O zasypywaniu przepaści czasu (William Shakespeare, „Zimowa opowieść”; Jeanette Winterson, „Przepaść czasu”)

Zimowa opowieść. Przepaść czasuSzekspirowska „Zimowa opowieść” to rzecz o obsesyjnej, bezpodstawnej zazdrości oraz niegodziwościach i zbrodniach, jakie za sobą pociąga. Historia króla Sycylii Leontesa, który oskarża na podstawie urojeń swą żonę Hermionę o romans i zajście w ciążę z Poliksenesem, królem Czech i jego przyjacielem z dzieciństwa, pociąga za sobą kilka zgonów, jedno porzucone dziecko i głębokie wyrzuty sumienia. Elżbietański dramaturg otoczył jednak tę posępną fabułę obłokiem baśniowości, natchnął ją nieco sielankową atmosferą i w ostatecznym rozrachunku uwieńczył szczęśliwym zakończeniem, które współczesnemu czytelnikowi zgrzyta w zębach. Tak samo jak zgrzyta mu brak psychologicznej wiarygodności całej tej sztuki, irracjonalność zachowań bohaterów.

Może więc napisanie na nowo całej tej historii to nie byłby głupi pomysł? Okazją do tego stał się rocznicowy Projekt Szekspir, w ramach którego opowiedziane na nowo mają być najbardziej znane dzieła Wielkiego Willa. Z początku dość sceptycznie byłem nastawiony do tego pomysłu. W końcu klasyk, znawca ludzkich zachowań, mistrz napięcia i wielki poeta broni się nawet po stuleciach. Jednak ponowna lektura „Zimowej opowieści” skłoniła mnie do zmiany opinii. Siedemnastowieczna gawiedź mogła łykać bajeczkę, napawając się dramatyzmem losów bohaterów i słodyczą scen miłosnych, ale czytelnik XXI wieku chciałby poznać dogłębniej mechanizm wypadków. A skoro zadania uwspółcześnienia podjęła się Jeanette Winterson, to można mieć pewność, że z bajeczki i słodyczy nie zostanie nic, za to obsesje bohaterów przeanalizowane zostaną do głębi.

Powieść Winterson można czytać bez znajomości Szekspira,

zresztą na początku mamy streszczenie „Zimowej opowieści”. Wydaje mi się jednak, że byłaby to jednak duża strata dla czytelnika. „Przepaść czasu” bardzo bowiem zyskuje w zestawieniu z pierwowzorem, a śledzenie podobieństw i różnic zmienia się w fascynującą grę literacką. Winterson bowiem oddała fabułę niemal w stosunku jeden do jednego, zmieniając jedynie nieco kolejność scen. Każdy epizod z Szekspira ma swój odpowiednik, każdy bohater został przeniesiony przez wieki.

Zamiast króla Sycylii mamy finansistę Leo, jego żona MiMi jest gwiazdą piosenki, a Kseno, przyjaciel z dzieciństwa, projektuje gry komputerowe. Całą trójkę łączą skomplikowane więzy emocjonalne, sięgające dzieciństwa i uzasadniające późniejszą tragedię. Wydarzenia rozwijają się zgodnie z szekspirowskim schematem, zwraca jednak uwagę bardzo ważne przeniesienie akcentu: na pierwszy plan wysuwają się nie losy sprawców wszystkich nieszczęść, lecz Perdity, córki Leo i MiMi, którą w wyniku splotu nieszczęśliwych okoliczności przygarnął owdowiały Shep (Shepard – Szekspirowski Pasterz; jeden z tych smaczków, które się docenia w zestawieniu z pierwowzorem). Dziewczynka spędza z nim i z jego synem Clo szczęśliwe dzieciństwo, kochana i hołubiona. Jako osiemnastolatka zakochuje się pierwszą miłością. To Perdita ostatecznie doprowadzi do rozplątania tragicznego węzła. Ta zmiana jest całkowicie zrozumiała w świetle biografii Winterson, dziecka adoptowanego, które bardzo długo zmagało się z poszukiwaniem własnej tożsamości, także seksualnej (co zresztą uczyniła też jednym z tematów swoich książek).

Czerpiąc z Szekspira, Winterson pozostała sobą;

dochowała wierności swojemu stylowi i widzeniu świata. Można jej wierzyć, gdy twierdzi, że „Zimowa opowieść” jest dla niej książką-talizmanem, nie tylko dlatego, że opowiada o „znajdzie”. Również dlatego, że opowiada o przebaczeniu i pogodzeniu się ze światem i innymi (a to też jeden z motywów twórczości Winterson). Jest w „Przepaści czasu” kilka niepotrzebnych, moim zdaniem, dialogów, niekonieczna też jest doklejona na końcu analiza ostatnich sztuk Szekspira (ciekawe zresztą, czy to pomysł autorki, czy może założenie twórców cyklu – w każdym przypadku irytuje mnie tłumaczenie przez autora, co miał na myśli). Jest też jednak kilka pomysłów mocno przemawiających do wyobraźni – jak choćby komputerowa gra Ksena, odtwarzająca stosunki jej twórcy, Leo i MiMi po tragicznych wydarzeniach związanych z narodzinami Perdity.

„Przepaść czasu” jest szorstka, miejscami brutalna i przejmująca,

pozbawiona barw i lekkości Szekspirowskiego pierwowzoru. Świat bohaterów jest szary i chłodny, nawet nad przybraną rodziną Perdity unoszą się cienie przeszłości. Nie łagodzi go nawet odrobina humoru, w „Zimowej opowieści” reprezentowanego przez złodziejaszka i oszusta Autolikusa. Autolycus u Winterson jest już tylko pajacem, niesympatycznym i cynicznym cwaniakiem. Jedynym promieniem w tej szarości jest miłość Perdity i Zela, chociaż doskonale zdajemy sobie sprawę, że ich związek nie będzie łatwy, zbyt wiele na nich ciąży, zbyt wiele upiorów będą musieli pokonać (bo „przeszłość to granat, który eksploduje, gdy się nim rzuci”). Ale jest dla nich nadzieja; nadzieja jest i dla pozostałych, jeśli tylko dadzą sobie szansę i zasypią „przepaść czasu”.

William Shakespeare, Burza. Zimowa opowieść, tłum. Stanisław Barańczak, W Drodze 1991.
Jeanette Winterson, Przepaść czasu, tłum. Anna Gralak, Wydawnictwo Dolnośląskie 2015.

(Odwiedzono 2 516 razy, 4 razy dziś)

39 komentarzy do “O zasypywaniu przepaści czasu (William Shakespeare, „Zimowa opowieść”; Jeanette Winterson, „Przepaść czasu”)”

  1. Zimny i szary to mam za oknem, czyli chyba po Twoim podsumowaniu za książkę podziękuję. Za to powyobrażam sobie jakby to było, gdyby za naszą rodzimą klasykę wzięli się autorzy współcześni i przenieśli ją literacko w nasze czasy.

    Odpowiedz
      • O, to by się pani Michalak ucieszyła, gdyby wiedziała, że zrównujesz ją z Winterson, Tyler czy choćby Gilian Flynn! ;-)
        A „Zimową opowieść” widzianą oczami Winterson bardzo chętnie przeczytam, już teraz ze spokojnym sumieniem (bo wiem, że raczej nie będzie wpadki). I pozostałe powieści, które powstają w ramach projektu, również, z wielką rozkoszą :-)

        Odpowiedz
  2. Cieszę się, że jednak się zdecydowałeś na przyjrzenie się projektowi i że dałeś mu szansę. Na pewno czytanie w zestawieniu z oryginałem pomaga docenić wiele aspektów powieści, bo na tym tle rys psychologiczny wypada znakomicie.

    Odpowiedz
  3. Ooooo! A jakże mi się podobało! Winterson znam nie od dziś i podoba mi się wciąż :) Projekt Szekspir podkręcił mnie mocno i czekam na kolejne części. Wolę nie wnikać, kto i co pisałby w podobnym polskim projekcie bo dostałabym prędzej apopleksji, podagry czy innej zarazy ;)

    Odpowiedz
  4. No dobrze. Przeczytałam o Projekcie Szekspir i o tym, że na pierwszy rzut idzie pani Winterson i się obraziłam. Teraz się może odobrażę:P
    „Zimową opowieść” pamiętam bardzo słabo, ale chętnie wrócę. Swoją drogą, mój egzemplarz zestarzał się identycznie jak Twój – też mam wyblakły cały grzbiet. Myślisz, że to wada fabryczna, czy oboje tak samo beznadziejnie przechowywujemy swoje książki?:)

    Odpowiedz
    • Hehe, mnie też ta Winterson odstraszała, ale dałem się przekonać, bo co mi szkodziło poczytać i gruntownie schlastać? :P I niestety takie rozczarowanie, że to niezłe :(
      Blaknięcie papieru to cecha naturalna, rzekłbym. Moje Szekspiry są traktowane z najwyższym szacunkiem, ale swoje lata mają. Nie mam sobie nic do zarzucenia w kwestii przechowywania :P

      Odpowiedz
      • W sumie dla dobra projektu też się mogę rozczarować, co mi tam:P
        A co do blaknięcia, to mnie nie przekonałeś. „Król Lear” wydany ledwie rok później (i tez żółty, i w twardej) a wygląda dużo lepiej. Takie zaś np. „Stracone zachody miłości” (fakt, że wydane 5 lat po „Zimowej opowieści) to w ogóle wyglądają jak świeżynka, a stały u mnie w tym samym miejscu co Zimowa. Musiało być, że to na kryzysowym jeszcze papierze wydrukowali, o!

        Odpowiedz
        • Rozczaruj się, co będziesz sobie żałować. U mnie co drugi tom wyblaknięty na grzbiecie, może faktycznie niektóre farby nie trzymały odcienia :) Zimowa opowieść zresztą i tak się rozpadła, muszę ją oprawić w płócienko i będzie się wyróżniać na półce.

          Odpowiedz
  5. Wchodzę w ten projekt jak w masło, bo to moje ulubione zabawy literackie, a Winterson b. lubię niezmiernie.
    Ciekawa jestem, jak przepisano by „Tytusa Andronikusa, biorąc pod uwagę hektolitry krwi, jakie się w nim przelewają.;(

    Odpowiedz
  6. Flaki i kałuże krwi to mało, w Tytusie musiało być coś w stylu „ręka, noga, mózg na ścianie, oko na widelcu” do kwadratu.;(

    Odpowiedz
  7. Co do Tytusa Andronikusa. Długo myślałem nad odpowiednim człowiekiem do tego zadania, ale w światku krwistych horrorów nie jestem obeznany i przyszło mi do głowy inne skojarzenie – za to dzieło powinien się wziąć Quentin Tarantino.

    Odpowiedz
  8. Projekt Szekspir od razu przykuł moją uwagę, bo wielkie nazwiska, to raz, i bo adaptacje, co zawsze jest niezłą zabawą, jeśli dobrze zrobione. Czytałam „Oranges Are Not the Only Fruit” Winterson, więc z wielką chęcią zajrzałabym do jej „Zimowej opowieści”… jeśli tylko znajdę czas. A z tym jest krucho.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.