Raj dzieciństwa (Natalia Rolleczek, „Kuba znad Morza Emskiego”)

Kuba znad Morza Emskiego„Kubę znad Morza Emskiego” docenią wszyscy, dla których podwórkowy trzepak stawał się, w zależności od potrzeb, statkiem piratów albo kosmiczną rakietą, a pobliskie krzaki – jaskinią zbójców, partyzancką bazą, pałacem księżniczki, sklepem warzywnym czy co tam jeszcze wyobraźnia podpowiadała. Bo wyobraźnia w życiu głównego bohatera książek Natalii Rolleczek odgrywa rolę pierwszoplanową.

Raj dzieciństwa

Kuba ma siedem lat. Jego mama zmarła, a ojciec pracuje na kontrakcie w Afryce. Chłopiec mieszka z dziadkami i gromadką krewnych w willi z ogrodem, który jest dla niego niemal całym światem:

Życie Kuby upływało na hasaniu po ogrodzie. Krzaki berberysu, kilka śliw, klomby piwonii nie były w stanie przesłonić faktu oczywistego dla chłopca: istniały tu z równą wyrazistością prerie Dzikiego Zachodu, jak i sawanny Afryki. Stary wodociąg, najwierniejszy przyjaciel Kuby, mógł być zarówno szarżującym nosorożcem, do którego strzelało się leżąc na brzuchu, jak i szlabanem zamykającym drogę autu. Ukryta za trzema śliwami stara budka ze spadzistym dachem i loszkiem w ziemi służącym do przechowywania narzędzi ogrodniczych stanowiła – zależnie od okoliczności – olbrzymią górą lodową dryfującą prosto na brygantynę z Morza Emskiego albo też labirynt dla ukrycia skarbów pirackich.

I na ten cudowny zakątek magistrat podnosi świętokradczą dłoń. Na wywłaszczonym terenie stanąć ma banalny blok. Kuba czuje, że jego świat się kończy, chyba że sam powstrzyma budowę. Genialny plan ratunkowy okaże się jednak katastrofą.

Rodzina, ach rodzina

W starej willi mieszka sporo osób. Głównymi opiekunami Kuby są dziadkowe – szlachetny lekarz-społecznik z niezłomnymi zasadami i zajmująca się domem babcia, bezwzględnie demaskująca wszystkie sprawki Kuby, a równocześnie szafarka przysmaków, której nie opłacało się podpadać. Pięterko zajmował nadęty własną urzędniczą godnością wuj Henryk i surowa ciotka Wacława wraz z bliźniaczkami, które wielokrotnie przyprawiały Kubę o ból głowy. Jest jeszcze cicha ciocia Ala i wuj Boromeusz, choć ten rzadko bywa w domu. Do tego dwa psy, pacjenci dziadka, goście i sublokatorzy; aż trudno za wszystkim nadążyć. Chłopiec jednak ze wszystkich sił stara się być na bieżąco, zawsze chce jak najlepiej, ale często wszystko sprzysięga się przeciwko niemu.

Chłopiec katastrofa

Specjalnością Kuby są katastrofy. Energiczny i pomysłowy chłopiec ściąga je sobie na głowę zupełnie mimowolnie, kiedy wspaniale obmyślane zabawy – jak pogrzeb azteckiej królowej – albo szlachetne w intencji porywy (jak zbiórka na ocalenie domu) pociągają za sobą opłakane skutki i nieuchronną karę (w tym, niestety, lanie). Wybryki Kuby wywołują mniejsze lub większe poruszenie, niekiedy wręcz konieczność zwołania sądu rodzinnego (znakomita scena!). Chłopiec nie jest jednak dla najbliższych tylko niesfornym urwipołciem. Co prawda jego bujna wyobraźnia, pomysłowość i gadulstwo przysparzają mu chwilowych kłopotów, to jednak Kuba chłonie mądre nauki dziadka i babci, a oni raz dyskretnie, raz bardziej zdecydowanie prostują ścieżki jego postępowania. Że takie wychowanie przynosi dobre skutki, okazuje się, gdy ojciec chce zabrać chłopca do Maroka, a roztaczana przez niego wizja nowego życia wcale się Kubie nie podoba. Ostatecznym zaś potwierdzeniem, że jego miejsce jest właśnie w krakowskiej willi, staje się heroiczny czyn na pozór oschłej i surowej ciotki Wacławy, która na zawsze zyskuje kącik w chłopięcym sercu.

Na wakacjach i pod choinką

Natalia Rolleczek nie poprzestała na jednej książce o Kubie; powstały jeszcze dwie: „Wyspa San Flamingo” i „Choinka z Monte Bello”. Mimo egzotycznych tytułów ich akcja rozgrywa się w Polsce. Pierwsza jest opowieścią o wakacyjnych przygodach Kuby, którego wuj Boromeusz zabiera nad jezioro; druga zaś to na poły baśniowa historia bożonarodzeniowa. W „Wyspie” Kuba schodzi na nieco dalszy plan, staje się raczej widzem niż bohaterem; obserwujemy przemiany dwunastoletniej Mili, która wraz z Kubą znalazła się pod opieką wuja, poznajemy też Janka, obdarzonego równie bujną wyobraźnią jak Kuba, niepoprawnego marzyciela. Jest tu dużo melancholii i spokoju, chociaż nie brakuje też epizodów dramatycznych. Rolleczek zwraca uwagę na tkwiącą w każdym z nas – a szczególnie w dzieciach – potrzebę akceptacji. „Choinka” też utrzymana jest w spokojniejszym tonie, nieco baśniowym, onirycznym, bo często tak samo jak Kuba nie wiemy, czy wydarzenia, które oglądamy, są prawdziwe, czy może jedynie się przyśniły, są sennym majakiem. W „Wyspie” poznajemy lepiej wuja Boromeusza, niefrasobliwego geologa, w „Choince” dużo miejsca zajmują ciotki: Ala i Wacława, poznajemy też ukrywaną stronę charakteru wuja Henryka, a przede wszystkim zanurzamy się w świątecznej atmosferze czasów, gdy karpia i choinkę się zdobywało, ale za to padał śnieg. Dużo śniegu.

„Morze zielone i słodkie”

„Tylko raz w życiu, w dzieciństwie, pojawia się morze zielone i słodkie. Poza nim wszystkie inne morza świata są słone, gorzkie i grożą rozbiciem, odwodząc daleko od rodzinnego domu” – napisała Natalia Rolleczek w przedmowie adresowanej do swego starszego syna, który jak najszybciej zerwać chciał z dzieciństwem. Nie gardź tym okresem, nie lekceważ go, mówi mu matka. Jeszcze zatęsknisz za tą swobodą i beztroską. I trzeba przyznać, że przygody Kuby budzą tęsknotę za Morzami Emskimi, za tą nieograniczoną niczym wyobraźnią, która stary hydrant zmieniała w szarżującego bizona i rozpędzony pociąg. Ich autorka umiejętnie miesza lekko ironiczny humor i szalone perypetie z poważniejszymi refleksjami. Pokazuje, jak ważna jest rodzina, wsparcie, jakie dają sobie najbliżsi, często niesprawiedliwie oceniani czy niedoceniani; jaki punkt odniesienia na całe życie stanowi dom i zasady, jakie nam wpoił. To wszystko Rolleczek przekazuje z wdziękiem i jakby mimochodem, unikając natrętnego dydaktyzmu.
PS 1. Oddzielny poemat należy się przecudownym ilustracjom Teresy Wilbik, ale nie umiem w poematy.
PS 2. Książkę przeczytałem (powtórnie, po dziesięcioleciach) w ramach akcji „Urocze wakacje z powieściami Natalii Rolleczek”, zainicjowanego przez Pyzę, której wpis gorąco polecam. Warto też zajrzęć do To przeczytałam.

Natalia Rolleczek, Kuba znad Morza Emskiego, ilustr. Teresa Wilbik, Nasza Księgarnia 1972 (tom obejmuje również „Wyspę San Flamingo” i „Choinkę z Monte Bello”).

Podobne pozycje:

Kochana rodzinka i ja

Natalia Rolleczek

(Odwiedzono 1 446 razy, 6 razy dziś)

25 komentarzy do “Raj dzieciństwa (Natalia Rolleczek, „Kuba znad Morza Emskiego”)”

  1. Bardzo się cieszę, że ten powrót po latach do „Kuby…” był udany :-). Mam wrażenie, że to jedna z najlepszych powieści Rolleczek, bardzo dobrze odmierzone są tu proporcje humoru, melancholii (zwłaszcza w „Choince…”, gdzie udaje się lepiej poznać bohaterów dotąd nieco skrytych — vide Wacława), wspomnień z dzieciństwa i tego, jak pewne rzeczy inaczej odbieramy, kiedy dorośniemy i kiedy zmieni się kontekst. Wojna, która w przygodach Judyty moim zdaniem nie do końca udała się autorce zostać ujętą jako interesujący kontekst dla losów bohaterów (coś jest z tym zdaniem nie tak, ale mam nadzieję, że jest zrozumiałe), tutaj pojawia się ledwo zaznaczona, ale to obrazy potężne.

    A co sądzisz o takim pozbyciu się rodziców Kuby ;-)?

    Odpowiedz
    • Zdecydowanie jedna z najlepszych. Pamiętam, że w dziecięctwie do mnie w pełni nie przemówiła i wcale się nie dziwię. To jednak powinni czytać głównie dorośli, te smaczki, te refleksje, te nostalgie – to nie dla małoletnich. Wacława jest moją absolutną faworytką. Wątki wojenne nieźle zakomponowane, ale po pół roku detali już nie pamiętam (i znowu, dziecko by ich nie dostrzegło).
      Co do usunięcia rodziców, sierotki to dobrzy bohaterowie literaccy, mamy tu ładne napięcie wywoływane mnogością sposobów wychowywania Kuby. Tatuś zdecydowanie antypatyczny, ciekawe czy to w ramach walki ze zgnilizną moralną Zachodu w literaurze :D Nie wiem, czy odpowiednio to podkreśliłem, ale bardzo mi się podoba sposób traktowania Kuby (minus klapsy, rzecz jasna), rodzina widzi w nim człowieka, a nie niegrzecznego chłopaka. To takie Korczakowskie :)

      Odpowiedz
      • Jakoś wyparłam te klapsy, bo tego z kolei ja po kilku miesiącach od lektury nie pamiętam (za to właśnie stawianie na podmiotowość Kuby pamiętam, to że cała ta rodzina się wzajemnie słucha, jest świetne :-)). Zastanawia mnie właśnie ta strategia, że Rolleczek usuwa zupełnie matkę bohatera, właściwie nie ma nawet wspomnień o niej — trochę jakby chciała, korzystając z materiału, jakim było dzieciństwo synów, siebie usunąć w cień w tej historii. Bo lubi korzystać przecież z własnej biografii, więc to chyba celowy zabieg? Chociaż może nadinterpretuję? Co do ojca, właśnie się zastanawiam, czy to bezwzględny zdradziecki inżynier-kapitalista ;-). Ci ojcowie wracający z zachodu zawsze są jacyś podejrzani (vide ojciec Judyty).

        Odpowiedz
        • Ja bym przełknął babcię dającą po pupsku ścierką, ale egzekucja wykonana przez wuja Henryka niezbyt mi się podobała.
          Co do matki, to chyba nadintepretowujesz. Nie miałem żadnych oporów z powodu braku matki, gdyby żyła, ten układ rodzinny nie byłby tak interesująco dynamiczny; nie sądzę, żeby Rolleczek usunęła ją ze względu na siebie, raczej nie była jej potrzebna fabularnie. A tatuś wiadomo: szlachetny dziadek kontra zięć snob i materialista, nie damy takiemu ani guzika od spodenek wnuka (zresztą tatuś jakoś szczególnie się nie rwie do opieki nad synem, pewnie mu nawet ulżyło, że dziadkowie nie wcisnęli mu Kuby).

          Odpowiedz
          • Nie jestem przywiązana do tej interpretacji, raczej chciałam ją przetestować, bo ta postać starszej kobiety, zwykle matki, pojawia się w innych powieściach z tego rzędu „obyczajowego”, i zwykle Rolleczek sporo jej daje ze swojej biografii. A tutaj matki — czyli najoczywistszego wyboru — brak, stąd moje zatrzymanie się nad tą kwestią :-).

            Odpowiedz
  2. Nigdy w życiu nie czytałam niczego autorstwa Natalii Rolleczek (wiem,
    też się dziwię). Kilka miesięcy temu sięgnęłam właśnie po tę książkę
    i… zdechło w połowie. Nawet Teresa Wilbik nie pomogła (uwielbiam i
    jeśli miałabym zaopatrzyć się w egzemplarz, to tylko dla tych
    rysunków).
    Nie wiem o co chodziło, bo wszystko jest jak napisałeś. Smaczków
    sporo, owszem. Chyba akcja była za niemrawa, albo co?
    I właśnie z uwagi na niemrawość akcji myślę, że wznowień nie będzie.
    Współczesny młody czytelnik tego nie zniesie, w każdym razie mój
    Starszy na pewno nie. Pamiętam jak męczył się nad „Tym obcym” (klimat
    w sumie podobny), mało się nie rozpękł z wysiłku:P

    Odpowiedz
  3. Na początek miałem zaprotestować, że ta fantazja dziecięca, to mocno przereklamowana, ale całe szczęście coś tam w tej sklerotycznej pałce zaiskrzyło i przypomniałem sobie dwie powalone na bok wierzby, leżące wzdłuż drogi koło domu dziadków. Łomatko z córką, co tam się wyprawiało. Pancerni, niepancerni, cuda, panie kochanku, cuda! Myślę, że na dobrą sprawę każdy miał jakieś swoje Morze Emskie, do którego z chęcią by wrócił. Do tej beztroski i czasów, kiedy wszystko działo się jakby samo :) Pewnie stąd Twój dość sentymentalny ton w tej notce? :)
    Niestety, podobnie jak momarta, nie dokończyłem lektury. W zasadzie wiem dlaczego i nie jest to do końca moja wina. Po prostu wziąłem ją do głośnego czytania i … sklęsło, a ja sam mimo zainteresowania losami Kuby, książki już samopas nie dokończyłem. Za to, nie chcąc powielać błędu, wziąłem ostatnio do domu „Głowę …” Ożogowskiej i oddawszy się samotnej lekturze jestem już za połową :D I przyznać muszę, że zauważam pewną kliszę, która notorycznie jest wykorzystywana przez twórców młodzieżówki tamtych czasów i o której piszesz u siebie („(…) wspaniale obmyślane zabawy (…) albo szlachetne w intencji porywy (…) pociągają za sobą opłakane skutki i nieuchronną karę”). Toczka w toczkę mógłbym ukraść do teoretycznego wpisu o „Głowie …”.
    PS. Do Kuby nie wiem czy wrócę, ale mam coraz większą ochotę na comiesięczną wizytę w Klubie Siedmiu Przygód. I żal, że to właśnie z tej serii nie mam „Głowy …”, bo w przeciwieństwie do jakiegoś nowomodnego wydania, które wziąłem z półki, posiada ilustracje Gwidona Miklaszewskiego :(

    Odpowiedz
    • Myśmy mieli wielką bryłę betonu, tak ze 3 na 3 metry, robiła za bezludną wyspę i różne takie, jak sobie człowiek wspomni, to sentymentalne nuty obowiązkowe.
      Ja nawet nie próbuję niektórych książek podsuwać dzieciom, one reagują lekkim obrzydzeniem na stare wydania, rozbestwione dzieci kapitalistycznego rynku książki. Sam czytam, podoba mi się albo nie, ale nikt mi głowy nie zawraca. Co do klisz, to wiadomo, że energiczny chłopiec z pomysłami z piekła rodem to swego czasu najatrakcyjniejszy materiał na bohatera. Dziewczynki z pomysłami pojawiły się u nas późno, stawiam, że od Janeczki Chabrowicz :) Importowana Pippi się nie liczy.
      Z Klubu Siedmiu Przygód strzeliłem sobie w zeszłym roku Tolka Banana, niestety zestarzał się kosmicznie. Serial lepszy.

      Odpowiedz
      • Jak tak teraz myślę, to sporo było tych baz do zabawy. Wywrócona przez wiatr jabłonka, tzw. śmietanka, wielkie kopce słomy, w których ryliśmy tajemne tunele i wiele, wiele innych :) Co do sentymentu, to ja też zawsze patrzę przez jego pryzmat, dzięki czemu teksty o książkach z dzieciństwa wychodzą mi jakby łagodniejsze, no, chyba że coś mnie naprawdę wkurzy :P
        Też zrezygnowałem z prezentowania chłopakom hitów swojej młodości, bo wydaje mi się, że ten pociąg odjechał jednak zbyt daleko i nie jest w stanie konkurować z szybką akcją i tryskającymi chwytliwymi grepsami listami dialogowymi, które stanowią gros tekstu współczesnej książki dla młodzieży w niebyt spychając coraz bardziej szczątkowe opisy miejsca akcji czy bohaterów :P Takie prawo zmiany pokoleniowej i kropka :) Dobrze, że choć te rozrywkowce biorą do ręki, bo może się kiedyś wykluje z tego coś poważniejszego. No i jest jeszcze sztuka zarzucania wędki. Wczoraj po obiedzie przytoczyłem scenkę rodzajową z „Głowy …”, na co Starszy zareagował chęcią czytania „jak tylko tato skończysz”. :D
        Dobre klisze nie są złe.
        Z Bahdaja mieliśmy „Kapelusz …” i „Do przerwy …”, obie w audio. Przyjęły się, ale wiadomo, że raz – piłka wiecznie żywa, dwa – kryminał też. Tolek jakoś mi się tak strasznie dydaktycznie jawi, ale zupełnie nie wiem czemu, bo nic już nie pamiętam. Może parę scen z filmu :(

        Odpowiedz
        • Co to śmietanka?? Brzmi intrygująco.
          U nas niektóre hity mimo wszystko weszły, Ożogowska u Starszej czy Muminki u młodszej, ale wszystko smakowało lepiej w jarmarcznych okładkach. Trudno, ich strata. Albo zysk. Z Bahdaja oglądaliśmy serial, dużo dynamiczniejszy niż książka i mniej smrodliwy dydaktycznie.

          Odpowiedz
          • Nie wiem jaka była właściwa nazwa tej odmiany jabłoni, ale w moich stronach mówiło się o niej per „śmietanka” i jak byłem pacholęciem antyowocowym, tak śmietanki, kosztele i dziadkowe klapsy, żarłem :D Owoc jasny, a miąższ taki jakby lekko musujący, bardzo soczysty.
            Te stare seriale to sam bym chętnie obejrzał, ale na tych Netfliksach to panie tylko Marvele i żadnej klasyki :P

            Odpowiedz
  4. Mam dość osobisty stosunek do „Kuby” i nieco osobliwy. Przeczytałam bowiem najpierw książkę, pacholęciem będąc… zaraz, jaki jest żeński odpowiednik pacholęcia?… a potem mama mi oznajmiła, że, tadam, przyjedzie do nas syn pisarki Natalii Rolleczek. Oniemiałam. Myślałam, że Kuba. Potem okazało się, że drugi, Hubert. Przyjechał jako narzeczony mojej kuzynki, z zaproszeniem na ślub.
    Tym sposobem świat książkowy, do tej pory traktowany przeze mnie wyłącznie jako byt mocno oddzielony od życia, stał się czymś niemalże namacalnym. Niezwykłe doświadczenie.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.