Pokłady wspomnień (Jakub Małecki, „Dygot”)

Jak najlepiej przedstawić kilkadziesiąt lat z życia dwóch rodzin, ich pochodzenie, zdarzenia codzienne i niezwykłe, narodziny, radości, tragedie? Niegdyś preferowano drobiazgowość opisów i rozlewność fabuły, dziś w cenie jest zwięzłość. Małecki kondensuje losy swych bohaterów na niewielu stronach. Oświetla te punkty ich życia, które uważa za kluczowe, resztę pozostawiając domyślności czytelnika.

W wielkopolskiej wiosce rodzi się chłopiec albinos. Jego rodzice wierzą, że odmienność Wiktora to skutek klątwy rzuconej w ostatnich dniach wojny przez Niemkę, której ojciec dziecka nie chciał pomóc w powrocie do Niemiec. Mały Łabendowicz nie będzie więc miał w życiu łatwo. Dostajemy od Małeckiego historię borykania się z odmiennością i odrzuceniem. Jest to również historia miłości małżeńskiej, rodzicielskiej, rodzinnej – szorstkiej, ale prawdziwej, czasem uświadamianej czy okazywanej dopiero w sytuacjach skrajnych. Czas jest w powieści podzielony na dokładnie wyznaczone odcinki, odpowiadające kolejnym częściom, począwszy od 1938 roku: bohaterowie dorastają, rodzą im się dzieci, starzeją się, umierają. Ale równocześnie w świecie wokół Łabendowiczów i Geldów czas zdaje się nie płynąć, omijają ich wydarzenia ze świata, ledwo docierają echa historycznych wypadków – poza wojną. Jej wybuch wzmiankuje Małecki w sposób bardzo oryginalny i od razu wskazujący, że jego bohaterowie wręcz mają moc wpływania na to, co się dokoła dzieje:

[…] Janek Łabendowicz zbudował wojnę.

Kupił w Radziejowie cewkę, detektor i kondensator, dwie słuchawki pożyczył od Paliwody, a potem siedział nad tym wszystkim w stodole przez parę dni, grzebiąc po półkach, sklejając, owijając, montując, niszcząc i montując na nowo, aż w końcu zaczął odbierać szum, a z szumu wyłoniły się słowa.

[…] Zaniósł odbiornik kryształkowy do Tkaczów […], postawił go na stole i uroczyście podniósł słuchawki.

– Dziś rano o godzinie piątej minut czterdzieści oddziały niemieckie przekroczyły granicę polską, łamiąc pakt o nieagresji – oznajmił szeleszczący głos. – Zbombardowano szereg miast.

[…] Na prośbę Tkacza tego samego wieczoru Janek zniszczył radio, ale wojna, którą zrobił w stodole, trwała dalej.

Wpisuje się to w szereg nadprzyrodzonych wypadków, które determinują losy bohaterów. Poza klątwą Niemki mamy „rozmyte” widzenie Wiktora, które może być częstym problemem albinosów ze wzrokiem albo – jak chyba sugeruje autor – jakimś przejawem szóstego zmysłu czy wręcz opętania złem; mamy cygańską przepowiednię, która wpływa na życie rodziny Geldów, teściów Wiktora, rodziców oszpeconej Emilii. Być może te zabiegi miały wprowadzić do powieści ów zapowiadany na okładce pierwiastek realizmu magicznego, ale moim zdaniem „Dygot” mógłby się bez niego obejść, szczególnie że podążanie za niesamowitością wprowadza kilka fałszywych tonów, w tym w kluczowej dla fabuły rodzinnej tajemnicy. Ciężki los odmieńca na wsi czy poparzonej dziewczyny  można opisać bez posuwania się do odwołań do mrocznych sił.

Szczęśliwie Małecki nie idzie całkowicie w te klimaty; niekiedy tworzy sceny wręcz naturalistyczne; świetnie wychodzą mu portrety zwierząt: psa Konia, konia Psa, a przede wszystkim sowy Durnej. Zręcznie posługuje się sugestią – kilkoma słowami czy zdaniami podsuwa nam obraz, a nasza wyobraźnia dopowiada resztę, szczególnie jeśli mamy wspomnienia wsi czy małego miasteczka, pamiętamy specyficzny ziemno-piwniczny zapach staroświeckich zieleniaków, wygląd małomiasteczkowego zakładu fryzjerskiego, wiejskie obejście. Jeśli chodziliśmy po świeżo zaoranym polu i jako dzieci z lękiem przyglądaliśmy się przygarbionej staruszce okutanej chustami, wyobrażając ją sobie jako Babę Jagę.

Jeśli wierzyć entuzjastycznym rekomendacjom z okładki, mamy do czynienia z dziełem wyjątkowym. Wydaje mi się, że to niepotrzebne pompowanie czytelniczych oczekiwań. Małecki napisał powieść, którą bardzo dobrze się czyta. Ma ona wszystkie warunki, by zdobyć popularność, niekoniecznie jednak na dłużej zagości w pamięci czytelników. Dla mnie jedną z głównych wartości „Dygotu” jest poruszenie pokładów moich wspomnień. Zastanawiam się jednak, czy przemówi ona tak samo do czytelników urodzonych dziesięć czy dwadzieścia lat później niż ja. Chociaż skoro pochodzący z tego młodszego pokolenia Małecki potrafił takie obrazy stworzyć, to może jego rówieśnicy bez trudu je odbiorą?

Jakub Małecki, Dygot, SQN 2015.

(Odwiedzono 972 razy, 1 razy dziś)

24 komentarze do “Pokłady wspomnień (Jakub Małecki, „Dygot”)”

  1. No proszę, mój krajan a tak mało o Nim wiedziałam. Poruszyłam pokłady pamięci, nazwisko znane, ale czy to z tych… ? ;-)
    W każdym razie, do zapoznania. :-)

    Odpowiedz
  2. Jakoś mi się ta okładka gryzie z tym co piszesz o tej książce. Zaznaczam, że jest to pierwsza opinia o tej powieści, która mnie zachęciła do przeczytania książki i paradoksalnie zainteresowało mnie właśnie wykorzystanie konwencji realizmu magicznego, którą według Ciebie można sobie darować ;) Plus oczywiście przywołanie wspomnień, lubię wspominać zapach zieleniaka, w którym można było również zakupić napój w woreczku i „zimne lody”, choć podejrzewam, że oba przysmaki składały się z samych „E”.

    Odpowiedz
    • Okładka mi się nie podoba zupełnie, wygląda jak „Gala” albo „Viva” i niestety z klimatem powieści nie ma wiele wspólnego :( Jestem realistą do szpiku kości, więc autor musi się mocno napracować, żeby mnie uwieść klimatami a la Marquez, a mam wrażenie, że Małeckiemu ten klimat też nie leży, trochę na siłę udziwniał. Powieść przeczytać można bez bólu, kilka scen robi wrażenie, całość natomiast dość letnia.
      Ciepłe lody i napój to był głównie cukier, o nijakich E w tamtych siermiężnych czasach nikt nie słyszał przecież :D

      Odpowiedz
  3. To piękno i okrucieństwo prowincji kuszą, ale okładka odstrasza :P Może zacznę od „Dżozefa”, choć z tego co pamiętam plątały się wokół niego jakieś realizmy magiczne i oniryczne klimaty, a to nie wróży dobrze dla mnie :)

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.