Znaleźć w dzisiejszych zdegenerowanych czasach śmieszną książkę jest trudniej, niż wygrzebać brylant w kaszance. Kiedy więc trafię na coś, co rekomendowane jest już choćby jako zabawne, to nie mogę się oprzeć pokusie. Zdobywam i czytam. W przypadku „Dożywocia” Marty Kisiel odgłosy zachwytu dobiegały z wielu stron, a najgorętszą orędowniczką Lichotki była Matka Chrzestna tego bloga, zakochana wręcz w pewnym zasmarkanym aniele.
Nawet po podzieleniu tych zachwytów przez dwa uznałem, że warto zaryzykować. Wyłączyłem na wszelki wypadek co czulsze receptory i rzuciłem się w lekturę. Powiem szczerze: do piętnastej strony włącznie miałem uczucie, jakby autorka próbowała w każdym zdaniu ukryć petardę humoru, a uzyskała jedynie rosnący stos niewypałów. Na szczęście
od strony szesnastej akcja ruszyła z siłą wodospadu,
ja zaś najpierw zacząłem się uśmiechać, potem śmiać, by wreszcie rechotać sobie w głos, co – i niech to będzie największym komplementem dla książki – nie zdarzyło mi się od lat. Fabuły streszczał nie będę, zrobiło to kilka osób wcześniej. Bohaterów też pozwolę sobie nie przybliżać. Kto czytał, to wie, kto nie czytał – niech nadrabia zaległości. Wbrew chyba jednak większości recenzentów mnie najbardziej ujął potwór z głębin odwiecznego zła, czyli Krakers. Gdyby podobne monstrum z talentem kulinarnym szukało przytulnej spiżarni, to zapraszam.
Ubawiłem się setnie,
Marcie Kisiel dziękuję za kilka godzin bezpretensjonalnej zabawy. Czekam na kolejną powieść, a Dożywocie przeczytam ponownie, jeśli tylko uda mi się je wyrwać zaśmiewającej się małżonce.
PS. Obiecałem Matce Chrzestnej, że napiszę krwawą recenzję, ale przecież nie mogę kopać anioła. Nawet bamboszkiem. Niech więc przynajmniej tytuł sugeruje, że próbowałem chociaż przez chwilę nie poddawać się urokowi książki.
Marta Kisiel, Dożywocie, Fabryka Słów 2010.
Ołłł jeeeaa! I cóż, wtórnie zaśpiewam: ja wiedziałam, że tak będzie ;)
„Dożywocie” za swym cudownym ciepłem, poczuciem humoru, swojskością, przytulnością podbiło mnie na amen, ale to już opisałam w linku przez Ciebie podanym
A teraz bardzo, ale to bardzo cieszę się, że podobało się Tobie i Twej Szanownej Małżonce :D
Z domowych stworów to ja bym chciała kombinację Licho + Krakers. Wyobraź to sobie: błyszczący z czystości dom i smakowite dania, a Ty sobie siedzisz i czytasz :D
Jestem niezmiernie ciekawa, co będzie dalej? W sensie – w którym kierunku pójdzie autorka. Muszę chyba zajrzeć na pewne forum, na którym się udziela, może jakieś wycieki były… ;)
Bo my, z Małżonką, to za wesołą książkę dużo damy:) A ewentualnymi przeciekami się podziel, mam szczerą nadzieję, że autorka nie będzie eksploatować Licha i spółki, tylko wymyśli coś zupełnie nowego:)
Właśnie skorzystałam z promocji na selkarze i zamówiłam tę książkę:)
O proszę, maniactwo zatacza coraz szersze kręgi :D
Anno – czekam niecierpliwie więc i na Twoją recenzję :) Niech „Dożywocie” zatacza coraz szersze kręgi i rozśmiesza kolejnych ludzi :)
Też chcę się pośmiać i na książkę poluję od dawna. Ale wszyscy piszą tylko pochlebne recenzje i książka wcale nie tanieje:(
Teraz to już marne szanse, żeby wylądowała na taniej książce, więc lepiej chyba kupić od razu. Drugie wydanie będzie w twardej oprawie i półskórku:D
Złocone brzegi i tytuł? Nie strasz, bo się złamię, a od wczoraj mam mocne postanowienie, że przez przynajmniej miesiąc żadnej książki nie kupię:)
Tytuł dodatkowo wytłaczany:) Najpierw kup, a postanawiać będziesz od piątku:P
Kolejna udana książka fantasy autorstwa kobiety! :) Tym razem „w obawie przed odstraszeniem potencjalnych czytelników damskim imieniem na okładce” nie kazano autorce podpisać się M. Kisiel. :)
@Lirael: A wiesz, że nawet przez chwilę nie
pomyślałem, że to powieść fantasy? Normalnie wchłonąłem jak obyczajową powieść i nawet się zastanowiłem, czemu Fabryka Słów to wydała, przecież to żadna fantastyka:) Ot, co znaczy siła sugestii:D
Istotnie, Marta Kisiel Licha eksploatować nie będzie, tylko pójdzie w inną stronę. Z jednej strony trochę żal, a z drugiej ciekawość zżera, jaka to będzie strona.
Podpisano:
Wierna fanka Lichotki z przyległościami. Alleluja.
I to jest dobra wiadomość:)
Ach, doszło do mnie Dożywocie i kilka innych książek, jejku, ajk się cieszę. Mam nadzieję, że się nie zawiodę, spodziewając się zbyt dużo…
Ja miałem wyśrubowane oczekiwania tymi zachwytami powszechnymi i jakoś dało radę:)
Sądziłam, że o tej książce nie słyszałam dotychczas nic, ale okazało się, że siostra coś o tam o niej marudziła. Tylko ze mnie średnio uważny słuchacz :P
A zmierzam do tego, że po Twojej notce widzę ją wszędzie: kupowaną, ocenianą, bestselerową i rozchwytywaną. Zmowa jakaś? ;)
Pewnie że zmowa:) Cała blogosfercia liczy na dowody wdzięczności ze strony autorki i wydawcy:DD
Melduję, że po nocnych koszmarach o złoceniach i tytułach wytłaczanych w półskórku książkę kupiłam. Jak ulegać, to przynajmniej niech będzie ekonomicznie, więc dodałam jeszcze 3 inne książeczki, żeby się przesyłka rozłożyła:)I już nic nie postanawiam, bo im bliżej końca miesiąca, tym mniej pokus wokoło:)
Słusznie, należy dbać o ekonomikę zakupów, a pokusy odpędzać wodą święconą:P