Wbrew tytułowi nie jest Mogilna wycieczką Kraszewskiego w stronę powieści z dreszczykiem. Miało to być za to w zamyśle autora dzieło zwracające uwagę na bolesny w latach siedemdziesiątych XIX wieku problem kolonizacji niemieckiej na Pomorzu i w Poznańskiem. Intryga kręci się więc wokół zabiegów złowrogiego i skrywającego jakąś mroczną tajemnicę radcy Larischa o zdobycie pozostającego w rękach polskiej rodziny Mogilskich majątku Mogilna.
Kraszewski starał, żeby sympatia czytelnika znalazła się po właściwej stronie, żeby kibicował szlachetnemu i dobremu dziedzicowi Mogilskiemu w walce z podstępnym Niemcem. Przeciwstawił w tym celu polską serdeczność, gościnność i szczodrość zimnemu wyrachowaniu Larischa, który niczym wytrawny szachista ma przewidziane wszystkie posunięcia i nic nie jest w stanie zepchnąć go z obranego kierunku. Niestety autor przedobrzył. Polak jest co prawda człowiekiem gołębiego serca i honoru, ale jednocześnie jest safandułą, który o rodowe dobra nie dba i obchodzi go jedynie to, by miał codziennie obfity podwieczorek na ulubionej werandzie. Nad jego naiwnością użalają się nawet przyjaciele, służący stale dobrymi radami i gotówką w potrzebie. Na tym tle Larisch jawi się jako człowiek praktyczny i doskonały przedsiębiorca, a w oczach publiczności ma go zohydzić całkowity brak ludzkich uczuć i jakaś hańbiąca sprawa z przeszłości, której ujawnienie mogłoby zakończyć karierę radcy. Takie typy jak Larisch z lubością przedstawia Jeffrey Archer, chociaż ten autor akurat, w przeciwieństwie do Kraszewskiego, częstuje nas szczegółami wszystkich podejrzanych machinacji swych geszefciarzy.
W tle podchodów majątkowych rozwija się niemrawy romans, gromadka papierowych bohaterów drugoplanowych snuje się w wiejskiej scenerii bez konkretnego celu w charakterze przerywników w zasadniczej akcji. W pewnym momencie złapałem się na tym, że czekam na chwilę, kiedy niemrawy Polak straci wreszcie swój dwór i wioskę, a trzeźwo myślący Niemiec zadba o to, by podźwignąć Mogilną z upadku, w jakim się znalazła. Być może czytelnicy dziewiętnastowieczni bardziej byli skłonni użalić się nad losem wydziedziczonych rodaków, mnie natomiast przyprawiali oni jedynie o irytację i żadne patriotyczne wykrzykniki nie zdołały tego zmienić.
Kraszewski nie byłby sobą, gdyby nie zafundował nam kilku interesujących zwrotów akcji, na pozór całkowicie przewidywalnej, więc czyta się nieźle, ale bez rewelacji.
***

Co prawda ani utwory Korczaka, ani Kraszewskiego nie są nominowane, ale przypominam, że powoli upływa czas na oddanie głosu w plebiscycie „Złota Zakładka” – to nagroda blogerów książkowych, więc wszystkich, którzy spełniają regulaminowe warunki, zachęcam do głosowania.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 263 razy, 3 razy dziś)
2012 Rokiem JIKA??? Super! Coś mi się zdaje, że „Projekt…” rozkwitnie ;-)
tzn. rozkwitnie jeszcze bardziej ;-)
Zdecydowanie rozkwitnie jeszcze bardziej, bo przecież on już w pełnym rozkwicie:D
Kontynuując wątek analogii między JIKiem a Jeffreyem Archerem, obydwaj panowie mają na swoim koncie doświadczenia więzienne, które na pewno wpłynęły na ich późniejszy odbiór świata.
Oryginalne w „Mogilnej” wydaje mi się miejsce akcji, bo sporo książek JIKa poświęconych jest wschodnim rubieżom. :)
Wiadomość o roku JIKa i Korczaka to przebój wczorajszego dnia!!! Bardzo się ucieszyłam.
Czy w związku z zamierzonym przemianowaniem blogu na przodującego w lekturze przewidziane są jakieś uroczyste obrządki lub rytuały? :)
Dotąd nie zauważyłem jakichś szczególnych skrzywień więziennych u JIKa:) O Kresach JIK pisywał, zdaje się, w pierwszym okresie twórczości, potem poznał inne miejsca i rozszerzył scenografię:)
Obawiam się, że przodujący jestem przez chwilę, więc zmienianie szyldów mija się z celem, zaraz znowu się cofnę:P
Pozostaje zatem nowe hasło: miotający się w lekturze:).
@Iza: aż tak źle ze mną nie jest, wypraszam sobie:P Zmienny w lekturze, o!
JIK w więzieniu całymi dniami pisał, więc prawdopodobnie nie odczuwał szczególnie zmiany otoczenia.
Żeby utrzymać żółtą koszulkę lidera, proponuję zrecenzować „Kazania sejmowe” Skargi. :)
O „Kazaniach” myślałem, ale jakoś tak nie mam ochoty:) Za chwilę wybory i patriotyzm się będzie sączył wszystkimi otworami:))
O, ja też nie lubię tego użalania się nad sobą patriotycznych Polaków. Wziąłby się do roboty warchoł jeden z drugim, zamiast pitolić o nieszczęściu!
Ja do tytułomanii na pewno przystąpię, tylko na razie czasu nie mam, ale już jutro mam mało lekcji – tylko 5! Ha! będę tworzyć.
@Joanna: koniecznie, koniecznie. Kartkówkę zrób, a sama twórz:D
Moja licealna polonistka była zagorzałą miłośniczką „Kazań sejmowych” Skargi. Pamiętam, że jedno dogłębnie omawialiśmy na lekcji, choć nie było ich w programie. O ile dobrze kojarzę oparte było na alegorii Polska=tonący statek.
Kto wie, może „Kazania sejmowe” to są kolejne skarby ukryte na dnie morza, które tylko czekają na uchylenie wieka. :)
Kazanie o okręcie jak najbardziej było w programie, widniało nawet w podręczniku:) Co do skarbów: to chwilowo dość mi zalega na wszystkich powierzchniach płaskich, żebym miał jeszcze podwodne poszukiwania uskuteczniać:P
To najwyraźniej coś musiałam pomylić. Możliwe, że nas uraczono jakimś dodatkowym, ponadobowiązkowym, oprócz tego ze statkiem. :)
Może taka baśń Sienkiewicza Ci wchodzi w paradę, też był okręt i tonął:)
I to jest bardzo prawdopodobne! A napływ mętnych wspomnień najwyraźniej przez Titanica – oczy zamglone łzami. :D
Uprasza się o wklejenie tej mogily na projekt. Bo potem tracę rachubę, co przeczytane, co niePPPPP.
Iza, nie mogę, ciągle mi się ktoś wcina:))
To nie ja:). Ktoś gmerał pewnie:).
Nie będę się wyrażał o tym kimś:P