Na wszystkie sequele i prequele patrzę podejrzliwie, uznając je przede wszystkim za cyniczną próbę wyłudzenia pieniędzy od wielbicieli oryginalnych dzieł. Rzadko daję się skusić na taką literaturę, zwykle wtedy, gdy w jej powstawaniu uczestniczył autor pierwowzoru. Gorzej, gdy masakrowany jest twórca nieżyjący, a wyciągnięte z jego kosza na śmieci strzępy rozmaici mniej lub bardziej sprawni wyrobnicy pióra składają w nowe dzieła.
Podobne uczucia towarzyszyły publikacji kilku już dodatków do cyklu Franka Herberta o Diunie. Z różnych stron dochodziły mnie jednak odgłosy, że Brian Herbert i Kevin J. Anderson zrobili niezłą robotę, a poza tym – nie będę ukrywał – oryginalne powieści pozostawiły po sobie taki niedosyt, że postanowiłem zaryzykować. „Paula z Diuny” można chyba nazwać „interquelem”, gdyż wypełnia on lukę między „Diuną” a „Mesjaszem Diuny”.
Minął rok od upadku Szaddama, Paul Atryda zajął jego tron i rozpętał galaktyczny dżihad. We wszechświecie miliony ludzi padają ofiarą jego fedajkinów, rozkręca się spirala okrucieństwa, a wokół samego władcy rozkręcają się piętrowe intrygi przeciwników gotowych na wszystko, by wyeliminować Paula. Imperator musi też zmierzyć się z kultem własnej osoby, szerzonym przez kapłanów, tradycjami i cnotami własnego rodu, wszechogarniającą wizją przyszłości i wątpliwościami, czy dokonany przez niego wybór drogi był rzeczywiście tym właściwym. Sytuacja pod wieloma względami przypomina mu wyzwania, przed jakimi przed laty stanął jego ojciec książę Leto. Poznajemy więc też kilka mrocznych epizodów z wczesnej młodości Paula. Wartka akcja niesie nas ku podwójnemu zakończeniu, które pozwala nam odkryć nieznaną stronę osobowości imperatora, a jemu samemu daje szansę na wzmocnienie się jako człowiekowi i jako władcy.
Bardzo ryzykowne jest wpasowywanie się między dwa istniejące tomy, ale duet Herbert i Anderson wyszedł z tego obronną ręką. „Paul z Diuny” nie sili się na udawanie „Diuny II”, jego autorzy nie brnęli w rozważania historiograficzne i ekologiczne, stanowiące nieodłączną część „Diuny”, nie rozbudowywali świata stworzonego w pierwszym tomie, ale sprawnie wykorzystując jego elementy i znanych czytelnikowi bohaterów napisali wciągającą powieść o wartkiej i zaskakującej akcji. Trudem odrywałem się od tego grubego tomu i z mniejszym niepokojem patrzę już na trzy części legend Diuny, dwie powieści stanowiące zakończenie oryginalnego cyklu i z góry się cieszę na zapowiadany tom łączący „Mesjasza” i „Dzieci Diuny”.
Brian Herbert, Kevin J. Anderson, Paul z Diuny, tłum. Andrzej Jankowski, Rebis 2011.
Za przesłanie książki dziękuję Księgarni Matras.
***
Wrzesień zbliża się ku końcowi, upływa też nieuchronnie termin głosowania w plebiscycie „Złota Zakładka” oraz w konkursie „JIKowa Tytułomania”. Wszystkich, którzy jeszcze tego nie uczynili, zachęcam do oddawania głosów.
Zapraszam na pozostałą część mojego Bloga z recenzjami książek
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 579 razy, 4 razy dziś)
Ostatnio nachodzą mnie myśli, aby przeczytać coś z fantastyki…
„Diunę” znam tylko z wersji filmowej, ale mam nadzieję, że kiedyś mi się uda skonfrontować wizje reżysera z literacką rzeczywistością. Z filmu pamiętam głównie odrealnione krajobrazy oraz Kyle’a MacLachlana. :) Pamiętam, że liczyłam na jakieś rewelacje w wykonaniu Stinga, ale jego kreacja szczególnie mnie nie zachwyciła.
@Piter Murphy: jeśli zaczynać, to od „Diuny”, to fantastyka najwyższej próby:)
@Lirael: filmu nie widziałem, nie sądzę, żeby komuś udało się oddać na ekranie potęgę wizji Herberta. Gorąco rekomenduję literacki pierwowzór:)
Ja myślę podobnie o wszelkich „pogrobkach”.
No, ale skoro mówisz, że ten dobry, to zobaczymy.
…i intrygą pogania :)
Nie czytałam Diuny, choć kiedyś bardzo chciałam. Przeczekałam cierpliwie i mi przeszło ;)
@Joanna: znakomity, czysta akcja:)
@Maiooffka: to był błąd, moim zdaniem mogłaby Ci się spodobać:)
Film reklamowano mi jak świetnie oddający książkę, ale to jakieś nieporozumienie było. Od ekranu odeszłam zniesmaczona – nie ma to jak powieść.
A o „pogrobkach” (śliczne słowo) też nie myślę zbyt dobrze od czasu, gdy wydano te tam dodatkowe części Fundacji Asimova. Kupiłam jedną i teraz mi zalega na półce.
Ten pogrobek (Paul z Diuny, nie Fundacja) bardzo mi się podobał, ale akurat z cyklu o Diunie najbardziej lubię te najbardziej dynamiczne i przygodowe tomy: „Diunę” i dwa ostatnie – intrygi, walki, knowania, zamachy. Trochę tylko mało moich ulubionych Bene Gesserit:)
A czytałeś „Pieśń Lodu i Ognia”? Z naciskiem na „czytałeś” – film próbowałam oglądać i po pierwszym odcinku zapomniałam o kolejnych, dla mnie to znak, że mi się nie podobało.
Wracając do pytania – jak się ma Diuna do Martina? Mają jakieś cechy wspólne czy nie da się porównywać?
A jakże, czytałem:) Z naciskiem na „czytałem”, seriali nie oglądam:P Rozmach, dopracowany świat przedstawiony, intryga na intrydze – to podobieństwa. Herbert miał też skrzywienie ekologiczne, stąd u niego wiele miejsca zajmują problemy przekształcania świata przez człowieka. Zupełnie to jednak nie przeszkadza w czytaniu, ja nawet lubię te kawałki:)
Aha – czyli to cykl dla mnie. Uwielbiam intrygi i wielowątkowość. Dobra, zabieram się za Diunę w najbliższym czasie. Dobrze, że mam w domu.
Ale masz w wydaniu Rebisu, ewent. Phantom Pressu? Nie żadne podróby z Zysku?
Tak, tak, Rebisu;)
To w porzo. I czytaj koniecznie, najwyżej będzie na mnie:P
A jeszcze jakbyś zdołał wyjaśnić mi jakoś łopatologicznie – czy poza cyklem autorstwa Franka Herberta (6 podstawowych tomów – podaję za biblionetką), to książki pisane przez Briana Herberta i Kevina Andersona trzeba czytać w jakimś konkretnym porządku, czy już można jak podleci? Bo się raczej zgubiłam w tych cyklach i seriach Diuny
Najpierw sześć Franków Herbertów, a potem możesz się zabrać za dwa interquele, wpasowujące się między tomy oryginału, albo dwa tomy będące zakończeniem oryginalnego cyklu. A legendy Diuny potem:)
Dobra, jak już przeczytam Franka, to będę pytać o drogowskazy:)
ok, zawsze do usług:)
Nie lubię tego typu książek, raczej nie przeczytam. Zapraszam Cię na mój blog z recenzjami książek;) {centerbook.blog.onet.pl}