Budapeszt w samo południe (John Lukacs, „Budapeszt 1900”)

Gdzieś w Budapeszcie przełomu XIX i XX wieku uczniowie gimnazjum z roztargnieniem obserwowali doświadczenie chemiczne wykonywane przez nauczyciela, gdyż ich myśli błądziły daleko poza szkolnymi murami. Tu działał Związek Zbieraczy Kitu i tu rozegrała się bitwa o Plac Broni. Boka, Nemeczek, Gereb, Kolnay, Czonakosz, Feri Acz i bracia Pastorowie dorastali w mieście opisywanym przez Johna Lukacsa, szybko rozwijającej się metropolii, która wówczas przeżywała szczyt swej świetności. Uczyli się, bawili, przeżywali pierwsze sukcesy i porażki, nieświadomi, co niesie im przyszłość.

W samo południe

„Dla Budapesztu – twierdzi Lukacs – rok 1900 to było samo południe. Apogeum prosperity zbiegło się z rozkwitem życia kulturalnego”. Nigdy wcześniej i nigdy potem Budapeszt nie był miejscem tak inspirującym, tak pewnym siebie i pełnym energii. Zabiły to późniejsze dramatyczne wydarzenia historyczne: po I wojnie światowej miasto stało się nieproporcjonalnie wielką stolicą okaleczonego państwa („pustą salą balową”, jak to ujął jeden z zagranicznych przybyszów), a pod koniec II wojny światowej legło w gruzach, z których z trudem się podnosiło, gdyż nowe komunistyczne władze nie spieszyły się z restaurowaniem tego matecznika wrogiej sobie burżuazji.

Portret miasta

Swą „intelektualną biografię Budapesztu” (określenie prof. Jacka Purchli, redaktora serii „Biblioteka Europy Środka”) Lukacs kreśli z rozmachem, ale też z widocznym upodobaniem i osobistym zaangażowaniem. Węgry opuścił w 1946 roku, mając 22 lata, doświadczywszy Holokaustu i radzieckiego „wyzwolenia”, mógł więc poza licznymi źródłami i opracowaniami sięgać do własnych przeżyć. Dostajemy więc nie historię miasta, lecz „historyczny portret pewnego okresu, portret jego atmosfery, żyjących wtedy ludzi, ich sukcesów i porażek”. Portret, co trzeba od razu powiedzieć, niezwykle udany, miejscami wręcz porywający; składają się nań nie tylko fakty, daty i nazwiska, lecz także (a może przede wszystkim) smakowite cytaty, barwne porównania, gawędziarski ton (plus, co ważne, piękna szata graficzna oraz liczne archiwalne zdjęcia). Lukacs, skupiając się na Budapeszcie, lokuje go w ówczesnym kontekście politycznym, społecznym, gospodarczym i kulturalnym; ukazuje na tle nie tylko Węgier czy Austro-Węgier, ale i Europy, wskazując elementy wspólne, ale w głównej mierze wszystkie odrębności decydujące o charakterze węgierskiej stolicy: „współistnienie żywiołowego i niekiedy prymitywnego prowincjonalizmu z wielkomiejską wrażliwością, autentycznym wyrafinowaniem, które wyróżniało się połączeniem węgierskości z kosmopolityzmem”.

Fiołki, kasztany i gulasz

Czytelnika, który w Budapeszcie nigdy nie był i być może w ogóle niewiele wie o mieście i samych Węgrzech, wprowadzi w lokalny klimat rozdział „Barwy, słowa, dźwięki”. Jak wyglądał dzień, a jak noc na miejskich ulicach? Jak wyglądały pory roku? Wiosną pachniały fiołki, jesienią kasztany stukały o bruk, latem Budapeszt przypominał letnisko, zimą na ulicach leżała gruba warstwa śniegu, a w mieszczańskich domach podczas długich kolacji spożywano wtedy ciężkostrawne dania: gulasz, pieczenie, kiełbasy, dziczyznę… Kolejne części omawiają rozwój miasta i strukturę jego mieszkańców: poszczególne dzielnice i charakterystyczne budowle, ścierające się i łączące architektoniczne wpływy, ulubione miejsca budapeszteńczyków: kawiarnie, restauracje, promenady, ale też warunki mieszkaniowe, komunikację, usługi publiczne (w tym również domy publiczne), rolę poszczególnych warstw społecznych – arystokracji feudalnej i finansowej, szlachty, mieszczaństwa, robotników. Nie brzmi to może fascynująco, ale Lukacsowi udaje się tchnąć w te rozważania życie; nic nie jest dla niego mało istotne – nawet przemiany kulinarnych obyczajów budapeszteńczyków czy ich ulubione napoje.

Zmierzch

Ponieważ to właśnie w 1900 roku swoje korzenie mają prądy ideologiczne i zjawiska, które odcisną swoje piętno na kolejnych dziesięcioleciach węgierskiej historii, kolejny rozdział analizuje życie polityczne: nie tylko jego główny nurt skupiony w parlamencie, ale też krystalizowanie się węgierskiego nacjonalizmu, antysemityzmu i ruchu robotniczego. W przyszłości swoją rolę odegrają też przedstawiciele „pokolenia 1900”, jak nazywa je Lukacs, czyli ludzie uformowani w atmosferze kulturalnej tego okresu, w tym niemal wszyscy węgierscy nobliści. Autor kreśli sylwetki wybranych postaci i wskazuje też czynniki, które ich kształtowały – znakomite szkoły i… stołeczne kawiarnie, pełniące funkcje ośrodków dyskusyjno-towarzyskich.
Budapeszt pozostawiamy w przededniu I wojny światowej, która położyła kres dawnemu życiu, przyniosła nieodwracalne zmiany, pogłębiła podziały: Budapeszt–prowincja, lewica–prawica, Żydzi–nie-Żydzi. Kolejne dziesięciolecia oglądamy już w przyspieszonym tempie aż do ostatniego ciosu, jaki spadł na miasto: pacyfikacji powstania 1956 roku. Lukacs swoją książkę napisał jeszcze przed upadkiem komunizmu (wydano ją w 1988 roku), w zakończeniu mógł więc sytuację stolicy ocenić z umiarkowanym optymizmem: zniknęły co prawda gruzy, ale bolesne podziały i wspomnienia pozostały.

Niespodziewany epilog

Zacząłem od wspomnienia „Chłopców z Placu Broni” i na bohaterach Molnara chciałbym skończyć. Jako chłopiec często się zastanawiałem, jakie były ich dalsze losy po śmierci Nemeczka i stracie ukochanego placu. „Budapeszt 1900” dopisuje ciąg dalszy do powieści Molnara. Ich samych i ich synów czekały krwawe bitwy Wielkiej Wojny, a jeśli przeżyli – dojmujący ból po odebraniu Węgrom większości ziem. Którzy z nich wsparli komunistyczny reżim Beli Kuna, a którzy wiernie służyli regentowi Horthyemu? Czy znaleźli się wśród nich zwolennicy strzałokrzyżowców? Czy wraz ze swoimi dziećmi padli ofiarą deportacji do Auschwitz albo zginęli podczas radzieckiego oblężenia? Czy patrzyli, jak upada niepodległościowy zryw jesienią 1956 roku? Wyemigrowali czy dożyli gulaszowego komunizmu? Jakkolwiek potoczyło się ich życie, zapewne znajdowali pociechę we wspomnieniach z dzieciństwa, zanim jeszcze tamten bezpieczny świat legł w gruzach.

John Lukacs, Budapeszt 1900. Portret miasta i jego kultury, tłum. Tomasz Bieroń, Międzynarodowe Centrum Kultury 2016.

Podobne pozycje:

Chłopcy z Placu Broni

Ferenc Molnar

(Odwiedzono 702 razy, 2 razy dziś)

27 komentarzy do “Budapeszt w samo południe (John Lukacs, „Budapeszt 1900”)”

  1. Sama kojarzę, literacko, ten późniejszy Budapeszt, z dzienników Maraia (przyznaję, nie czytałam Molnara, nie był moją lekturą, a później brakło mi motywacji; trochę się boję po „Chłopców…” sięgać). Ale ten obraz Budapesztu srebrnego wieku wygląda bardzo zajmująco. Zwłaszcza w kontekście schyłku monarchii, lubię ten klimat :-).

    Odpowiedz
    • Koniecznie poczytaj Tajemnicę Abigel w takim razie :) Budapeszt się z monarchią nie lubił, tylko bodajże żona cesarza była uwielbiana w Budapeszcie. Klimat schyłkowy jest tylko zarysowany, bo zasadniczo rozważania się kończą przed I wojną.

      Odpowiedz
      • A czy właśnie żony Franza Josefa nie zamordował węgierski spiskowiec? To by jakoś pasowało do tragicznej wizji rozpadu starego cesarstwa (i roli Budapesztu w nim). „Tajemnica Abigel” dodana do listy, gdzie Marta Szabo jest od lat! Ale w końcu sięgnę :-).

        Odpowiedz
        • Cesarzową Elżbietę zamordował włoski zamachowiec, za to Węgier próbował zasztyletować samego Franciszka Józefa. Węgrzy Sissi bardzo lubili, ma most w Budapeszcie. Do listy dorzuć jeszcze Klarę Feher „No cóż za moich czasów”, też o Węgrzech w czasie wojny.

          Odpowiedz
  2. Gdzie bylibyśmy bez tych miejskich kawiarni? :P Lwowscy matematycy bazgrzący po kawiarnianym stoliku, literaci rozprawiający przy małej czarnej itd. Mam chyba gdzieś na kindlu coś o warszawskich kawiarniach literackich. Może rzucę okiem jak skończę Zbyszewskiego :)
    Co do Budapesztu, to chętnie bym odwiedził i porównał czy zyskał czy stracił od czasów findesieklu. Czyli najpierw Lukacs? :)

    Odpowiedz
    • To o warszawskich kawiarniach też gdzieś mam :) Swoją drogą, ostatnie kawiarniane stoliki umarły z Holoubkiem i Konwickim, a kiedyś to były niemal instytucje.
      Co do Budapesztu, to nie wiem, czy nie najpierw Varga, on tak smakowicie opisuje różne dania i podaje namiary na knajpy :)

      Odpowiedz
      • Pewnie racja. A przecież taki Fisher bez kawiarni, to byłby jak nomen omen, ryba bez wody. I bylibyśmy pozbawieni tony dykteryjek, które są związane z jego osobą :)
        Akurat jedzenie nie jest chyba tym co by mnie na Węgry ciągnęło. Nie masz czegoś o winach i winiarniach? :P

        Odpowiedz
          • Pewnie tak. Zresztą narzekam, a sam zauważam, że dawne piwko z kumplami zamieniłem na lajkowanie zdjęć ich dzieci na buniu :P A o winach choć bym poczytał, bo nie zanosi się, bym w najbliższym czasie zarabiał tyle, żeby wypić butelczynę takiej Eszencii :D

            Odpowiedz
              • Jak już marzyć, to konkretnie, bo co z tego, że może i mnie stać na 4puttonowego Tokaja, jak po rozważeniu za i przeciw zakupu i tak padnie na nowe buty dla dzieci :P A co do mądrości życiowych, to może od razu ta wyniesiona z kina: „Każdy alkohol jest bardzo dobry, z wyjątkiem denaturatu, który jest dobry”. :P Ja tam wyznaję przy winach tę samą zasadę co przy książkach, tzn. spożywam tylko te, które _mnie_ smakują :D

                Odpowiedz
                • Niezły musi być ten tokaj, skoro można go wymienić na dwie pary butów dla dzieci :) Ja to wina w cenach biedronkowych raczej rozważam.
                  Co do zasady: słuszna. W związku z czym lubię wina półsłodkie i nikt mi nie wmówi, że wytrawne lepsze.

                • Co ja bym robił z jedną butelką? :P Ja pijam chimerycznie, zgodnie z tzw. chcicą osobistą :D Lubię słodkie i chętnie pokosztowałbym na przykład win lodowych, gdyby również nie oszałamiały ceną :) To zresztą jedne z niewielu win, które nie są sztucznie dosładzane, że już nie wspomnę o święcących sklepowe triumfy wyrobach winopodobnych, do których oprócz słodzików dodaje się aromaty i dzięki temu mamy „wina” o smaku brzoskwiniowym :(

  3. Tej lektury bardzo Ci zazdroszczę.
    Latem byłam na prelekcji Vargi o starym Budapeszcie na zdjęciach i ta książka byłaby na pewno świetnym uzupełnieniem. O wycieczce nie wspomnę.;)

    Odpowiedz
  4. Tak, czytałam jego recenzję.
    To polecam jeszcze „Sindbad wraca do domu” Maraia – też zachęca do odwiedzenia miasta.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.