Jakiż to chłopiec piękny i młody, w czerwonym krawacie, tak pracowicie opiłowuje klucz trzymany w imadle? To czternastoletni Anti Hajmas. Dotąd uczył się w rodzinnej wsi i wraz z kolegami oddawał niewinnym igraszkom: ozdabianiu świetlicy harcerskiej czy pracy w doświadczalnym ogródku miczurinowskim. Teraz jednak wyrusza do Budapesztu, by rozpocząć naukę zawodu w fabryce. Trochę się boi, ale jest też ciekawy wszystkiego: wielkiego miasta, ludzi, pracy. Pierwszego wieczoru w stolicy wymyka się na zwiedzanie i gubi się. W fabryce poznaje nowych kolegów, wykonuje proste prace, zamieszkuje w bursie i stara się przywyknąć do panujących w niej obyczajów. Wciąż nieco zagubiony i niepewny siebie sprzecza się z chłopcami o jakiś drobiazg. Czuje się pokrzywdzony ich postępowaniem, zamyka się w sobie, zaniedbuje w obowiązkach, wpada w złe towarzystwo. Na szczęście tylko chwilowo. Szybko uzmysławia sobie, gdzie jego miejsce – w kolektywie, wśród młodzieży pozytywnej. Na zebraniu składa samokrytykę i znowu wszystko jest w porządku. Znowu do Antiego uśmiecha się ze ściany portret Józefa Stalina.
Tak, Stalina. Bo ta banalna opowiastka jest dziełem na wskroś socrealistycznym. Każda postać czuje się w obowiązku mniej lub bardziej obszernie wychwalać osiągnięcia partii komunistycznej i opisywać swe nędzne położenie za rządów kapitalistów, obszarników i faszystów. Pasażerowie w pociągu, w tramwaju – wszyscy zachwyceni nową rzeczywistością. Na każdym kroku coś nowego i lepszego – wysokie bloki dla przodowników pracy, możliwość nauki zawodu dla młodych, opieka medyczna dla wszystkich. Nawet wizyta u lekarza staje się okazją do wygłoszenia pogadanki o tym, jak partia dba o zdrowotność społeczeństwa. Są oczywiście i niezadowoleni, ale to wyjątki: młodocianych bikiniarzy ukarze dyrektor szkoły, a jedyną ponurą postacią w całej historii, złowrogim majstrem z fabryki, zajmą się odpowiednie służby po donosie złożonym przez Antiego. Mężczyzna okaże się faszystą, przedstawicielem wrogich sił.
Wszystkie postacie są papierowe. Młodzi szlachetni i pełni zapału do pracy i nauki, dorośli wdzięczni nowej władzy za lepsze życie, sekretarz partii wesoły i wzbudzający zaufanie, a faszysta ponury i patrzący spode łba.
Właściwie najłatwiej byłoby to opowiadanie wykpić, obśmiać. Tak jak zaśmiewaliśmy się w 1990 roku, czytając na głos wydobytą ze stosu makulatury konstytucję ZSRR. Teraz jednak podczas lektury odczuwałem lekką grozę: do jakiego stopnia można zakłamać rzeczywistość, narzucić twórcom i czytelnikom jednolitą wizję świata czarno-białego i to wszystko wbrew ich własnym odczuciom i doświadczeniom.
Opowiadanie Klary Feher jest już zabytkiem, i to drugorzędnym. Gdyby ktoś chciał się zapoznać z typową socrealistyczną historyjką dla młodzieży, będzie jak znalazł. Węgierska autorka udowodniła swą późniejszą książką, „No cóż, za moich czasów”, że umie pisać dla młodych czytelników. W „Pierwszym tygodniu” trudno dostrzec zalążki tego talentu, narzucany przez ideologów schemat fabularny i wymowa polityczna nie pozostawiały wiele miejsca na indywidualność autora. Dało się go jednak przeczytać, nawet z niejakim zainteresowaniem, mimo przewidywalności akcji i sztampowości bohaterów. W ideologicznych wypowiedziach pobrzmiewały nawet tu i ówdzie nutki szczerości, a na plus autorce zaliczyć należy to, że zachowała niejaki umiar, nie ciągnąc ich bez końca. W końcu rozmowa w pociągu to nie wiec polityczny.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 349 razy, 1 razy dziś)
Stylistyka okładki idealnie współgra z plakacikiem reklamującym 200/200. :) Chłopiec wygląda wręcz jak synek/młodszy brat tej pary. :)
Trudno uwierzyć, że to ta sama Klara.
Polskie powieści dla młodzieży z tamtych czasów musiały być równie pasjonujące.
Na szczęście z polskiej literatury tego okresu już nic się nie ostało. Jedna „Księga urwisów”, ale ona zawsze była bardziej przygodowa niż socrealistyczna:)
A skąd ten skarb pochodzi? Gdzie można znaleźć takie perły literatury?:)
Beznadziejnie próbując nabyć „No cóż”, zauważyłem tę sierotkę w internecie i przygarnąłem:)
Nie dziwię się;) I tytuł, i okładka są wyjątkowo nęcące;)
Toteż się skusiłem, myślałem jednak, że będzie chociaż odrobinę mniej sztampowe.
Matko z córką. Waćpan pojechałeś z tą Feher i jej Stalinem uśmiechającym się ze ściany:).
@Iza: to nie ja pojechałem:) Ona tak napisała: „Ze ściany spoglądały na nich uśmiechnięte twarze towarzyszy Stalina i Rakosiego”:)
Miałem kiedyś plan przeczytania wszystkich największych „dzieł” okresu polskiego stalinizmu (tak dla jaj), jednak nie udał się. Swoje zmagania rozpocząłem i zakończyłem na Konwickim przy okazji zahaczając o takie perełki jak „Nr 16 produkuje” Jana Wilczka, „Węgiel” Aleksandra Ścibora-Rylskiego, „Obywatele” Kazimierza Brandysa. Polecam scenę erotyczną w konwencji socrealistycznej z minipowieści „Godzina smutku”. Istna perełka:)
dr Kohoutek: też miałem takie plany:) Poległem na „Celulozie”, ale za to pokonałem „Opowieść o prawdziwym człowieku”:)
Pojechałeś samym faktem lektury:).
Człowiek chce wiedzieć, co napisała taka urocza autorka. Postępy przez 20 lat zrobiła ogromne:)