Pamiętam czas, kiedy z niecierpliwością czekałem na kolejne książki Fredericka Forsytha, mojego ulubionego autora powieści sensacyjnych, wyrastającego w moim mniemaniu ponad MacLeana, Folletta czy Ludluma; mistrza splatanych misternie wątków, który jak nikt pokazywał, co działo się za kulisami zimnowojennej rywalizacji. Z czasem urok zbladł, ale pozostał wielki sentyment i kilka tomów z wypisanym charakterystyczną czcionką nazwiskiem autora.