Brzydki, kiepsko wydany tomik zawiera cztery powojenne opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza: „Ikara”, „Kwartet Mendelssohna”, „Dziewczynę i gołębie” i „Heydenreicha”. Zdecydowanie z tej czwórki wyróżnia się „Ikar”, mordowany kiedyś jako lektura w szkole podstawowej; krótka opowieść snująca paralelę między historią mitycznego Ikara a losem młodego chłopaka, który zaczytany wpada pod samochód gestapowców i znika w nim równie niezauważenie dla wszystkich, jak Ikar zniknął w toni morza. Iwaszkiewicz znakomicie pokazał dekoracje dramatu: warszawską ulicę podczas okupacji, zbliżający się wieczór, zaaferowane tłumy. Miniatura jest dopracowana do perfekcji, a jednak coś nie pozwalało mi się przejąć losem Michasia, jak go nazwał narrator. Mam wrażenie, że scence zabrakło napięcia, dramatyzmu, że emocje przesłoniło dążenie do osiągnięcia idealnej formy literackiej, wykazania przez narratora własnej erudycji – patrzcie, nie dość, że tylko ja zauważyłem ten jednostkowy dramat, to jeszcze skojarzył mi się on z mitologią i nawet z obrazem Breughla.
Pieter Breughel, Pejzaż z upadkiem Ikara, około 1558 roku. |
I właśnie na całkowitym braku emocji polega problem z pozostałymi opowiadaniami. „Kwartet Mendelssohna” zapowiada więcej niż ostatecznie daje: po pełnym rozmachu początku spodziewałem się efektownego albo chociaż dającego do myślenia zakończenia, tymczasem opisawszy ze szczegółami zorganizowane w Santiago zebranie poświęcone rocznicy wybuchu powstania w getcie, przeanalizowawszy (z dużym chyba znawstwem) wykonanie tytułowego utworu muzycznego przez amatorski kwartet, Iwaszkiewicz relacjonuje rozmowę, jaką odbył z jednym z muzyków. Stary Żyd spędził wojnę w Chile i chciał porozmawiać z kimś stamtąd – z kraju, w którym ginęła jego rodzina. Wahania, wątpliwości, rozterki rozmówcy Iwaszkiewicz zbywa komunałami o walce o pokój i postęp. Zabrzmiało to jak fałszywa nuta w utworze Mendelssohna i prysło napięcie, znikła szansa na zgłębienie duszy Friedenssohna, zrobiło się płasko i nijako.
Idealnie nijakie jest też opowiadanie „Dziewczyna i gołębie”, a przecież już sam temat – reakcja ojca na pierwszą miłość syna – powinien podnieść temperaturę utworu. Nic z tego. Inżynier S. samotnie wychowuje syna Edka. Żona zmarła, starsze dzieci rozjechały się po świecie. Cała uwaga i miłość ojca skupiły się na najmłodszym. Inżynier z niepokojem obserwuje rosnące zainteresowanie chłopaka dziewczętami; z doświadczenia wie, że miłość jest destrukcyjna i chce uchronić Edka przed tym błędem. Zabiera się jednak do tego dziwnie nieudolnie: nie da się wyperswadować młodemu chłopcu miłości pogadankami o pracy na rzecz społeczeństwa. Ostatecznie ojciec pogodzi się z tym, że jego syn ma prawo kochać – tyle że doprawdy nic mnie to już nie obeszło. W tym opowiadaniu również pobrzmiewają fałszywe nuty – niekiedy tekst wygląda tak, jakby na siłę autor dokleił do niego elementy służące dopasowaniu do aktualnej linii politycznej. Stąd sceny w biurze projektów, gdzie planuje się odbudowę Warszawy, stąd pogadanki o iście socjalistycznym znaczeniu pracy dla kolektywu, wprowadzona do fabuły przodownica pracy i zabawy ludowe na MDM-ie.
Negatywnych wrażeń nie zdołało zatrzeć ostatnie opowiadanie, zdecydowanie najlepsze z całego tomu. „Heydenreich” to historia z czasów powstania styczniowego, zestawiająca ze sobą Polaka z Litwy, który służy w carskim wojsku i dochowuje wierności przysiędze, oraz Heydenreicha, Niemca z pochodzenia, który z kolei łamie złożoną carowi przysięgę i obejmuje dowodzenie nad oddziałem polskich powstańców. Rzecz przypominała mi „Echa leśne” Żeromskiego: i klimatem, i problematyką. Wreszcie w tym opowiadaniu forma tylko odrobinę wyrastała nad treść, Iwaszkiewicz stworzył kilka interesujących postaci (znakomity dowódca twierdzy w Dęblinie) i scen zbiorowych. Mimo to również nie jest to opowiadanie, które by zachwycało. Sprawnie przeprowadzona fabuła, mniej wyraziście zarysowany konflikt moralny.
Każde z opowiadań z tego zbiorku mogłoby zachęcać do refleksji, poruszać jakąś czułą strunę. W końcu mamy tu bezsensowną śmierć młodego człowieka, zmagania z rodzącym się uczuciem, próbę zrozumienia tragicznych losów własnego narodu i konflikt lojalności. Mnie jednak żadne nie poruszyło, wydawały mi się wyprane z emocji, przypominały rzeźby z lodu. Trudno mi wyrokować, czy to cecha całej twórczości Iwaszkiewicza, czy może te teksty pochodzą ze słabszego okresu. Trzeba wszakże przyznać, że Iwaszkiewicz był znakomitym stylistą. Zdania są precyzyjne, wycyzelowane, bez jednego zbędnego wyrazu – to za mało, bym nabrał ochoty na dalsze pogłębianie znajomości z tym autorem.
Jarosław Iwaszkiewicz, Wybór opowiadań, Czytelnik 1967.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 1 101 razy, 6 razy dziś)
Choć w Twojej recenzji dominują tony minorowe, chyba dziś szukając przygód Paddingtona spenetruję również półkę, na której potencjalnie znajduje się tom prozy Iwaszkiewicza. :) „Ikara” czytałam dawno temu, ale pamiętam, że na mnie zrobił duże wrażenie, losami Michasia bardzo się przejęłam.
Iwaszkiewicz miał silne ciągoty klasycystyczne, stąd chyba lodowatość, nienaganność stylu i pogoń za formą doskonałą, w której gubią się uczucia. Dobrze, że przynajmniej pod względem językowym nie rozczarowuje.
Utworów Iwaszkiewicza prawie nie znam. Piszę prawie, gdyż dane mi było przeczytać bodajże dwa utwory, które w żaden sposób do mnie nie trafiały i wtedy dałem sobie spokój z dalszym czytaniem.
Pod wpływem Twojego posta, zdjęłam „Opowiadania” Iwaszkiewicza z półki i sprawdziłam jakie tytuły mój egzemplarz zawiera. A więc mam „Panny z wilka”, „Brzezina”, „Matka Joanna od aniołów” i „Bitwa na równinie Sedgemoor”. Ten cykl opowiadań pochodzi z mojej ulubionej kolekcji GW XX wiek. Ale jakoś do tej pory nie sprawdziłam nawet jakie opowiadania zawiera (wstyd!). „Ikara” czytałam dawno temu w szkole. Pamiętam, że wywarł na mnie wrażenie. Pozostałych nie znam. Trochę mi głupio, że nie znam żadnego innego opowiadania autora. Coś muszę z tym zrobić… pozdrawiam :)
@Lirael: wiem o ciągotach klasycystycznych, rozumiem pogoń za doskonałością, ale forma zdecydowania zdławiła treść. Sprawdzę kiedyś te bardziej klasyczne opowiadania, szczególnie „Matkę Joannę”, ale muszę odpocząć:)
@Piter_Murphy: wyjątkowo nie namawiam do pogłębiania znajomości:)
@Sardegna: Spróbuj, bo ze spisu treści wynika, że masz te najbardziej znane i ponoć najlepsze opowiadania.
A ja nie lubię opowiadań, mimo że, jak stoi w moich komentarzach, w nich autorzy często po mistrzowsku operują słowem.
Niech sobie operują czym tam chcą. Ja wolę powieści-rzeki.
Jarosław też dzieło w trzech tomach popełnił:P Chyba się załapie jako powieść-rzeka? Ale zdecydowanie skup się na Diunie, nie a Iwaszkiewiczu:))
tak, tak, na Diunie koniecznie:)
Tylko przeczytam to, co trzymam już ponad rok w domu. Koleżanka chce, żebym oddała;)
Powiedz koleżance, że jest małostkowa:P
To pewnie czysta przekora, ale mnie zmotywowałeś do sięgnięcia w końcu po cokolwiek autorstwa Iwaszkiewicza :) Choć raczej coś z jego debestów wybiorę. Bo jednak wolałabym zostać jego fanką, skoro zrujnowałam się swego czasu na dzienniki pana pisarza ;P
@Maiooffka: nie wiem, na ile ten zbiorek jest reprezentatywny:) Natomiast w dziennikach, o ile już zdążyłem się zorientować, Iwaszkiewicz pokazuje ludzką twarz i te wymagane przeze mnie emocje da się tam znaleźć, więc z pewnością nie były to pieniądze wyrzucone:)
W szczęśliwie odnalezionym zbiorze jest trzynaście opowiadań, żadne nie pokrywa się z Twoimi. Jest między innymi „Opowiadanie z psem” i „Opowiadanie z kotem”, więc mam dobre przeczucia. :)
Czekam na wrażenia:) Tomik nosi adnotację „Lektura obowiązująca dla kl. X i XI” i zaczynam odnosić wrażenie, że być może wpakowano doń rzeczy mało porywające, ale za to idealne do piętrowego analizowania na lekcjach polskiego:P
Mój zbiór powstał chyba specjalnie z myślą o miłośnikach zwierzątek (oprócz dwóch wymienionych opowiadań jest jeszcze „Wiewiórka”) i meteopatach („Dzień sierpniowy”, „Dzień listopadowy”). :)
Sprawdź, czy nie ma dopisku „lektura obowiązująca dla studentów meteorologii i zootechniki”:DD
Niestety, jedyny dopisek głosi prozaicznie, że to tom V opowiadań w edycji „Dzieła”. :)
Mydlenie oczu tym dopiskiem, na pewno meteorolodzy i zwierzątkowcy mieli go na liście lektur:D
Bardzo możliwe, że to ich lektura obowiązkowa była. :)
Właśnie zauważyłam, że do sekcji zootechnicznej kwalifikuje się też opowiadanie „Biłek”, bohaterem jest koń. :)
No proszę:)Czyli jednak Iwaszkiewicz jako autor uniwersalny:P
dla klas X i XI? To chyba musi być rzecz z lat 50-tych?
Opowiadania o których piszesz wydają się być lekko skażone socrealizmem?
Ja czytalam tylko Brzezinę i panny z Wilka i nie zauważyłam aż takich dysproporcji forma-treść. Jeszcze „Podr óże do Włoch” , ale to inna bajka, tu erudycyjne popisy są wręcz wskazane.
W planach mam tendencyjną i antyklerykalną historię polskiego Loudain na demonicznej ziemi smoleńskiej, czyli „Matkę Joannę od Aniołów”.
Acha- i jeszcze mi się kojarzy, że JI określano jako „literata, a nei pisarza”, źródła nie pomnę:). Ale chyba coś w tym jest.
Rok wydania 1967, nie sprawdzałem, które to kolejne wydanie:P Opowiadania są lekko skażone, jakby Iwaszkiewicz na siłę doklejał detale, ale ani forma, ani treść socrealistyczne nie są. Na „Matkę” też się czaję, ale to za czas jakiś.
Zdecydowanie- jesuień idzie, nie za fajnie czytać o opętaniach.
Bo ja wiem, czy niefajnie? Niektórzy lubią się bać w długiem jesienne wieczory:P
Przynajmniej nei powinno być „nijako i bez emocji”, bo jeśli będzie, to chyba coś nei tak z tym Iwaszkiewiczem.
Mam dziwne podejrzenia, że nie będzie lepiej, na filmie wynudziłem się setnie:)
Really? Ja akurat nie widziałam.
To chyba nawet czytanie o północy na rozstajach dróg nie pomoze:(.
Nie będę się zarzekał:)
Jak wiele zależy od przypadku. Takim jednym dziełkiem, które nie podejdzie można zniechęcić się do utrzymywania dalszej znajomości, która być może okazałaby się całkiem sympatyczna. Niestety też tak mam :)
@Guciamal: w tym wypadku chyba się tak łatwo nie zniechęcę:)