„Zabawa w Boga” to antologia dwunastu opowiadań autorów związanych ze Śląskim Klubem Fantastyki. Mimo różnorodnego podejścia do wskazanego w tytule tematu, zdecydowana większość tekstów to rzeczy, które niczym się nie wyróżniają, utrzymane w konwencji gładkich wypracowań, do przeczytania i szybkiego zapomnienia. Szczęśliwie na osłodę trafiło się też kilka opowiadań oryginalniejszych, dzięki czemu czas spędzony nad tym zbiorem nie był bezpowrotnie stracony.
Pomysły na „zabawy w Boga” są raz lepsze, raz gorsze,
gorzej jest z ich realizacją. Rzuca się w oczy to, że poza Jesionem Kowalem („Kary i żywioły”) nikt nie próbuje odważniej grać stylem, wyjść poza mniej lub bardziej uładzony język. Próba Kowala nie jest do końca zadowalająca, zdarzają mu się sformułowania mało udane, ale ogólnie warto by nad tym sposobem pisania popracować. Do innych prób różnicowania stylu trzeba zaliczyć użycie terminologii specjalistycznej w niespecjalnie ciekawym „Warunku początkowym” Krystyny Chodorowskiej i gwary śląskiej w „Wyliczance” Agnieszki Zapart (z bardzo dobrym rezultatem). Zachęcam do większej śmiałości w operowaniu językiem, odchodzenia od banalnych, utartych sformułowań, większej śmiałości w obrazowaniu – najlepsze teksty w antologii są też równocześnie tekstami najmniej szkolnymi.
Wiele razy zastanawiałem się, czy autorzy mieli narzucony limit znaków,
o którym przypominali sobie znienacka, gdy akcja zaczynała się im rozkręcać, i w związku z tym w pośpiechu kończyli, zostawiając mnie z finałem, który niewiele wyjaśniał (Jesion Kowal, „Kary i żywioły”; Małgorzata Binkowska, „Marzenie Rotha”), rozwiązywał akcję poczciwym deus ex machina (Anna Hrycyszyn, „Chirurg”) lub pozostawiał niedosyt (Łukasz Marek Fiema, „Kot z pudełka”). Na tym tle wyróżnia się wzorcowo wręcz skonstruowany „Lek” Marty Potockiej, połączenie thrillera medycznego z politycznym, szkoda, że dość przewidywalne. Na przeciwnym biegunie postawiłbym „My Eter” Alicji Tempłowicz, w którym zmiany narratorów następują kilka razy, nie ułatwiając czytania tego skądinąd niezbyt interesującego opowiadania.
Poza wymienionymi tekstami (i mało porywającym „Sercem Vann” Karoliny Fedyk) są też – jak już wspomniałem –
opowiadania, które trudniej skwitować jednym słowem,
zdecydowanie dojrzalsze i oryginalniejsze. Nie wypracowania, lecz opowiadania pełną gębą. Pierwszym z nich jest „Korona Północy” Anny Askaldowicz, wariacja na temat greckiego mitu. Porzucona przez Tezeusza Ariadna pędzi od wieków małżeńskie życie z Dionizosem na niewielkiej wyspie. Podglądamy rutynowe gesty, rutynowe rozmowy pary, która przeżyła ze sobą już wszystko, której miłość wygasła, o ile kiedykolwiek istniała. Poruszający jest nastrój melancholii, tęsknoty za uczuciem, przemijania. „Mrok zabije wieloryba” Olgi Niziołek jest, moim zdaniem, najlepszym opowiadaniem w antologii. To nieoczywiste i przejmujące studium samotności i odrzucenia, inności i niełatwej miłości dwojga odmieńców. Miłości, która każdemu z nich pozwala uporać się z problemem, który prześladował go od dzieciństwa, a równocześnie sprowadza na nich katastrofę. „Ordan” Magdaleny Czarneckiej, historia Cheta, poszukiwacza cennej substancji zwanej ordanem, utrzymana jest w stylistyce westernu. Akcja jest dynamiczna i prowadzi do niespodziewanego finału. Autorka nakreśliła bardzo interesujący świat, choć chyba zbyt złożony jak na ramy małego opowiadania, stąd pobieżność opisu. Moim zdaniem warto to pogłębić. Do grupy najlepszych zaliczam też zamykającą antologię „Wyliczankę” Agnieszki Zapart. Akcja rozgrywa się w dwóch planach czasowych: babcia opowiada wnukowi pewną historię ze swego dzieciństwa spędzonego w Katowicach w czasach nam współczesnych. Miała wtedy paczkę przyjaciół złożoną z dzieciaków, dla których bicie, awantury czy molestowanie seksualne to codzienność. Uciekają przed tą szarzyzną w świat wyobraźni; dzięki grom mogą tworzyć dla siebie lepszy świat – z zaskakującym skutkiem.
Wisienką na torcie w tym zbiorze
miały być opowiadania Benjamina Rosenbauma, doświadczonego i nagradzanego pisarza amerykańskiego. W zamierzeniu redaktorów antologii miały pozwolić na sprawdzenie, „jak na tle zagranicznego pisarza wypadają sekcyjni autorzy”. „Pomarańcza” to króciutki utworek, błyskotliwy i dowcipny, ale gaśnie szybko jak fajerwerk i niewiele po nim zostaje. Dużo ciekawszy „Przyjmujący nowe” pokazuje interesujący świat dziwnych istot, w którym dzięki Ghennungom – nośnikom wspomnień – można odziedziczyć (ale i za karę stracić) wspomnienia innych, przejmując ich wiedzę i umiejętności. Moim zdaniem jednak całości przydałoby się rozbudowanie i pogłębienie; może nawet starczyłoby tego pomysłu na powieść. Tym samym porównanie z polskimi twórcami wcale nie wypada dla Amerykanina bardzo pochlebnie.
Zabawa w Boga. Antologia Sekcji Literackiej Śląskiego Klubu Fantastyki, Śląski Klub Fantastyki 2017. Szersze informacje o antologii na stronie Sekcji.
O książce napisali także: Pożeracz, Ćma książkowa i Powiało Chłodem.
Ta lektura to dobrowolnie czy w ramach szeroko rozumianych zobowiązań?
Lubię antologie. Lubię fantastykę. Mam jednak wrażenie, że w przypadku tego akurat gatunku mamy do czynienia z nadprodukcją osób, które uważają, że umieją pisać takie teksty. Chociaż, szczerze powiedziawszy, po lekturze Twojego tekstu wcale nie wiem czy to antologia utworów s-f, czy też ich tematyka jest nader luźna, a tylko autorów łączy to, że należą do ŚKF.
Powiedzmy, że zaryzykowałem na uprzejmą prośbę :)
Mam wrażenie, że w wielu gatunkach mamy tę nadprodukcję i więcej osób pisze, niż to potem czyta. A utwory w zasadzie wszystkie mają jakiś element fantastyki, jedne mniejszy, inne większy, i akurat zawartość tego elementu ma się nijak do ogólnego poziomu tekstu.
Coś napisał, to napisał, a teraz czekaj na komentarze.
Gdybyś pochwalił, pewnie miałbyś ich już mnóstwo, a tak – muszę (ja!) robić za frekwencję:P
Jutro dobije Bazyl (oby!) i jakoś pociągniemy ten wózek. Swoją drogą, dawnoś nie komentowała, to się trochę pomęcz :P
No, dawnomś:P (Czuję się prawie jako Licho, tylko bamboszków mi brakuje).
A mam komentować w temacie czy obok? Bo nie wiem w którym kierunku kolega krytyk życzy sobie pociągnięcia dyskusji.
Koleżanka, jako doświadczona dyskutantka, coś zaproponuje po uważaniu. Możemy wyjść od fantastyki a dojść dokądkolwiek, jak Alicja w Krainie Czarów :P
Ja tam mogę porobić za frekwencję, ale po przeczytaniu nie mam nic mądrego do napisania.
:D Ale po przeczytaniu antologii czy wpisu?
Do wpisu, antologii nie czytałam (jeszcze). ;)
Szkoda, że nie czytałaś. Ale udział w dyskusji zaliczam :)
Kamień z serca ;)
Ja po lekturze zbioru opowiadań Kereta (nic, kompletnie nic nie pamiętam), jakoś nie pałam do zapoznawania się z ich antologiami. A jak już fantastyka, to konkretna. Właśnie kończę „Upadek Hyperiona” Simmonsa :D Z tym, że tu na odwrót niż w opowiadaniach mam już trochę dość świata przedstawionego. A w opowiadaniach zawsze mi się za wcześnie wszystko kończy :)
Nie denerwuj mnie tu Simmonsem :D Są opowiadania, w których się nic znienacka nie kończy, ale to już wyższa szkoła jazdy.
Ja wiem, że są mistrzowie kondensowania wszystkiego do 10-15 stron małmazji literackiej, ale rzadko chyba mi się trafiają :P Lubiłem opowiadania Kuttnera, dowcipne i z polotem. Mam straszną ochotę na „Aferzystów” Hrabala, ale to bajarz jest i boję się, że w krótkiej formie może nie być tej magii co choćby w trylogii nymburskiej :(
Porządne opowiadanie nie miewa 12 stron, chociaż zdaje się, że dziś opowiadaniem nazywa się niegdysiejszą nowelkę. A Hrabalem proszę mi tu oczu nie wykłuwać, bo nic nie czytałem :P
Moje nigdy nie miały :P I chyba rzeczywiście jest tendencja do nazywania opowiadaniami coraz dłuższych form. Ale to nic dziwnego, jak teraz byle kryminał, rozdęty riserczem (bo co się będzie risercz marnował), miewa średnio z 700 stron :P I jak to – nic?? Nawet „Obsługiwałem …”?? To może choć filmy widziałeś? A jak nie, to przynajmniej scenę z pieczątkami z „Pociągów …” na YT :D
Nie no, Pociągi w telewizorze widziałem. E, i nawet czytałem, faktycznie, ale szału nie zrobiły, pewnie za młody byłem.
Kłamczuszek. Albo sklerotyk :P Spróbuj czegoś innego, bo uważam że warto :)
Sklerotyk, z racji wieku mam do tego prawo :P
Tak czy siak, po Hrabala sięgnąć warto. Może „Obsługiwałem …” i porównać z filmem. Chętnie bym o tym poczytał, bo czasu jak na razie na ekranizację nie znalazłem, a może niepotrzebnie szukam :P
No dobsz, to postaram się o jakiegoś Hrabala, skoro tak ładnie zachęcasz.
Kolejne sukcesy na niwie szerzenia czytelnictwa :P
Nie da się ukryć :D
A ja zapytam: dlaczego „Zabawa w Boga”? To tytuł oklepany i chyba niemający większego związku z treścią opowiadań. :)
Oklepany. Ale jednak mający związek z tekstami: chodzi o szeroko pojęte zawłaszczanie sobie przez ludzi boskich prerogatyw: na przykład regulowanie liczebności populacji poprzez sztuczne wywoływanie epidemii albo tworzenie komputerowej postaci maksymalnie zbliżonej do człowieka wyglądem i reakcjami. Czasem te skojarzenia są bardzo odległe, ale jednak są.
Ja stwierdziłam, że jednak się nie wyrobię z czytaniem tej antologii i zrezygnowałam na wstępie. Teraz wszędzie się pojawia w recenzjach i aż mam ochotę zajrzeć do którychś z tych lepszych opowiadań. Szczególnie interesująco się czyta Twoje zbliżenie na te opowiadania i konstatacja, że jednak hamerykański autor w porównaniu nie wychodzi tak wspaniale, jakby można zakładać;)
W tym przypadku kompleksu Hameryki mieć nie musimy :D Aczkolwiek jakby pan obcokrajowiec popracował, to byłoby to oryginalne.
Przypuszczam, że prędzej czy później te opowiadania pójdą w sieć, wtedy faktycznie tymi najlepszymi można sobie wypełnić popołudnie.