciągle jeszcze pozostała znacząca liczba polskiej i rosyjskiej klasyki, po którą dzisiaj sięga już chyba tylko dziatwa szkolna, z obowiązku oczywiście.

    Odpowiedz
    • Co ciekawe, wydawano całkiem przyzwoite edycje w twardej oprawie i całą masę tanich wydań – a te, o dziwo, do dziś się trzymają, chociaż pożółkłe niemożliwie. I rynek to chłonął, chociaż trzeba wziąć poprawkę na rozwijającą się sieć bibliotek i czytelników nadrabiających wojenne straty.

      Odpowiedz
      • Zgadza się. Można tak jak Roszkowski wybrzydzać, że „komuniści lansowali niektórych klasyków” ale jakoś nie mogę wydobyć w sobie oburzenia na wydawanie w masowych nakładach Sienkiewicza, Mickiewicza czy Konopnickiej. Nikomu też specjalnie nie zaszkodzi lektura Gogola, Tołstoja (Lwa) czy Czechowa.

        Odpowiedz
        • Też nie rozumiem tego wybrzydzania, bo tak naprawdę wtedy ukazało się niemal wszystko z klasyki światowej i polskiej, w każdym razie tej do połowy XIX wieku. Potem już było bardziej wybiórczo.

          Odpowiedz
          • To widocznie taki trend, nie wypada inaczej. Byłem zaskoczony bo w tamtych latach wydano nawet „Wiry” Sienkiewicza, pewnie jako „wypadek przy pracy” i „zgrzytając zębami” ale jednak :-).

            Odpowiedz
            • Jak pisał Tyrmand, pewnie uważano, że wszystko załatwi posłowie albo wstęp :) Poza tym można to było swobodnie wydawać, licząc, że i tak nikt nie przeczyta. Co innego, jakby zakazano druku.

              Odpowiedz
              • Tak, niektóre przedmowy mogą budzić konsternację. Pamiętam „klituś-bajduś” Kotta do „Podróży Guliwera” i pomyśleć, że facet czmychnął potem do USA i tam się oświecał młodych Amerykanów. A Żółkiewskiemu się nie udało…

                Odpowiedz
  4. Z nostalgią wspominam księgarnie w latach siedemdziesiątych w małej nadmorskiej mieścinie, w której mogłam kupić co dusza zapragnie. Dzisiejsze o tak bogatym asortymencie nie dorównują tamtym skromnym księgarniom, w których kupowałam klasykę. Z pewnością pewni autorzy byli pomijani, o niektórych dowiaduję się po latach, ale i to co było wówczas wydawane zaszczepiło umiłowanie do czytania i jakoś nie wydaje mi się, abym uległa indoktrynacji, może dlatego, że zamiast przedmowy wolałam przeczytać książkę, właściwie to dopiero od paru lat czytam przedmowy, czy posłowia :)
    Jakże trafna jest uwaga Bazyla, świat mamy bardziej zautomatyzowany, a czasu dla siebie coraz miej :(
    Pozdrawiam świątecznie

    Odpowiedz
    • Ja niestety pamiętam księgarnie lat 80., w których raczej niewiele było, a jeśli już, to koszmarnie wydane w kryzysowym stylu. Natomiast mimo braków w zaopatrzeniu najbliższa mojej szkoły księgarnia robiła imponujące wrażenie socrealistycznymi freskami – były w niej medaliony z portretami pisarzy i poetów :)
      Pozdrawiam jeszcze świątecznie :)

      Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.