„Podstawowy cel życia”, czyli Joanna Chmielewska o pisaniu

DSC_1094Pragnienie napisania powieści tkwiło w niej od zawsze. „Było tak dawne, zastarzałe, tak głęboko zakorzenione, że chyba urodziło się razem ze mną”, napisała we „Wszyscy jesteśmy podejrzani”. Tłumione nieco życiowymi koniecznościami, studiami, wychowaniem synów, pracą na warszawskich budowach i w pracowni architektonicznej, w końcu znalazło ujście. „Napisałam książkę do końca, zaniosłam, umowa już wcześniej została podpisana, teraz przyjęto dzieło do druku. Szłam sobie Wiejską w kierunku Sejmu z głupkowato rozanielonym wyrazem twarzy i asfodele mi kwitły po dwóch stronach ulicy, a możliwe, że nawet i na jezdni. Osiągnęłam podstawowy cel życia…!”

Trudno się więc dziwić, że Joanna Chmielewska zapragnęła przeżywać te emocje częściej, a pisanie z czasem stało się dla niej i sposobem na życie, i – choć dużo, dużo później – głównym źródłem utrzymania.

Bujne indywidualności

Jak opowiadała, pomysły na książki i bohaterów czerpała z życia. Przedstawiała swoją rodzinę – szczególnie dostało się ciotkom, których bujne indywidualności poznajemy w „Studniach przodków” czy „Bocznych drogach” (chociaż same zainteresowane były ponoć nieco rozczarowane łagodnym potraktowaniem), ale nie oszczędzała też ukochanych mężczyzn; wykorzystywała przyjaciół, znajomych i współpracowników, męcząc się potępieńczo, gdy z tego grona musiała wytypować zbrodniarza. Diabeł, Marek, Alicja i Lesio – wszyscy mieli swoje odpowiedniki w życiu pisarki.

Ja, Joanna Chmielewska

Jednak główną bohaterką książek była Joanna Chmielewska, wiecznie w rozterkach uczuciowych, wiecznie pakująca się w niesamowite afery i pracowicie się z nich wyplątująca – by nie powiedzieć, przekopująca się przez nie szydełkiem:

[…] zajmując pozycję bohaterki w pierwszej osobie, ja, autorka, doskonale ją, bohaterkę, rozumiem, bo inaczej nie wiedziałabym, co rozumiała i odczuwała moja Joanna Chmielewska. Ona uwiarygodnia moje autorskie emocje. Trudno bowiem wyrzucić ze swojego wnętrza spontaniczny wrzask: – KURWA MAĆ!!!!!!!!!! (z przeogromnym mnóstwem wykrzykników!) bezosobowemu narratorowi trzecioosobowemu. Dlatego nawet, gdy z rozmaitych względów oddaję obecnie w moich książkach pole do pierwszoplanowego popisu innym dziewczynom jako bohaterkom, to jednak przeważnie sama w nich, tych książkach, nie w tych dziewczynach, również intensywnie egzystuję.

Wiara w natchnienie

Chmielewska wierzyła w natchnienie, bez niego nie wyobrażała sobie pracy:

Klapki w mojej głowie otwierają się oraz zamykają wtedy, kiedy same chcą. Niekiedy wiem doskonale, o co chodzi, co powinno się za chwilę w tekście wydarzyć, ale robię się zmęczona w palcach, a jeszcze bardziej w głowie. Pojawiają się błędy wtedy, gdy na siłę piszę dalej. Tekst niejako zaczyna się mi skracać nad klawiaturą. Kiedy później czytam napisane, czuję, że coś nie gra. Niekiedy wystarczy poprawić, coś uwzględnić, wstawić, gdzie należy, potem na ogół książka sama dalej poleci. Innym znów razem od pierwszego kopa widzę, że dalej jednak wtedy, w zmęczeniu, pisać nie powinnam była. […]
Jeżeli to, co wyłazi z mojej głowy, sprawia mi trudność przy przelewaniu na ekran, zajmuję się czymś innym. Pielę ogródek, układam w klaserach znaczki, splątuję zielska. Zazwyczaj jednak sam proces pisania lubię. Nawet kiedy tyłek drętwieje i kręgosłup łupie, to skoro tekst leci – ja to przetrzymam.

Ekscesy wyobraźni

Raz jednak puszczona w ruch, wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach:

Widzę ich tak, tych moich bohaterów, że nie daję rady nic zrobić z ich postępowaniem. Samo mi się lęgnie pod piórem i nie ma to tamto… Napisałam samą świętą prawdę we wstępie do „Wszyscy jesteśmy podejrzani”. Oni mnie przerastają, całkiem zwyczajnie… Nie umiem sobie z nimi poradzić, bo są silniejsi ode mnie. Widzę i opisuję, zgodnie z Mickiewiczowską Inwokacją do „Pana Tadeusza”. Natomiast nie dyskutuję z nimi, żadnych dialogów z klawiaturą nie prowadzę. […]
Pisząc, oglądam, jak moja zbrodniarka podrapała się w ucho albo w głowę, jak się skrzywiła, jak teraz właśnie, zmieniła jej się twarz, jak robi zeza. Albo znów spoglądam, rzetelnie zaciekawiona, na inne dziwne jej sztuki. Nawet nie piszę wszystkiego, co ona wyrabia, bo czytelnik by takiej drobiazgowości nie wytrzymał i, tak jak kiedyś omijało się nudne opisy przyrody, omijałby miejsca, nad którymi ja bym porządnie musiała popracować. Czasu szkoda na głupstwa. Jednak każdego z osobna i wszystkich razem zapewniam: ja moje książki mam zawsze przed oczami! Ludzie, których wydobywam do tekstu, siedzą przede mną i się jakoś zachowują, prawda? Ja zaś, osoba prawdomówna, niełgająca, rzetelnie ich opisuję.

Ucieczka w książkę

Pisanie miało też dla Chmielewskiej wymiar eskapistyczny:

Kiedy mi trudno, właśnie pisanie okazuje się wytchnieniem od przeżywanych akurat kłopotów. Coś nie wyszło? Kłopoty zawodowe? Z facetami? Rodzinne? Pchałam się zawsze wtedy w książkę, właziłam czym prędzej w inny świat. Skoro mój świat prywatny, nadzwyczaj rzeczywisty, tu i ówdzie okazywał się zbyt okropny, ponadpruwany na szwach…

W ten inny świat z chęcią uciekali też czytelnicy, wyrywający sobie z rąk zaczytane biblioteczne egzemplarze, bo z księgarń kolejne tytuły znikały błyskawicznie, a nakłady przed 1989 rokiem zawsze były za małe. Gdy nic się nie układało, powieści Joanny Chmielewskiej zapewniały chwilę wytchnienia i dawkę zdrowego śmiechu, zapewniały też powiedzonka, które wchodziły do codziennego słownika „znających Lesia”. Wciąż wśród „wtajemniczonych” wystarczy powiedzieć „Kał basa”, by uzyskać automatyczny odzew: „Mocz tenora”, a „wołoduchem” posługują się już nawet moje dzieci. Trudno uwierzyć, że od śmierci Pani Joanny mijają dziś dwa lata.

Cytaty z:
Joanna Chmielewska, Autobiografia, t. 3, Wydawnictwo Vers, 1994, s. 67.
Tadeusz Lewandowski, Chmielewska dla zaawansowanych. Psychobiografia gadana, Kobra 2005, s. 198–201.

Podobne pozycje:

Lesio

Joanna Chmielewska

(Odwiedzono 1 358 razy, 4 razy dziś)

18 komentarzy do “„Podstawowy cel życia”, czyli Joanna Chmielewska o pisaniu”

  1. Bardzo się cieszę – i nie jestem, rzecz jasna, w tej radości odosobniona – że to pragnienie pisania znalazło w wypadku Joanny Chmielewskiej ujście i „przelało” się tak pysznie na papier. A jednocześnie myślę o innych, których podobne pragnienie rozsadza, ale „życiowe okoliczności” nigdy nie będą dość sprzyjające, żeby je zmaterializować. Czasem to (dla czytelnika) dobrze, że pewne książki, które mogły by być, nigdy się nie urodzą, ale czasem, kto wie? W Muzeum Książek Nienapisanych leży pewnie niejedno arcydzieło.

    Odpowiedz
  2. I u mnie prym wiedzie Wszystko czerwone z Panem komisarzem – najlepsze cytaty podebrał mi Bazyl, dorzucę tylko Nader nieordynarny spożyły jad osoby nieżywe.

    Odpowiedz
  3. Jaki cudny wpis, aż sobie chyba sięgnę po jakąś Chmielewską.
    A tak na marginesie całkiem, na rynku literackim jest druga pani Chmielewska, Joanna M. Chmielewska. Gdzieś mi w oko wpadło, że już się tę literkę M opuszcza…

    Odpowiedz
    • A dzięki. Ja sobie przy okazji pisania otworzyłem na chybił trafił parę książek i chyba też sobie zafunduję powtórkę. Panią JMCh widziałem, mam nadzieję, że jednak nie zrezygnuje z tego M, bo to będzie uzurpacja.

      Odpowiedz
  4. Muldgaard to mój idol. Niestety, moja córka w ogóle się nie zachwyca wszystkim czerwonym. Wcale a wcale. Hańba

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.