Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane (Natalia Rolleczek, „Gang panny Teodory”)

Gang panny Teodory

Być może najstarsi krakowianie pamiętają tamto lato z początku lat sześćdziesiątych, gdy ich miastem trząsł gang panny Teodory. Jego złowrogi cień obejmował cały Zwierzyniec, sięgał po Wawel, a nawet podkrakowskie wsie. Nikt z przerażonych mieszczan nie miał pojęcia, że za bezwzględną przestępczą strukturą kryje się czternastoletnia panienka. Bynajmniej żadna do szpiku kości zdemoralizowana zbrodniarka, ale najzwyklejsza Danuta Pętlikówna, której nie wypalił wyjazd na wakacje.

Siedzenie w domu nie budzi w Dance entuzjazmu. Nie ma tam prywatności, nie ma czasu dla siebie – chwile wytchnienia kradnie, gdy biegnie kupować dodatki krawieckie dla zapracowanej matki.

Każdy wie, że dom nie jest od dawania przyjemności. Dom jest konieczny, żeby mama miała gdzie szyć, a potem postawić sobie telewizor. Żeby tato mógł suszyć na kaloryferach skarpety i moczyć wieczorem nogi w miednicy […].  Żeby mogły stać szafy dające ubraniom ochronę przed molami. Żeby było gdzie zjeść i spać. Ot i wszystko! Gdzież tu miejsce na przyjemności? Przyjemności są gdzieś w świecie.

Danka Pętlikówna, rys. Mirosław Pokora.
Danka Pętlikówna, rys. Mirosław Pokora.

Z domu trzeba się więc wyrwać, zyskać swobodę, wypróbować swoją samodzielność, dać upust fantazji. Jeśli przy okazji jest się dziewczyną z dobrym sercem, mimo wszystko dość naiwną i lekkomyślną, to bez pudła wpadnie się w kłopoty. Danka jakoś tak mimowolnie włącza się w wymierzanie „małej sprawiedliwości”: załatwianie przedszkola dla małego Włodka czy odzyskiwanie samochodu Antoniny Buławki. Wymyśla gang, by uwiarygodnić swe działania i skłonić innych do współpracy. Intencje ma dobre, ale wiadomo – dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Wywiązuje się z tego wszystkiego prawdziwa komedia omyłek, a Danka powoli traci kontrolę nad intrygami, które namotała.

„Gang panny Teodory” to książka bardzo podobna do przygód Judyty Jelonek. Obie panny mają podobny charakterek, obie uwielbiają się wtrącać w cudze sprawy i brać je w swoje ręce, zwykle z opłakanym skutkiem. Dla czytelnika ich perypetie to źródło dużej uciechy, dla nich samych niekoniecznie. Ostatecznie niezbędna okazuje się interwencja dorosłych, żeby zatrzymać rozpędzoną karuzelę wydarzeń. Chociaż na pierwszy plan wybijają się afery humorystyczno-awanturniczo-uczuciowe, warto też zwrócić uwagę na to, co znajduje się w tle albo wzmiankowane jest mimochodem. Okazuje się, że mamy tam kopalnię informacji obyczajowych, a małe realia przydają książce wartości.

Cudownie ironiczny jest opis Wawelu w upalny dzień i tłumów turystów, którzy mają pełną garścią czerpać z krynicy wieków, choć woleliby czerpać ochłodę przy budce z piwem. Fenomenalny jest krótki dialog gospodarzy urządzających świniobicie i zastanawiających się, czy aby sprawiedliwie obdzielili mięsem najważniejsze osobistości i „czy nie będzie o to pretensji i obmów”:

– A mówiłam, żeby księdzu proboszczowi więcej kiszek, a mniej kiełbasy. U proboszcza mniej piją, ale więcej jedzą. Zaś sekretarzowi POP-u z gminy należało się więcej kiełbasy do wódki, a kiszek trzeba było ująć – dowodziła stryjna.

– Ja mówię, że dobrze było – upierał się gospodarz. – Ksiądz dostał swoje, a sekretarz swoje. Ino my pominęli kierownika z PGR-u, a żniwiarkę trzeba będzie pożyczać. Musicie posłać mu małą szynkę i salceson.

– Salceson i wędzonkę daliśmy do szkoły – wtrąciła gospodyni. – Dyrektorka szkoły obiecała, że pomoże naszemu Józkowi dostać się do technikum.

Same opisy smakołyków serwowanych przy tej okazji wzbudzają ślinotok i tęsknotę za czasami, gdy nikt jeszcze nie słyszał o cholesterolu.

Interesujących rzeczy dowiadujemy się też o ówczesnych czternastolatkach. Danka, jeszcze dość dziecinna i niezainteresowana chłopcami (ale, jak podkreśla, uświadomiona dzięki lekcjom biologii) nie ma oporów przeciwko wyplątywaniu się z kłopotów za pomocą „numeru z Lolitą”. Co należy zrobić, gdy konduktor pyta o bilet? „Puścić oczko, pokręcić biodrami. Facet roześmieje się, klepnie albo uszczypnie. I po przygodzie”. Przyznam, że trochę mnie zmroziło jako ojca niemalże rówieśniczki Danuty. Choć Danka to nic przy swojej rówieśniczce Romce, klasycznej „wydrze”. Jej pełne kokieterii zachowanie, wyzywające stroje i makijaże budzą w głównej bohaterce lekką pogardę, ze zgrozą powtarza, że koleżanka „się puszcza”, ale nie ma oporów, by wykorzystać ją do swoich celów i obarczać delikatnymi misjami w imię „małej sprawiedliwości”. Co innego zahukana Kinga, wydawałoby się, że ślamazara i ciepłe kluchy. Ale wtajemniczona w sprawy „gangu” dziewczyna odkrywa w sobie niespodziewane pokłady odwagi i energii, a także naturalnego wdzięku, którym bezwiednie podbija kolejne męskie serca (zaskoczona Danka, która przecież przyczyniła się do tej przemiany, nazywa ją „najgorszą Pompadour na całym Zwierzyńcu”). Zastanawiałem się czasem, czy aby Rolleczek nie przesadziła, czyniąc swymi bohaterkami zaledwie czternastolatki, tym bardziej że niemal identyczne typy i zachowania znajdujemy w cyklu o Judycie, dwa lata starszej od Pętlikówny.

Kinga i Romka, rys. Mirosław Pokora.
Kinga i Romka, rys. Mirosław Pokora.

„Gang panny Teodory” jest mniej znany niż „Kochana rodzinka i ja”, a szkoda, bo to przednia rozrywka. Choć raczej dla wielbicieli peerelowskich powieści młodzieżowych i tropicieli ukrytych w nich smaczków niż współczesnych rówieśniczek głównych bohaterek. Pierwszemu wydaniu, z 1964 roku, dodatkowego wdzięku dodają ilustracje Mirosława Pokory.

Lato z Natalią Rolleczek zorganizowała i o „Gangu panny Teodory” napisała Pyza Pruska.

Natalia Rolleczek, Gang panny Teodory, ilustr. Mirosław Pokora, Iskry 1964.

(Odwiedzono 1 221 razy, 5 razy dziś)

15 komentarzy do “Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane (Natalia Rolleczek, „Gang panny Teodory”)”

  1. Ten sam cytat o domu wpadł nam w oko :-). Na początku muszę, no muszę powiedzieć, że Twoje wydanie tej książki prezentuje się lepiej, a Danuta wygląda bardziej jak Danuta. Na moim (bez ilustracji – smutek!) jest na okładce brunetka, co spowodowało pewien szok poznawczy, kiedy z tekstu łypnęła na mnie blondynka ;-).

    Czy Ciebie też denerwowało namiętnie nie odmienianie nazwiska Tosi Buławki?

    Mnie w zabawie (choć taka na przykład scena z piwem jest doskonała, aczkolwiek dość tragikomiczna) przeszkadzały wszystkie te dość problematyczne fragmenty. Wątki „lolitopodobne”, doklejony na siłę morał, problematyczne moim zdaniem rozwiązanie „miłość cię na dobrą drogę sprowadzi, nawet jak niespecjalnie byłaś na złej”.

    Odpowiedz
    • Cytat przyjemny, choć niekoniecznie źle świadczący o domu Danki :) Pamiętam okładkę drugiego wydania, straszna jest.
      Z panną Buławką w ogóle nie rozumiem koncepcji nieodmieniania nazwiska, kłuło mnie w oczy za każdym razem :(
      Co do doklejanych fragmentów i rozmaitych zgrzytów, to być może mam wieloletni, wytrenowany odruch ignorowania takich kwiatków, o ile cała reszta mi się podoba. Tu mi się podobała, więc starannie skwitowałem je wzruszeniem ramion. Nie takie rzeczy autorzy w tamtych czasach musieli doklejać, żeby zadowolić recenzentów domagających się większej dawki pedagogicznego smrodku i cenzorów czuwających nad ideologiczną poprawnością. Swoją drogą, że się przez to sito te Lolity przemknęły, to dziw. Ale może tropiono inne elementy, a nie przedwczesne rozbudzenie nastolatek.

      Odpowiedz
      • Nie uważam, żeby dom Danki był domem złym jako takim — ale że panująca w nim atmosfera nie jest najweselsza (zresztą podkreśla to właśnie wprowadzony tak w 3/4 powieści wątek kryzysu małżeństwa Pętlików i tego, jak go zażegnać; swoją drogą bardzo dziwnie potraktowana tu została postać wuja, która staje się z lubianego wujka i troszczącego się o Dankę człowieka jedną z przyczyn kryzysu, bo odwodziła mamę Danki ku wyobrażeniom o innym świecie).

        Co do cenzorów: myślę, że to, że ta książka może być różnie odbierana to trochę wypadkowa tego, że stoi pomiędzy „zabawną powieścią o perpetiach” a „poważną książką o kłopotach wieku dojrzewania”. Tak sobie myślę, że może autorka chciała napisać coś nieco innego, ale czytelnicy, wydawca, wreszcie cały ten aparat, którym było wydawanie powieści wówczas obudowane, chcieli czego innego?

        Odpowiedz
        • Ja bym jednak to wszystko zrzucił nie na rozbieżne oczekiwania czynników, ale raczej na bałaganiarstwo samej autorki, która już w Judycie pokazała, że trzymanie wątku i jednolitej myśli jakoś z trudem jej przychodzi. Nie wiem, kwestia to pośpiechu czy lekceważenia czytelnika? Braku porządnego konspektu? Zwróć uwagę, że o ile w pierwszej Judycie jest jakiś zarys fabuły (tatuś spod Monte Cassino), to dalej są raczej ciągi epizodów, podobnie jak w Gangu.

          Odpowiedz
          • Nie będę z tym polemizowała, bo się zwyczajnie zgadzam: z tym, że uważam, że „Drewniany różaniec” i „Oblubienice” wyłamują się z tego schematu — ale trzymanie się spójnej akcji wróci dopiero w trylogii o Kubie i od „Rufina…” wzwyż (nie wiem jeszcze, jak jest w powieściach historycznych, więc moje „wzwyż” obejmuje dzieła autorki do „Uroczych wakacji” włącznie). Nie wiem też, czy to pośpiech, czy może Rolleczek nie miała jakoś serca do Judyty i Danki? Polemizowałabym za to z tym, że tylko w pierwszej Judycie jest jakaś myśl przewodnia — bo w drugiej też jest (Szkaradkowie), dopiero w trzeciej to już faktycznie ciąg epizodów.

            Odpowiedz
            • Kuby nie pamiętam, ale w Trzech córkach króla wydawało się wszystko bardzo spójne. W Rufinie jakieś zwichnięcie też występuje, o ile pamiętam, ale na pewno całość jej mniej chaotyczna.
              Z bibliografii N. Rolleczek wygląda, jakby ksiązki o Judycie i Dance powstawały równolegle, stąd pewnie podobieństwa i wrażenie, że spokojnie można powymieniać między nimi całe epizody i postacie.

              Odpowiedz
              • Pocieszyliście mnie stwierdzeniem, że „Kuba …” ma spójną akcję, bo już zacząłem się bać. Podczytujemy z Młodszym, ale temat jest ciężki, bo wiadomo, wakacje i jest milion innych spraw niż czytanie. Zatem planowany termin zakończenia – późna jesień. Opisania – na święty nigdy :P

                Odpowiedz
                • Nawet mi nie mów! Ostatnio po raz drugi przeczytałem Kneale’a w ramach odświeżenia do notki i co? Bym powiedział do rymu, ale jest przed 22gą :P Chyba zabiłem w sobie tego małego grafomana :P

                • O nie, o „Kubie…” trzeba pisać, żeby jak najwięcej osób się o tej książce dowiedziało (bo dobra!) :-). W razie czego „Wyspa San Flamingo” dzieje się na wakacjach, idealna do czytania latem ;-) (choć nie aż tak dobra jak pierwsza część).

                • Ja napiszę jak starzec wiekowy, że w „moich czasach” to była całkiem popularna książka i nie wiem, czy nie najczęściej wznawiana z powieści Rolleczek, w różnych konfiguracjach. Ale dziś faktycznie chwałę mus głosić :D

                • Powiem Wam, że czytamy zrywami i nie wiem czy to właśnie ten sposób, czy też może przyzwyczajenie do nowego sposobu pisania dla młodszej młodzieży, powoduje że jakoś nie mogę się wkręcić. O dziwo, Młodszy od czasu do czasu upomina się o kolejny rozdział, więc to może nie wina książki, tylko ja mam gorsze dni jako lektor :P

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.