W obliczu potopu (Kazimierz Dziewanowski, „Archanioły i szakale”)

Archanioły i szakale

Książka Kazimierza Dziewanowskiego jest wytworem czasów, gdy podróże zagraniczne ściśle limitowano i przeciętny obywatel Polski mógł się zapoznać ze światem tylko dzięki relacjom lojalnych szczęśliwców wypuszczonych przez władze poza ludową ojczyznę, którzy po powrocie dzielili się detalami wojażu. Jest to jednak też opowieść o wielkim odkryciu i bezprecedensowej akcji ratowania bezcennych zabytków, która poruszyła świat i pokazała, że solidarne działanie w obliczu zagrożenia daje niezwykłe rezultaty.

Na ratunek Nubii

W Nubii, krainie położonej między I a VI kataraktą Nilu, w połowie ubiegłego stulecia przeszłość w dramatyczny sposób splotła się ze współczesnością. Bezcenne zabytki z tych ziem o wielowiekowej historii i bogatej kulturze, bardzo często słabo zbadane lub wręcz wciąż czekające na odkrycie, miały w latach sześćdziesiątych XX wieku ulec zagładzie wskutek decyzji, która miała zmodernizować Egipt. Budowa Wielkiej Tamy Asuańskiej miała doprowadzić do zalania terenów, gdzie spoczywały nieocenione skarby. Władz egipskich nie było stać na prowadzenie prac ratunkowych, UNESCO w 1960 roku zaapelowało więc do innych państw o pomoc. W obliczu zbliżającego się potopu należało zbudować arkę. „Arka ma na imię »archeologia«”. Ruszyły ekspedycje naukowe, które miały zbadać i zabezpieczyć ślady bujnej przeszłości. Wśród państw, które odpowiedziały na apel, była też Polska. Kierownikiem polskiego zespołu został profesor Kazimierz Michałowski, światowej sławy specjalista. Na miejsce swych badań wybrał wzgórze w Faras. Szybko okazało się, że wybór był szczęśliwy: odkryto kościół z klasztorem z czasów przed przybyciem Arabów, a więc sprzed X wieku, pełen fresków przedstawiających Madonny, anioły, świętych i miejscowych biskupów. Świat obiegły sensacyjne doniesienia, a polski dziennikarz Kazimierz Dziewanowski postanowił odwiedzić Faras i zdać polskim czytelnikom dokładne sprawozdanie z prac wykopaliskowych.

Widok Faras w 1867 roku, rys. Edward Lear (źródło).
Widok Faras w 1867 roku, rys. Edward Lear (źródło).

Ząb biskupa Arona

Stoczywszy długotrwałą walkę z upartą biurokracją o zgodę i środki na wyjazd do Afryki, Dziewanowski wyrusza do Egiptu. Nie szczędzi opisów podróżnych perypetii, równocześnie kreśląc tło historyczne (bardzo zajmujące) i współczesne wydarzenia w Egipcie i na Bliskim Wschodzie (ewidentnie powtarzając wersję „jedynie słuszną” i starannie pomijając elementy niewygodne). Z tych wszystkich powodów oraz tego, że lubi sobie rozciągnąć każdy epizod dziennikarz dociera do Faras mniej więcej w jednej trzeciej książki, akurat gdy archeolodzy finiszują z pracami. Przedstawia uczestników ekspedycji z profesorem Michałowskim na czele, ich spartańskie warunki życia i pracy; ogląda teren, zbiera relacje i towarzyszy naukowcom na co dzień. Trzeba przyznać, że potrafi zajmująco przekazać to, czego się dowiedział:

Badanie grobów dostarcza wiadomości i o tragediach życiowych. Na przykład biskup Aron miał z pewnością zatrute życie przez krzywy ząb mądrości, na co wówczas nie było rady. Ząb musiał mu sprawiać nieustanny ból, przeto biskup jadł tylko jedną stroną szczęki. Zęby po tej stronie były zupełnie starte.

Dziewanowski ma też wyczucie dramatyzmu: znakomicie oddaje wysiłek i napięcie związane z odcinaniem od ścian bezcennych fresków. Praca to niezwykle precyzyjna, najmniejszy błąd mógł doprowadzić do całkowitego zniszczenia malowidła. Wykonywał ją rzeźbiarz Józef Gazy, posługując się ręczną piłą:

Był upał i pewnie dlatego na czoło człowieka z piłą w ręku wystąpił gęsty pot. Słychać było szum palm rosnących wokół wzgórza. […] Jednocześnie cisza została zmącona głośnym chrobotem. Piła poczęła się wgryzać w podłoże fresku, odcinać go od ściany. Centymetr po centymetrze, posuwając się od dołu ku górze, w piekielnym napięciu. Zgrzyt piły, spod fresku sypią się kawałki muru, padają Gazemu na twarz, grożą zranieniem lub zasypaniem oczu, ale nie odsuwa się, nie ociera twarzy, tylko czoło i policzki szarzeją mu coraz bardziej, wśród kurzu spływają strumyczki potu.

Św. Anna, fresk z Faras ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie (źródło).
Św. Anna, mój ulubiony fresk z Faras ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie (źródło).

Wujek z wąsem

Odcięcie fresku to kulminacja reportażu Dziewanowskiego. Potem już tylko zabezpieczenie zbiorów i miejsca wykopalisk przed przerwą – w upalnych miesiącach prac nie da się prowadzić. Po pożegnaniu z polską ekipą reporter zwiedził jeszcze kilka innych stanowisk archeologicznych,  snuł refleksje na temat międzynarodowej współpracy naukowców i zachwycił się pracami przy budowie tamy na Nilu, sięgając tu do najlepszych socrealistycznych wzorów. Przy okazji dał wyraz swej wierze, że Związek Radziecki, tak bezinteresownie jakoby wspomagający Egipt, to przodująca siła światowa w przeciwieństwie do wrednych kapitalistów, którzy tylko oglądają się za swoim zyskiem, i nie omieszkał się tymi przemyśleniami podzielić ze znajomym „szowinistą amerykańskim”. Sam zresztą też popisał się szowinizmem, tak miłą sercu Władysława Gomułki postawą antyniemiecką: „Niemcy jak Niemcy: brzuchacze w krótkich spodenkach, kobiety w kieckach o przeraźliwych kolorach, w większości brzydkie, za to bardzo wydekoltowane od góry i od dołu”. W obliczu egipskich cudów „Niemcy z NRF” głośno rechoczą i mlaskają. Na dodatek nie tylko w tym fragmencie wyszedł z Dziewanowskiego typowy „wujek z wąsem”, bo na seksistowskie uwagi pozwolił sobie kilka razy.

Utrata tragicznie bliska

Bez względu na rozmaite zastrzeżenia, jakie można mieć do książki Dziewanowskiego, szczególnie te natury ideologicznej, warto podkreślić, że „Archanioły i szakale” wciąż czyta się z zainteresowaniem, bo autor doskonale wiedział, jak przyciągnąć uwagę czytelnika. Oczywiście dziś drażnią wskazane wyżej elementy polityczne czy obyczajowe, ale to nie one dominują w reportażu. Jest w nim natomiast sporo dynamicznie opisanych wydarzeń, portretów krajobrazów i ludzi, duża dawka rzetelnej wiedzy o historii (ale w części poświęconej czasom najdawniejszym, nie współczesnej Dziewanowskiemu historii Bliskiego Wschodu), archeologii i sposobie prowadzenia wykopalisk, antropologii, sztuce itp. Trzeba także podkreślić, że Dziewanowski doceniał w pełni pracę polskich archeologów, akcentując zarówno jej wymiar naukowy, jak i prestiżowy (i zupełnie słusznie upominając się o lepsze wyposażenie i wyższe pieniądze dla badaczy). Takie podejście nie było wtedy powszechne, a i dziś, w dobie prób marginalizowania nauk humanistycznych, słowa reportażysty robią wrażenie:

[…] prac naukowych nie prowadzi się tylko dlatego ani nawet głównie dlatego, by ich wyniki przeliczać na pieniądze. Archeologia klasyczna, śródziemnomorska, jest trwałym i nieodzownym składnikiem wielkiego wachlarza nauk, jakie muszą być uprawiane w kraju pragnącym się zaliczać do państw nowoczesnych i oświeconych. […] Koszty uprawiania tej nauki? Powiedziałem już, że koszty te są niewielkie, nieproporcjonalne do korzyści. Wszak uprawianie matematyki, fizyki atomowej, historii, językoznawstwa i dziesiątków innych gałęzi nauki też kosztuje i nie wszystkie one dają namacalne zyski. Lecz przecież nikomu w głowie nie powstanie myśl zarzucenia tych wszystkich nauk. Żałosny byłby obraz kraju, który by zastosował tego rodzaju logikę.

I jeszcze słowa Vittorina Veronesego, dyrektora UNESCO, które powinny z mocą wybrzmieć w świecie, w którym fanatycy religijni niszczą bezcenne zabytki, a dziedzictwo przyrodnicze należące do całej ludzkości ginie w imię interesów finansowych niewielkiej grupy ludzi:

Te zabytki, których utrata jest być może tragicznie bliska, nie należą wyłącznie tylko do tych krajów, w których władaniu się znajdują. Cały świat jest uprawniony do tego, by być świadkiem ich przetrwania. Są one częścią wspólnego dziedzictwa obejmującego orędzia Sokratesa i freski z Adżanty, mury z Uxmal i symfonie Beethovena. Skarby o światowym znaczeniu mają prawo do opieki ze strony całego świata.

Pozostaje mieć nadzieję, że skoro w latach sześćdziesiątych udało się zmobilizować świat, by uratować zabytki Nubii, tak i dziś ludzkość ruszy w obronie tego, co ma najcenniejsze.

Kazimierz Dziewanowski, Archanioły i szakale, Iskry 1967.

 

(Odwiedzono 1 306 razy, 2 razy dziś)

20 komentarzy do “W obliczu potopu (Kazimierz Dziewanowski, „Archanioły i szakale”)”

  1. Książka Kazimierza Dziewanowskiego jest wytworem czasów, gdy podróże zagraniczne ściśle limitowano i przeciętny obywatel Polski mógł się zapoznać ze światem tylko dzięki relacjom lojalnych szczęśliwców wypuszczonych przez władze poza ludową ojczyznę […] – i właśnie dlatego chyba ta seria reporterska Iskier cieszyła się dużą popularnością.;)
    Też bardzo lubię fresk św. Anny, pozytywne fluidy z niego płyną.;) Rysunek Leara przedni.
    Co Cię skłoniło do sięgnięcia po tę książkę?

    Odpowiedz
  2. Lubiłem serię „Naokoło świata” za okładki, które i dziś czasem do mnie „gadają” z bibliotecznej półki. Szkoda, że tak mało czerpałem z tego cyklu (a może po przytoczonym stereotypie o Niemcach, nie szkoda). Pamiętam tylko książkę o Kon-Tiki :P

    Odpowiedz
  3. Kiedyś oglądałam film o zdejmowaniu fresku i operacja wydała mi się wręcz niemożliwa do przeprowadzenia. A jednak się udało.;)
    Też pomyślałam, że autor był aparatczykiem.;( Inna rzecz, że w tej serii dawały się wyczuć (jedynie słuszne) poglądy autorów.

    Odpowiedz
    • Czytałem tuż przed Dziewanowskim Zarazę Ambroziewicza i tam też ideologia podśmiardywała, acz dużo subtelniej niż u Dziewanowskiego – on wali te kawałki wprost (i mam nadzieję, że robił to w ramach pańszczyzny, a nie ze szczerego serca).
      A zdjęcie fresków to jedno, ale przetransportowanie ich setki kilometrów do Chartumu, a potem jeszcze do Warszawy – toż to strach odetchnąć było.

      Odpowiedz
  4. Dział z freskami z Faras, to najefektowniejsza część MNW (chociaż szansę ma go pobić dział sztuki starożytnej), trochę szkoda, że nie pokuszono się o skopiowanie tego co zostało w Egipcie, dopiero byłoby wrażenie.

    Odpowiedz
  5. Fakt, stara wystawa nie rzucała na kolana, ale z drugiej strony z pustego i Salomon nie naleje. Żeby jednak być sprawiedliwym trzeba przyznać, że jak na mizerne możliwości mieli dobry pomysł na sztukę egipską (schodziło się jakby do grobowca). Sztuka średniowieczna ma się nadal dobrze, przynajmniej dopóty dopóki nie trzeba będzie oddawać rzeźb i ołtarzy do dolnośląskich kościołów, z których zostały pozabierane (ups! przepraszam, uratowane).

    Odpowiedz
    • Kompletnie nie pamiętam grobowca, głównie trzeciorzędne wazy i sarkofagi jakichś prowincjonalnych urzędników egipskich. Szczęśliwie ewentualne żądania kościołów były dotąd odpierane, ale z nową dyrekcją przybytku nic nie wiadomo.

      Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.