„Bogatsi i sprytniejsi od innych” (Scott Lynch, „Kłamstwa Locke’a Lamory”, „Na szkarłatnych morzach”, „Republika złodziei”)

Camorra – miasto szklanych wież pozostawionych przez tajemniczą, dawno zaginioną cywilizację. Teraz zamieszkują je książę i najbogatsi arystokraci. U stóp budowli, na licznych wyspach, rozciąga się miasto z domami szlachty i kupców, świątyniami, ale też podejrzanymi spelunkami i ruderami. Obok władztwa księcia Nicovante istnieje świat Prawych Ludzi, większych i mniejszych przestępców, trzymanych żelazną ręką przez capę Barsaviego.

Do tego światka należą też Niecni Dżentelmeni, nieliczna, ale wyjątkowo przebiegła grupa oszustów i złodziei, wszechstronnie utalentowanych i wysoko wykwalifikowanych, dzięki czemu mogą działać w dowolnym otoczeniu, bez trudu się w nie wtapiając. Jak sami o sobie mówią, są „bogatsi i sprytniejsi od innych”. Naczelną postacią gangu jest Locke Lamora, sierota, od dzieciństwa kształcony w złodziejskim fachu. Drobny i niepozorny, raczej niestworzony do bijatyk i pojedynków, jest za to świetnym aktorem, a przede wszystkim potrafi tworzyć niesamowite, skomplikowane i błyskotliwe plany operacji. W ich realizacji pomaga mu kilku przyjaciół: Jean Tanner, niebezpieczny zabójca; bliźniacy Sanza, szulerzy; i terminujący jeszcze Pędrak, śmiały spryciarz. Obserwujemy tę sympatyczną (bo mimo uprawianego fachu nie da się chłopaków nie lubić) gromadkę w akcji – właśnie naciągają jednego z arystokratów na sporą sumę pieniędzy. Pewnie bez problemu (jak zwykle) odnieśliby sukces (kolejny), gdyby nie to, że tajemniczy Szary Król wszczyna wojnę w miejskim półświatku. Uderza brutalnie, by obalić Barsaviego, a Niecni Dżentelmeni zostają wplątani w bezpardonową walkę. Opowieść o wielkim przekręcie Dżentelmenów przerywana jest wycieczkami w przeszłość: poznajemy Locke’a, gdy jako osierocony chłopiec trafia w ręce Złodziejmistrza i zaczyna naukę złodziejskiego fachu; dalej śledzimy kolejne etapy jego „kariery”.

Zamiast sobie dawkować pozostałe dwa tomy (w końcu premiera czwartego wciąż jest odkładana), pochłonąłem je od razu. „Na szkarłatnych morzach” początkowo nieprzyjemnie mnie zaskoczyło – co prawda Lynch wciąż świetnie opowiadał, ale zanosiło się na to, że przetworzy fabułę z „Kłamstw”, zmieniając jedynie scenerię i detale. Okazało się jednak, że nie doceniłem sprawności autora, który wykonał zręczną woltę i wrzucił swoich bohaterów na pokład pirackiego okrętu; zapewnił tym samym zupełnie nowe wrażenia. Mniej entuzjazmu wzbudziła we mnie „Republika złodziei”. Obecne w poprzednich częściach retrospekcje pojawiają się i tutaj, tyle że są obszerniejsze niż wcześniej – albo tak mi się wydawało, bo najzwyczajniej w świecie są dużo ciekawsze od akcji stanowiącej kontynuację „Na szkarłatnych morzach”. Przyciężkawa akcja się wlecze, główny bohater zachowuje się jak osioł; gdyby nie wspomnienia z młodości Locke’a, można by się zanudzić na śmierć. Tu się narażam sporej gromadzie wielbicieli Lyncha, ale opinii nie zmienię.

Cykl Lyncha przywodzi na myśl opowieści o Robin Hoodzie, ale przede wszystkim najlepsze powieści Jeffreya Archera, z „Co do grosza” na czele, i „Żądło” z Robertem Redfordem. Te same zmyślne plany, zręczne przebieranki, identyczny element zaskoczenia, rosnące napięcie, bohaterowie o zimnej krwi i bystrych umysłach, u Lyncha na dodatek obdarzeni umiejętnościami walki wręcz. Sceny pojedynków zresztą, niezwykle dynamiczne, stanowią ozdobę wszystkich tomów. Camorra przypomina Wenecję w XVII wieku i równocześnie Pratchettowskie Ankh-Morpork (na dodatek camorryjski system zorganizowanej przestępczości pewnie zawdzięcza to i owo regulacjom lorda Vetinariego), a „Na szkarłatnych morzach” przywołuje wspomnienia wszystkich lektur o piratach, jakie kiedykolwiek czytałem. Nie chcę przez to powiedzieć, że cykl Lyncha jest wtórny. Przeciwnie, bardzo sprawnie udało mu się z tych wszystkich elementów zbudować własną, bardzo wciągającą historię o honorowych i lojalnych łotrzykach. Styl Lyncha jest równie brawurowy, jak jego bohaterowie; dialogi jędrne, pełne ciętych ripost i dosadnych wyrażeń (jedynie w trzeciej części Lynch momentami wikła się w przyciężkawe wymiany zdań). Szczęśliwie też dwie pierwsze części równoważą słabości trzeciej, a liczę, że czwarta, gdy się już wreszcie ukaże, zatrze nienajlepsze wrażenia. Zamierzam dalej kibicować Niecnym Dżentelmenom.

Scott Lynch, Kłamstwa Locke’a Lamory, tłum. Małgorzata Strzelec i Wojciech Szypuła, Mag 2013.
Scott Lynch, Na szkarłatnych morzach, tłum. Małgorzata Strzelec i Wojciech Szypuła, Mag 2013.
Scott Lynch, Republika złodziei, tłum. Małgorzata Strzelec i Wojciech Szypuła, Mag 2013.

Do wyznawców Locke’a Lamory należą też: AgnesBazyl oraz Milvanna i Grendella.

(Odwiedzono 907 razy, 2 razy dziś)

40 komentarzy do “„Bogatsi i sprytniejsi od innych” (Scott Lynch, „Kłamstwa Locke’a Lamory”, „Na szkarłatnych morzach”, „Republika złodziei”)”

  1. Czytałam dwie pierwsze części, jeszcze w starym wydaniu, a potem czekałam i czekałam na trzecią, aż w końcu chyba ją przeoczyłam. Trochę mnie zmartwiłeś informacją, że jest słabsza, ale pewnie i tak kiedyś w końcu ją przeczytam. Poczucie humoru Lyncha chwilami nieco rozmija się z moim, ale polubiłam Niecnych Dżentelmenów – również dlatego, że nie zawsze im się udaje wszystkich przechytrzyć.

    Odpowiedz
  2. Też narzekałem na „Republikę …”, ale z racji zauroczenia postanowiłem na tę parę niepodobających mi się rzeczy przymknąć oko. I tylko martwię się, że znów mamy przestój :(

    Odpowiedz
  3. Przyznaję, że widzę mankamenty w „Republice złodziei”, najgorsze chyba jest odrętwienie Lamory w rękach Sabethy, i rzeczywiście są pewne dłużyzny, ale… a) ja na tę książkę czekałam 6 lat! b) uwielbiam motyw teatru w konstrukcji fabuły i zbieram sobie takie rzeczy do „kolekcji”, c) to zdanie: Chłopak może być kłótliwy, ile wlezie, ale kiedy dziewczyna nie sra uśmiechami na komendę, świat zaczyna pomrukiwać ponuro o jej „nastrojach”. :)

    Odpowiedz
  4. Zacznę z tego miejsca. Przeczytałem „Rzeki …”, ale mimo że uznałem je za niezłe, to nie podzieliłem entuzjazmu padmy, u której, w samych superlatywach, usłyszałem o cyklu Aaronovitcha. Znakiem tego jest fakt, że „Księżyc …”, który jako pocieszacz miał ze mną, bodajże w czerwcu, jechać do szpitala, do dziś zalega na nocnym stoliku, nieruszony :P Z Fforde było inaczej. Wkręciłem się, ale Znak, który z wielką pompą (własna strona cyklu), ruszył z wydawaniem, olał mnie po dwóch tomach. Angielskiego nie znam, więc … Mógłbym tutaj rozpocząć debatę o wydawaniu „na próbę”, ale po co? Prószyński puścił jeszcze Toma Holta, ale „Przenośne drzwi” zupełnie mi nie podeszły. ZwL jak chcesz mogę Ci podrzucić na TK do spróbowania :)

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.