„Jedyny mój klejnot: smutek” (Joanna Olczak-Ronikier, „Korczak”)

Korczak. Proba biografii

Smutek. Dojmujący. Wszechobecny. I niezwiązany z tym, że wiem, jak skończy się życie Korczaka. Nie.

Mały chłopiec pyta, czy na jasełkowym przedstawieniu będzie Herod i diabeł. Ojciec zbywa go tym typowym dla dorosłych „Zobaczysz”. Lekceważy strach syna, uważa go za mazgaja. Jak mocno zapadł ten zdałoby się drobny epizod w pamięci dziecka, skoro dorosły już Henryk Goldszmit napisał: „Nie róbcie dzieciom niespodzianek, jeśli nie chcą. Powinny wiedzieć, zawczasu być uprzedzone, czy będą strzelać, czy na pewno, kiedy i jak. Trzeba się przygotować przecież do długiej, dalekiej, niebezpiecznej podróży”. Kilkadziesiąt lat później, wierny tej zasadzie, będzie próbował przygotować swoich podopiecznych do podróży. Tej ostatniej.

Smutek. Kłótnie rodziców. Choroba psychiczna i śmierć ojca. Strach, który będzie Henrykowi towarzyszył do końca życia:

że i w nim odezwą się dziedziczne zaburzenia umysłowe. Może dlatego nie założył rodziny, stronił od kobiet, bliskości. Śmierć matki na tyfus, gdy on sam leżał złożony tą chorobą. Ochłodzenie stosunków z siostrą. Samotność.

Samotność wśród setek małych podopiecznych.

Ani chwili wytchnienia, przerwy. Gdyby przysiadł na chwilę, powróciłby strach przed losem ojca. Więc praca: praktyka lekarska, pisanie, sprawy urzędowe, szukanie środków na prowadzenie Domu Sierot. I dzieci: ważenie, mierzenie, rozmowy, opowiadanie bajek, tworzenie utopijnej społeczności, w której panują ład i sprawiedliwość. Dla nich gotów był na wiele, na wszystko.

Wyprostowany żądam, bo już nie dla siebie.
Daj dzieciom dobrą dolę, daj wysiłkom ich pomoc, ich trudom błogosławieństwo.
Nie najłatwiejszą prowadź ich drogą, ale najpiękniejszą.
A jako prośby mej zadatek przyjm jedyny mój klejnot: smutek.
Smutek i pracę.

Niezrozumienie.

Część wychowanków uważa, że trzymał ich z dala od prawdziwego życia, nie przygotował do jego trudów, nie dał broni, by z nim się zmagać. Pewne środowiska zarzucają, że wychowuje dzieci w tradycji żydowskiej, inne – że je od niej odrywa. A polskie łobuziaki i tak, bez względu na te spory, biją małych podopiecznych Korczaka, który wystosowuje do nich apel w imieniu dzieci żydowskich: „Więc bardzo prosimy dzieci robotnicze, żeby nas nie zaczepiały, bo to dla nas łzy, a dla nich – wstyd”.

Łzy.

Ileż ich otarł z małych twarzyczek? Czy sam płakał w tych najtrudniejszych latach w getcie? Chyba nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał czuwać, zabiegać o jedzenie, opał, ubrania, musiał dbać o zachowanie choćby pozorów normalności w nienormalnym świecie. Zmagał się z własną słabością i chorobą, ale nie mógł ich okazywać – zawsze ktoś był słabszy, bardziej bezbronny, bardziej potrzebujący opieki. Czy dopuszczał do siebie świadomość nieuchronnego końca, czy może podsycał nadzieję na ocalenie? Wszystko wskazuje na to, że przeczuwał, że wiedział. I musiał na tę nieuchronność przygotować dzieci. Jak do podróży.

Jest też jednak i zwycięstwo.

Triumf, który można skwitować wzruszeniem ramion, na pozór drobny. Korczakowi udało się część dzieci ocalić od niepamięci, od anonimowości – dzięki jego pamiętnikowi czy gazetce domowej nie stały się wyłącznie cyframi w statystyce ofiar.

Albert, Jerzy, chora na płuca Genia, Felunia, która bardzo kaszlała, Sabinka, cierpiąca na reumatyzm. Czterech Moniusiów. Marylka. Zygmuś, Semi, Abrasza, Hanka, Aronek, którzy podpisali się pod podaniem do księdza Marcelego Godlewskiego przy parafii Wszystkich Świętych, by pozwolił na odwiedzanie kościelnego ogrodu. Jakub, który napisał poemat o Mojżeszu. Marceli, Szlama, Szymonek, Natek, Mietek, Leon, Szmulek, Abuś, którzy prowadzili pamiętniki. Rita, która postanowiła, że nie będzie kradła. Mendelek Nadanowski, który miewał złe sny.

Właściwie nie tak powinienem to napisać. Najpierw powinno być kilka zdań o biografii, o książkach, o działalności pedagogicznej. Akapit o życiu w getcie, o kontrowersjach wokół ostatniej drogi Starego Doktora i jego dzieci. Podkreślenie, że Joanna Olczak-Ronikier jako pierwsza podjęła kwestię doświadczeń seksualnych Korczaka i jego przynależności do masonerii. A zrobiła to z niezwykłym taktem i szacunkiem wobec swego bohatera – rzadkość wśród współczesnych biografów. Powinienem zauważyć, że opowieść o Korczaku jest równocześnie opowieścią o pokoleniach Żydów, którzy chcieli się zasymilować, a mimo to byli odrzucani i przez Żydów, i przez Polaków. Napisaną pięknym językiem, wykorzystującą masę źródeł, a przede wszystkim pisma samego Korczaka.

Wszystko to prawda. Wiele jest w tej książce wątków, myśli, tropów – każdym można podążyć. Ja podążyłem tropem smutku: dojmującego i wszechobecnego. Który nie wiąże się z tym, że wiedziałem, jak skończy się życie Doktora.

Joanna Olczak-Ronikier, Korczak. Próba biografii, W.A.B. 2011.

Za przesłanie książki dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

(Odwiedzono 336 razy, 1 razy dziś)

25 komentarzy do “„Jedyny mój klejnot: smutek” (Joanna Olczak-Ronikier, „Korczak”)”

  1. O matko, ale tekst napisałeś… Dobrze, że nie dłuższy, bo byłam bliska łez w oczach.

    Proszę, jeżeli będziecie się wybierali na wakacje już Ty wiesz gdzie, to spakuj ją do walizki, pożyczę, co?

    Odpowiedz
  2. Dobrze, że napisałeś, jak napisałeś, a nie tak, jak powinieneś. Robi wrażenie. Staram się unikać smutnych historii, ale tej biografii Korczaka poszukam.

    Odpowiedz
  3. Słowa danego sobie dotrzymałam i przeczytałam Twoją recenzję dopiero, jak skończyłam swoją.
    Dobrze, że tak zrobiłam, bo po przeczytaniu Twojego tekstu nie wystarczyłoby mi odwagi, żeby cokolwiek powiedzieć o tej książce.

    Odpowiedz
  4. @Wszyscy: to jest lektura obowiązkowa. Nigdy nie namawiałem nikogo do czytania książek tego rodzaju, ale tu nie ma innej możliwości: trzeba przeczytać.

    @Książkowo: a proszę bardzo, chociaż niedawno mówiłaś, że co najmniej przez rok nie znajdziesz czasu dla „Korczaka”:P

    @Iza: to JEST lektura obowiązkowa.

    @Ultima_Thule: mam nadzieję, że nie zepsułem Ci dnia:P

    @Viv: czasem trzeba się zmierzyć również ze smutkiem. Może Tobie jednak uda się znaleźć w tej książce nadzieję?:)

    @Lirael: Przesadzasz. Bardzo pięknie napisałaś o baśniowości zakończenia, takich elementów baśniowych można by dostrzec pewnie więcej. Tyle, że to znowu jest smutna baśń.

    Odpowiedz
  5. Czekałam z niecierpliwością na tę recenzję, bo sama nabyłam książkę i mam zamiar zmierzyć się z nią niebawem. Teraz mam jeszcze większą ochotę. Recenzja poruszająca, książka pewnie też, ale i sama postać Korczaka niesamowita. Dzięki!

    Odpowiedz
  6. Czytałam artykuł w „Książkach” na temat Korczaka i wzbudził moją ciekawość. Twoja recenzja jest niesamowita, bardzo mi się podoba.

    Odpowiedz
  7. „Króla Maciusia” i „Kajtusia Czarodzieja” czytałam kilkakrotnie jako dziecko i do dziś pamiętam, że poza pierwszym razem nigdy więcej nie przeczytałam ostatniego rozdziału Króla Maciusia i nigdy nie doczytałam do końca Kajtusia Czarodzieja. Coś w tych książkach było takiego, że przyciągały mnie na tyle aby zabrać je po raz kolejny z biblioteki, ale na ten wszechogarniający smutek im towarzyszący nigdy do końca nie byłam przygotowana…
    W efekcie niby nigdy się samym Korczakiem nie interesowałam, a jednak mam wrażenie że wiem o nim sporo. Nie znam drugiego pisarza, który by tak przejmująco smutno pisał do dzieci. Widać, że traktował je bardzo poważnie, bez zbędnej ckliwości… a jednak… nie przeczytałam do tej pory żadnej z tych książek Młodemu. Czy „Król Maciuś” to nadal lektura ?

    Odpowiedz
  8. @Sempeanka: nie mam pojęcia, czy to jeszcze jest lekturą, już za moich odległych czasów była tylko w uzupełniających. Ja nie mogłem znieść tego smutku, Maciusia przeczytałem raz i nigdy do niego nie wróciłem. A teraz się okazało, że pisząc o nim, Korczak pisał poniekąd o sobie.

    Odpowiedz
  9. no właśnie… to się daje odczuć. On się dawał poznać głównie przez teksty, które pisał. To są takie książki dla dzieci, ale niekoniecznie dla dzieci. „Kajtuś Czarodziej” jest jeszcze smutniejszy i jeszcze bardziej filozoficzny… Nigdy nie mogłam pojąc dlaczego ta książka jest ilustrowana dla dzieci i znajduje się w dziale dziecięcym…

    Odpowiedz
  10. Mam podobne wspomnienia, jeśłi chodzi o „Króla Maciusia”… Ale za to bardzo mi się podobały książeczki Korczaka „Mośki, Jośki i Srule” oraz „Józki, Jaśki i Franki” – opowiadania o życiu chłopców na koloniach…

    Poza tym, mam nadzieję, że odważę się przeczytać biografię Korczaka, mimo tego wszechobecnego smutku. Ta recenzja sprawiła, że myślę, że książkę przeczytać trzeba.

    Pozdrawiam lekko melancholijnie…

    Odpowiedz
  11. Świetna recenzja.

    Przekonałaby mnie na pewno do lektury, gdybym już wcześniej nie była przekonana. A byłam, za sprawą zarówno osoby autorki, jak i wywiadu z nią w magazynie „Książki”.

    Choć pewnie sięgnę dopiero wtedy, kiedy uda mi się ją nabyć okazyjnie albo pożyczyć… Ale w planach jest bezapelacyjnie. :)

    Odpowiedz
  12. Zacofany – no, ale po takim tekście, to spróbuję przetasować kolejkę ;) Poza tym – nie pogniewasz się chyba jak potrzymam troszkę, będę dbała jeszcze bardziej, niż o swoje :D

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.