Pranie literackie, cz. 8: Robotna Frania

O przewagach prania mechanicznego nad ręcznym informowały, jak wiemy, podręczniki szkolne, choć do Polski pralka wirnikowa dotarła stosunkowo późno. Kiedy już jednak rozpoczęła się produkcja i słynna „Frania” trafiła pod strzechy, żadna gospodyni domowa nie wyobrażała sobie życia bez tego prostego urządzenia. Charakterystyczny biały walec stał dumnie w każdej łazience, niekiedy nawet obok topornej pralki automatycznej z Polaru. Nic dziwnego, że „Frania” doczekała się własnego hasła w encyklopedii PRL-owskich symboli popkultury.

Legendarna, wielozadaniowa pralka, która zrewolucjonizowała peerelowskie gospodarstwa domowe. W przeciwieństwie do wyrobów współczesnych, z obracającym się bębnem, pranie wprawiane było w ruch wirnikiem umieszczonym wewnątrz nieruchomej obudowy.

Technologia znana na świecie od lat 30. U nas wdrożono ją jednak do seryjnej produkcji dopiero w 1958 roku. Wcześniej były balie z tarą… Próbne serie Frani (jak głosił naniesiony szablonem napis) opuściły kielecką Hutę Ludwików – SHL na przełomie 1956 i 1957 roku. Wirnik znajdował się jeszcze wtedy na bocznej ściance. Silnik wystawał poza obudowę. Produkcja seryjna, oznaczona symbolem SHL E, to już wirniki na dnie, z dyskretnie schowanym mechanizmem napędowym.

Produkt był ekstremalnie prosty w obsłudze: należało wrzucić ładunek ubrań, nalać gorącej wody, wsypać proszek, wetknąć sznur do gniazdka i wyjąć pranie po samodzielnie wyznaczonym czasie. Ubrania były w tym momencie oczywiście mokre (wirówki Frania to oddzielny wynalazek). Dlatego szybko dołączono do produktu wyżymaczkę. Dwa walce z korbką, przez które przepuszczało się tkaniny.

Fot. Grażyna Rutowska (zbiory NAC).

Na tym modyfikacji nie koniec. Od 1960 roku wkroczyły nowe modele. FA miał wyłącznik dźwigniowy. W FB można było ustalić czas prania. F1 dysponował natomiast funkcją podgrzewania wody. Rozwiązania te, podobnie jak eksperymenty z innym kolorem obudowy (niż biały), przyjmowane były niechętnie. Ludzie wydziwiają, że po co. Na wsi naleją wrzątku i są zadowoleni. A każde światełko podraża koszty – mówi przedstawiciel producenta. Światełko było w przełączniku. Świeciło, kiedy Frania prała. Klienci stwierdzili, że to bez sensu. Przecież bez światełka wiedzą, kiedy piorą, a kiedy nie.

Początkowo, w dobie nienasyconego popytu i ograniczonych mocy wytwórczych, Frania uchodziła za przedmiot luksusowy. Sprzedawano ją przede wszystkim posiadaczom dystrybuowanych w zakładach pracy talonów. Sytuacja uspokoiła się w latach 70. Od 1971 roku funkcjonowała już zresztą na rynku pierwsza krajowa pralka bębnowa (na licencji jugosłowiańskiego Gorenje), Superautomat z wrocławskiego Polaru. W ciągu siedmiu lat powstało ich milion sztuk. Frania przez cały okres produkcji przekroczyła natomiast 6 milionów (włączając eksport, np. do Jordanii).

W 1986 roku zakończono produkcję w SHL. Na placu boju pozostała Myszkowska Fabryka Naczyń Emaliowanych, wytwarzająca podobne wyroby pod nazwą Światowit. Jej kontynuatorka przejęła markę Frania w 1997 roku. Sprzedaje takie urządzenia do dziś.

Fot. Grażyna Rutowska (zbiory NAC).

Ze względu na rewelacyjne parametry wirowania pralka znalazła o wiele szersze zastosowania niż, za przeproszeniem, pranie gaci. Zdarzały się wśród nich naprawdę wzniosłe – gdy wyżymaczka służyła w podziemnej poligrafii. Były i przyziemne – przez mieszanie spirytusu z sokiem uzyskiwało się domową wersję wina marki Wino. Pionierscy przedsiębiorcy branży spożywczej kręcili w niej poza tym majonez, przygotowywali ciasto na gofry, bili śmietanę czy myli jajka.

Frania trafiła też do twórczości artystycznej. W 1973 roku ukazała się płyta „Koty za płoty” (Pronit) krakowskiej grupy parodystów Tropicale Tahitii Granda Banda. Otwierał ją utwór „Robotna Frania”, trafnie nawiązujący do kiepskiej jakości emalii, jaką pokryta była gięta blacha: Frania / Uroda twa / Jak rdza / Pożera mnie…

PS. Do dziwnych zastosowań „Frani” należy też zaliczyć wirowanie w niej dżinsów i ładunku kamieni w celu uzyskania modnych swego czasu dekatyzowanych dżinsów…

Bartek Koziczyński, 333 popkulturowe rzeczy… PRL, Vesper 2007, s. 112–113.

(Odwiedzono 1 978 razy, 4 razy dziś)

43 komentarze do “Pranie literackie, cz. 8: Robotna Frania”

  1. O, Światowita kojarzę, był chyba u dziadków. Frania naturalnie też. Pamiętam, że wtedy pranie było wydarzeniem tj. zajmowało dużo czasu i przestrzeni., trzeba było zarezerwować sobie na to właściwie cały dzień.

    Odpowiedz
    • U nas na odwrót, w domu Światowid, Frania klasyczna u dziadków. Stał ten Światowid jeszcze parę lat temu, mimo wypasionego automatu :) W mieście chyba jednak nie potrzeba było całego dnia, ale w wakacje na wsi faktycznie samo grzanie wody na piecu zajmowało wieki, nie mówiąc o potwornej ilości brudnych ciuchów ze wszystkich dzieci oraz dorosłych pracujących przy żniwach na przykład.

      Odpowiedz
  2. Może moja pamięć jest zawodna, ale zapamiętałam dłuugie prania. Wyciąganie pralki, misek itp. – rozgardiasz co się zowie.
    Kiedy poszłam w czasach studenckich „na swoje”, też na początku używałam takiej pralki i dawałam radę.;) I wtedy pranie nie trwało rzeczywiście długo.

    Odpowiedz
    • Rozgardiasz na pewno, ale raczej dawało się to radę ogarnąć w jedno popołudnie przy 4 osobach, bez małych dzieci. Szczególnie upierdliwe było płukanie w wannie, a potem przeciskanie przez wyżymaczkę, byłem zatrudniany do kręcenia :P Nawet to lubiłem.

      Odpowiedz
      • Jest widać coś hipnotycznego i uspokajającego w kręceniu korbą, bo ja i mięso lubiłem mielić i sieczkę dla inwentarza robić, no i wyżymać oczywiście też :D

        Odpowiedz
        • Sieczkarnia u dziadków była magicznym urządzeniem; z kołem, które mogłoby w ruch wprawić ziemię. Mnie nie pozwalano wkładać pokrzyw w tę rynienkę – podajnik, za to kręcić można było do woli. Wyżymać pranie z Frani też lubiłam. Chyba głównie dlatego, że przy tym kręceniu moi dorośli (czy to rodzice czy dziadkowie) po prostu mieli czas, żeby ze mną pogadać. W ogóle dziś mniej jest takich codziennych czynności co wymagają zaangażowania większej liczby osób.

          Odpowiedz
          • Nawet żniwa to już nie są TE żniwa, gdzie zbiorowo szło się w pole i przy wspólnej pracy rozmawiało do woli :( Alienujemy się coraz bardziej, nawet w obrębie najbliższych wspólnot, a szkoda.

            Odpowiedz
            • Też uwielbiałem wyżymać, mięso mieliłem w upojeniu, do sieczkarni nie mogłem się zbliżać, ale za to dziadek miał kamień szlifierski do ostrzenia na korbę, upojnie się kręciło :)
              @Bazyl miej litość, ludzie mają pięć hektarów pszenicy, chcesz, żeby sierpem tatowym rżnęli?

              Odpowiedz
              • Ależ skąd. Ale znikły też podsumowania. Pamiętam, że po dniu ciężkiej pracy sąsiedzi się schodzili i gadali przy zastawionym stole. I był na to czas. A teraz, panie, mechanizacja, a każdy bardziej zarobiony niż w czasach rzeczonego sierpa :P A ziemniaki z parnika jadałeś? :D

                Odpowiedz
                • Ziemniaki były spoko. Mnie zawsze imponował kuzyn, który śniadaniał zagryzając chlebek soloną cebulą, chrupaną jak jabłko :) A z bardziej egzotycznych eksperymentów kulinarnych, to było ssanie kawałków buraków cukrowych. Co te kartki na słodycze robiły z dzieci :P

                • No może nie jadłem jak jabłka, ale chleb z posoloną cebulą jest mega :D
                  Buraków cukrowych nam nie pozwalali ani jeść, ani nawet wyrywać – wszystko zakontraktowane :P Szczęśliwie babcia zawsze miała wielki słoik miodu, dawaliśmy radę mimo kartek.

  3. Pamiętam Franię jeszcze z czasów, gdy czasem była użytkowana i u babci w łazience stała. Potem sam miałem krótko ten cudny wynalazek już nie wiem skąd w mieszkaniu studenckim. Feler jednak był taki, że nie nie działał odpływ i trzeba było potem wodę ręcznie z niej wylewać do wanny, podnosząc Franię biedną. U mnie jednak królowała i przez tatę często naprawiana była Wiatka.

    Odpowiedz
  4. Aleś acan utrafił z tym wpisem. Ponieważ dom, w którym się wychowywałem ulega daleko idącym remontom i wszystko z dobytku czego z Mamą nie wzięliśmy na nowe zostało zagrożone utylizacją, dostałem prikaz odnalezienia i uratowania Frani właśnie. Jakież było moje zdumienie, kiedy panowie od demolki wyciągnęli 2 sztuki (jedna klasyczna, druga to już jakiś młodszy model) i wirówkę (chyba jednak nie Frania). Stoją teraz w składziku i czekają na transport do Teściów, gdzie mają znaleźć jakieś tajemnicze zastosowania (oby nie majonez).
    Sama fabryka Ludwików, ze względu na niedawną lekturę, kojarzy mi się bardziej z wydarzeniami z 1946 roku niż z najsłynniejszą polską pralką.

    Odpowiedz
  5. Frania stała w domu moich rodziców do późnych lat 90. Ocierała się jednym bokiem o automatyczną, elegancką pralkę, a drugim o wirówkę. Wszystko dlatego, że moja mama ma bardzo podejrzliwe podejście do rzeczy nowoczesnych, i z praniem w automacie zawsze wolała poczekać na ojca. A Franię obsługiwała sobie sama, czuła się wtedy taka niezależna. Wirówkę bardzo lubiłam, nawet bardziej niż Franię. Jeszcze przed wyjściem do szkoły robiłam szybką, ręczną przepierkę PRAWDZIWYCH DŻINSÓW, które potem odwirowywałam na suchy wiór i dosuszałam żelazkiem.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.