W roku 1955 grzybiarz znajduje w lesie sześcioletnią dziewczynkę. Mała Marysia zaginęła tydzień wcześniej, a ponieważ nie pamięta, co się z nią działo, cała sprawa pozostaje zagadką. Trzydzieści lat później w tej samej miejscowości zaczynają ginąć czternastoletni uczniowie. Milicja wszczyna śledztwo, jednak kolejne tropy okazują się fałszywe…
Anna Kańtoch funduje nam
podróż w czasy PRL – w przygnębiającą połowę lat osiemdziesiątych.
Ataki ostrej zimy paraliżują miasto na zachodzie Polski, dodatkowo utrudniając życie jego mieszkańców i tak umęczonych codziennymi kłopotami. Na domiar złego w parku zostają znalezione zwłoki czternastolatka, który – jak wszystko na to wskazuje – popełnił samobójstwo. Co go do tego popchnęło? Jego polonistka, Maria Lenarczyk, ma wrażenie, że chłopak niedługo przed śmiercią próbował jej powiedzieć o czymś ważnym, ale ona go zlekceważyła. W miarę upływu czasu kobieta zaczyna podejrzewać, że sprawa ma związek z tajemnicą z jej własnej przeszłości. Przekazuje swoje spostrzeżenia milicjantom, ale i sama postanawia sprawdzić kilka rzeczy.
Śledztwo prowadzi porucznik Adam Bogusz, młody oficer, który śmierć pierwszej ofiary traktuje jako okazję, żeby się wykazać, udowodnić prowincjonalnym kolegom, ile jest wart. Początkowo przypominał mi tych wszystkich stereotypowych młodych funkcjonariuszy z peerelowskich milicyjniaków. W miarę jednak rozwoju akcji zaczynał wymykać się klasycznemu schematowi „młody, ambitny, trochę naiwny, ale uczciwy, słuchający dobrych rad przełożonych”. Bogusz nie umie znieść porażki i nie cofa się przed brudnymi chwytami, żeby udowodnić, że jednak miał rację. Interesująco wypada współpracująca z nim sierżant Beata Drzymała, solidna, obdarzona intuicją i zdrowym rozsądkiem, a jednak w opinii kolegów nadająca się głównie do parzenia kawy i protokołowania przesłuchań. Ona jednak wytrwale robi swoje i odgrywa istotną rolę w dochodzeniu.
Znakomicie nakreślona jest postać Marii Lenarczyk, trzydziestoparoletniej samotnej nauczycielki, która wraca do rodzinnego miasta, by zająć się chorą ciotką. Gdy ją poznajemy, Maria jest w stanie psychicznego rozpadu, poirytowana, wiecznie zmęczona i zniechęcona. Najchętniej nie wychodziłaby z łóżka i tylko resztkami siły woli zmusza się do wykonywania codziennych obowiązków. Dopiero śmierć ucznia wybija ją z tego marazmu; kobieta czuje się winna, że zaniedbywała chłopaka, nie wysłuchała go, gdy próbował nawiązać z nią kontakt. Dręczy ją też sprawa sprzed trzydziestu lat; Maria ma lukę w pamięci, a ciotka nigdy nie mówiła o tym, co się wtedy stało. Lenarczyk czuje, że powrót do zatartych wspomnień pomoże nie tylko rozwiązać zagadkę śmierci nastolatków, ale pomoże jej samej – że prawda ją oczyści, przywróci do życia.
Siłą „Łaski” jest bardzo dobrze poprowadzona fabuła,
z przenikającymi się planami czasowymi, umiejętnie dawkowanymi informacjami i stopniowanym napięciem. Groza gęstnieje, wokół Marii zaciska się sieć podejrzeń, nasila atmosfera podejrzliwości i odrzucenia. Kańtoch pewną ręką steruje emocjami czytelnika, podsuwając tropy bardzo sugestywnie. Wybrała też idealną scenerię: jedną z tych zim niedługo po stanie wojennym, z szarą breją, której nikt nie sprzątał z chodników, ze spóźniającymi się, nieogrzewanymi autobusami, tym poczuciem ogólnej beznadziei, które się tak łatwo udzielało. Wszystko to bardzo plastyczne; od razu uruchomiły mi się wspomnienia, które potwierdzały: „tak było, pamiętam”, ale też wskazywały, że tu i ówdzie jednak coś zgrzyta, a to w kwestiach wyposażenia wnętrz (chociaż z kolei kryzysowe menu – włącznie z rozczulającą smażoną mortadelą – w pełni się zgadza), a to w miejscami nie do końca przemyślanej koncepcji (miasto, w którym rozgrywa się akcja, jest równocześnie dziurą, gdzie wszyscy się znają i pamiętają sprawę sprzed kilku dziesięcioleci, i miejscowością na tyle rozległą, że kursuje tam komunikacja miejska, i na tyle ważną, że ukazuje się w niej gazeta. Mogłoby to być miasto wojewódzkie, ale nie jest, skoro na miejscowych milicjantów naciska komenda wojewódzka). To jednak sprawy drugorzędne i pewnie dla młodszych czytelników w ogóle niezauważalne, a i starszym, pochłoniętym śledzeniem akcji, niekoniecznie rzucą się w oczy. Sam po przeczytaniu „Łaski” zostałem wyznawcą Anny Kańtoch. Nadrabiam jej starsze książki i podziwiam ogromny postęp, jaki zrobiła między debiutanckim „Miastem w zieleni i błękicie”, sztampowym fantasy, a „Czarnym” i „Łaską”. Mam nadzieję, że jeszcze wiele razy zachwycę się powieściami tej wielce utalentowanej autorki, bo z pewnością nie powiedziała ona jeszcze ostatniego słowa. Już się nie mogę doczekać.
Anna Kańtoch, Łaska, Czarne 2016.
O „Łasce” pisały m.in.: Agnes, Ann RK, God Save The Book i Jane Doe.
Już za niecałe 3 tygodnie kolejna świetna powieść Anneke – https://powergraph.pl/katalog/ksiazki/niepelnia
:)
Wiem, czekam w gotowości :)
Mimo tak zachęcającej recenzji – nie kupię, nie mam czasu ani miejsca w kolejce xD
Nie pozwól, żeby tak nieistotny drobiazg Cię powstrzymał :D
Kolejny „wyznawcą Anny Kańtoch”….
Nie wiem, jak się do tego odnieść. Wiem natomiast, że mnie Kańtoch odepchnęła rozczarowyjącymi perypetiami Domenica Jordana. I na razie, mimo ciągle napotykanych komplementów dla „Wiary” czy „Łaski”, nie czuję potrzeby sięgania po jej prozę.
Piotrze, czy możesz mi polecić jakiś jej tytuł, który skutecznie zmaże pierwsze, niekorzystne wrażenie?
Nie porówuj, przez te parenaście lat od pierwszych książek Kańtoch naprawdę się ostro rozwinęła. Jeśli wolisz coś w klimacie bardziej fanstastycznym, to Czarne, a jak realizm, to Łaska będzie w sam raz.
Dobrze wiedzieć, że autorka ciagle pracuje nad swoim warsztatem.
Skłaniam się zatem ku realizmowi. Dziękuję.
Pracuje, i to ostro.
Ja do tej pory jeszcze Anny Kańtoch nie czytałam, ale po takich tekstach jak Twój aż chcę się siegnąć i poznać. Tylko tyle innych książek w kolejce…
Wszyscy mamy ten sam problem, ale warto gdzieś wcisnąć tę książkę w kolejkę.
Szkoda, że autorka nie osadziła akcji w konkretnym mieście. :) A co nie zgadza się w kwestii wyposażenia wnętrz?
Trudno byłoby znaleźć konkretne miasto ze wszystkimi potrzebnymi lokalizacjami. A we wnętrzach zupełny drobiazg: wiszą w nich tablice korkowe.
A to w latach osiemdziesiątych nie było tablic korkowych? Nie mam pojęcia, kiedy się one pojawiły. :) W jakiejś recenzji widziałam narzekania na słabo zaznaczony klimat PRL-u, tymczasem tego klimatu jest całkiem dużo. O, choćby podejście nauczycieli do dzieci. Wszyscy wiedzieli, że Wojtek był przez ojca mocno bity, ale nikt nic nie zrobił. Kiedyś akceptowano fizyczne kary, dziś nauczyciel musiałby zawiadomić odpowiednie władze.
Toczyłem na temat tych tablic korkowych dyskusję na fejsbuku. Powszechna opinia twierdziła, że w siermiężnym PRLu nikt takiego cuda nie miał, wszystkim służyły słomiane maty :D Co do podejścia nauczycieli, to i dziś pewnie nie byłoby takie oczywiste, żeby zgłaszać i się interesować, więc niekoniecznie można to uznać za specyfikę epoki.
Ciekawa sprawa z tą tablicą. Niedawno przeczytałam „Wiarę” (akcja toczy się w roku osiemdziesiątym szóstym) i w niej też jest korkowa tablica. W stołówce domu wczasowego. :)
W stołówkach to ja pamiętam takie z płyty pilśniowej, też brązowe i dało się pinezki wbijać bez młotka :D
Już dawno planowałam przeczytać jakąś książkę autorki. Poczekam na jakąś ciekawą cenę na ebook-a i się zaopatrzę. :)
Powodzenia w łowach :D
Jeśli chodzi o wszelką literaturę spod bandery – kto zabił/zabija i dlaczego? – „wychowałam się ” na Cobenie. Swego czasu rozczytywałam się w nim bez pamięci. Największą siłą tych opowieści było dla mnie zakończenie i ten tzw „opad szczeny” na ostatniej stronie. Pamiętam jednak, że gdzieś chyba po dziesięciu książkach przeczytanych na jednym oddechu, zaczęłam go rozgryzać i stosunkowo szybko demaskowałam sprawcę, co było rozczarowujące.Dlatego też przerzuciłam się na inny repertuar. Niestety, po takiej szkole, rozwiązywałam zagadki w oka mgnieniu, a wszelkie zmyłki i zasłony dymne wręcz mnie rozśmieszały. Tym sposobem , zupełnie niepotrzebnie, skreśliłam kilku dobrych autorów (na szczęście nie ostatecznie ). Z czasem i z wiekiem zaczęłam dostrzegać jednak coś poza pogonią za mordercą. Klimat, atmosferę, mrok, psychologię bohaterów… no wiesz , to wszystko czym „popisuje się” choćby skandynawska szkoła depresyjna. Dzięki Bogu na „Łaskę” trafiłam już jako dojrzalszy czytelnik. Oczywiście zabójcę zidentyfikowałam błyskawicznie , ale książka i tak mi się podobała. Jest tu klimat , który uwielbiam. Smutni , samotni ludzie, podążający nie wiadomo dokąd , posępny autobus mknący lasem i pomiędzy pustymi polami… No i ta zima! Potworne, hipnotyzujące zamrożenie otoczenia, które zdaje się mieć ciąg dalszy w emocjonalności głównej bohaterki. Maria zresztą też jest świetnie skonstruowana. Rachityczna, wątła, posępna. Nie chciałoby się jej raczej znać w realu, dlatego tak fajnie wybrzmiewa w tej atmosferze mroku, tak idealnie do niej pasuje.
W roku 85 byłam uroczym bobasem więc realia tamtych czasów znam jedynie z opowieści i lekcji historii oraz, co nie jest bez znaczenia, z regularnego, wakacyjnego upajania się porucznikiem Borewiczem. Duszny i śmierdzący papierosami komisariat opisany w książce zawsze będzie mi sie kojarzył tylko z nim i tak go właśnie widzę. Z braku autopsyjnej wiedzy nie zauważyłam tych nieścisłości z województwami i wielkością miejscowości, ale zazgrzytały mi niefajnie dwie inne rzeczy. Po pierwsze pani psycholog żywcem wyjęta ze współczesnego grona ekspertów Dzień Dobry TVN. W latach osiemdziesiątych??? W domu dziecka u zakonnic ?!?!? No nieee… Po drugie – fakt letniego przeistaczania się głównej bohaterki w demona seksu. Dziwny, mało wiarygodny i raczej kiepski zabieg. Poza tym książka mi się podobała. Może nawet byłam nią zauroczona. Kawał dobrej literatury dla koneserów, raczej nie dla fanów „Dziewczyny w pociągu” ;)
O jaki długi komentarz, cudnie :)
Ja jestem absolutnie niezdolny do wykrycia zbrodniarza wcześniej niż w trzech czwartych książki, więc jeśli robię to wcześniej, to mamy słabą książkę :P Dlatego od zawsze bardziej skupiałem się na wszystkich innych elementach, postaciach, scenerii, klimacie, tle społecznym albo historycznym. Ostatnio z tych powodów zachwyciłem się Człowiekiem bez psa Nessera, bo kryminału malutko, ale wszystko inne znakomite.
Faktycznie te letnie szały Marii trochę podejrzane, ale może tylko latem mogła zrzucić maskę pani nauczycielki i trochę zaszaleć? Aczkolwiek zgrzytnęło, nie powiem. Bo poza tym to chyba ona jest klinicznym studium depresji.
Pani psycholog faktycznie jak z TVN, umknęło mi, bo sobie nie zapisałem, momentami to mocno przerysowana postać. Natomiast co do samej funkcji, to w państwowych domach dziecka psycholog jaki taki chyba musiał być i w latach osiemdziesiątych, zakonnice też pewnie musiały się podporządkować przepisom.
Lubie się czasem rozpisać ;)
Psycholog pewnie musiał być, no ale przecież nie taki… z innego świata ;)
Maria podoba mi się jeszcze dlatego, że usuwa w pewien cień boskiego gliniarza-wybawiciela, czyli zasłania jakże oklepany na wszystkie strony, kiepski w sumie wątek.
Nesser u mnie czeka grzecznie na półce, tylko że nie „Człowiek bez psa” a „Żywi i umarli w Winsford” . Jestem bardzo ciekawa tego utworu. Lubię skandynawskie klimaty ;). Jednak po przeczytaniu mocnego thrillera przeważnie zmieniam płaszczyznę i sięgam po coś z drugiego bieguna. Teraz np „odpoczywam” po „Dziewczynach, które zabiły Chloe” w towarzystwie „Chce się żyć”
A czytałeś może „Pustki” Harley’a??? atmosfera grozy i poczucia jakiegoś nieokreślonego niebezpieczeństwa jest tu bardzo pięknie budowana i czuje się ją niemalże pod skórą. Otoczenie jest jeszcze bardziej mroczne , bo akcja, która jest w przytłaczającej większości retrospektywna , toczy się na odludziu nad morzem, w latach chyba siedemdziesiątych czy sześćdziesiątych, już dokładnie nie pamiętam. No i nie trzeba się zastanawiać kto zabił, bo morderstwo jako takie występuje na końcu. Porusza też ważne społecznie sprawy, jak np fanatyzm religijny. Spodoba Ci sie ;) Jeśli oczywiście już nie czytałeś.
Rozpisuj się, nie żałuj sobie :)
Pamiętam naszego szkolnego pedagogo-psychologa, faktycznie mało tefałenowski był :) Mnie się wątek gliniarza podobał, właśnie dlatego że najpierw odbierałem go trochę jako pastisz klasycznych milicyjniaków, a potem tak pięknie porucznik dostawał po głowie.
Mnie Człowiek bez psa polecono jako literaturę, a nie kryminał, bo takie powieści lubię najbardziej, a że one rzadkie, to i niewiele ich znam. Pustek, oczywiście, nie znam, ale wyglądają bardzo zachęcająco (tylko czy Stephen King musi pisać rekomendacje do wszystkiego, co się ukazuje??) :)
Pamiętam, że ogólne wrażenia dobre, ale też mi coś zgrzytało i nie chodzi o realia, a raczej o samą bohaterkę. Z drugiej strony, to jakby oświadczenie, że niby znam się na kobiecej psyche. Nie, nie znam się, więc drążył nie będę. Tym bardziej, że po lekturze zostało jedynie ulotne coś tam, coś tam :P
Psyche jak psyche, to jest przypadek depresji moim zdaniem, natomiast pewnie chodzi Ci o to, o czym napisała Rozczytana – tę letnią przemianę w wampa?
A bardzo być może. Za to bardzo mi było bliskie, to całe zmęczenie taką monotonną egzystencją. Czyżbym opadał w stany depresyjne? :P A może to już TEN kryzys? :D
Ten? Znaczy który z licznych kryzysów? :)
Ten od czerwonego kabrio i 18letniej asystentki :P
A stać Cię na taki kryzys? :D
Dlatego wybrałem melancholię. Tańsza :P
Byle nie za głęboka, bo trudno się potem otrząsnąć :)
Dlatego dziś idę biegać :D
Żebyś się tylko nie przetrenował :D
Mnie się wydaje, że te przemiany to mógł być objaw choroby afektywnej dwubiegunowej (okresy manii przeplatające się z okresami depresji).
Miałem i taką myśl, ale słaby ze mnie psycholog.
Nie byłam tak entuzjastyczna w swojej opinii, ale to, że autorka potrafi sterować emocjami czytelnika, to prawda. Jest w tym doskonała!
Aha, zgadłam mordercę za szybko (przeważnie dowiaduję się o tym z mowy końcowej detektywa/milicjanta/policjanta), wolę, jak kryminały są bardziej zawikłane. Drugi kryminał Anny Kańtoch jest. A może będzie i trzeci!
Miło wiedzieć, że nie tylko ja nie odgaduję sprawców, a tu wcale nie było łatwo, aczkolwiek to i owo się kluło :D Liczę, że tych kryminałów będzie dużo więcej.
Dołączam do grona tych, którzy Kańtoch jeszcze nie czytali. Ale zapewnić za to mogę, że „Niepełnię” przeczytam. Choćby się paliło i waliło.
A nie wolałbyś zacząć od czegoś ze starszej fantastyki? Czarne? Przedksiężycowi?
Niepełnia to najtrudniejsza formalnie książka autorki (albo na równi z Czarnem). Niekoniecznie oznacza to, że nie jest dobra na początek, ale myślę, że jej ocena mocno zależy od preferencji konkretnego odbiorcy. Preferujący linearne fabuły z jednoznaczną gatunkową etykietą mogą się troszkę od teksu odbić.
Nie przesadzajmy ze skomplikowaniem formalnym Czarnego, ale mam nadzieję, że w Niepełni jednak zakończenie lepiej się klei z całością.
@ZwL Z moją regularnością w ćwiczeniach? Nie grozi. Wracając do meritum, czytałeś coś jeszcze autorki?
Czarne i Miasto w zieleni i błękicie. Pierwsze polecam, drugiego nie :)
A drugie to fantastyka?
Fantasy. Wszyscy nazywają się Don Carlos del Pommidore alla Spaghetti, arystokraci, magowie, intrygi, takie tam :)
Wbrew pozorom brzmi nieźle, ale nie mam na razie fazy na fantasy :P
Brzmi może i nieźle, ale wykonanie średnie.
Czuję się ostrzeżony :)
Czarne się bardzo dobrze klei, jeśli uwzględnić wątek sf, który to właśnie jest dość mocno zapętlony.
No jednak wyjaśnieniem fenomenów dostaje się jak łopatą między oczy, niezbyt subtelnie, i atmosferę nieco szlag trafia.
Chodziło chyba o mocny akcent na koniec i efekt zaskoczenia. W moim przypadku zdało to egzamin.
Moim zdaniem to jednak wygląda na brak lepszego pomysłu. Można było nie dopowiadać tak wprost. Co jednak nie zmienia opinii, że wcześniej to bardzo dobra rzecz z niesamowitym klimatem.
Książka o ludzkiej psychice, tajemnicach dawnych wydarzeń i chronieniu nie koniecznie słabego…