Sześć stopni pod równikiem leży tropikalny Zanzibar. Nazwa niczym z Opowieści tysiąca i jednej nocy, ale historia i współczesność wcale nie baśniowe. Małgorzata Szejnert opowiada skomplikowane dzieje wyspy, niegdyś centrum handlu niewolnikami i kością słoniową, wielkiego ośrodka eksportującego goździki, miejsca, gdzie stykały się kultury czarnej Afryki, Arabii i Indii, a później również Europy. To z Zanzibaru wyruszał w swe podróże doktor David Livingstone, dobrze znany czytelnikom powieści Juliusza Verne’a, to stąd na poszukiwanie odkrywcy ruszał Henry M. Stanley, śmiały reporter. To tu rozegrała się najkrótsza wojna w dziejach świata – w niespełna czterdzieści minut Anglicy narzucili wyspie lojalnego wobec siebie sułtana. Czasy nam bliższe też nie były dla Zanzibaru łaskawe: odzyskanie niepodległości w 1963 roku, wybuch rewolucji i obalenie sułtana, wreszcie stworzenie wspólnego państwa z Tanganiką – Tanzanii.
Przez dziesięciolecia Zanzibar zmagał się z dziedzictwem niewolnictwa i wpływów europejskich.
Wciąż silna jest rywalizacja między Afrykanami a Arabami, biali zaś wykorzystują nędzę wyspy, by zagarniać dla siebie coraz większe jej połacie i tworzyć luksusowe enklawy dla turystów, nie dając niemal nic w zamian miejscowemu społeczeństwu. Sytuacji nie zmienią starania garstki ludzi, którym na sercu leży dobro wyspiarzy.
To odległe miejsce ma zaskakująco wiele związków z Polską. I nie chodzi tu tylko o zanzibarski znaczek pocztowy z portretem Marii Skłodowskiej-Curie. Jednym z dziewiętnastowiecznych francuskich konsulów był bowiem Polak z Podola, zapomniany poeta Henryk Jabłoński. Księżniczka z sułtańskiego rodu, Salme Emily Ruete, uciekła z ukochanym do Niemiec i przez pewien czas mieszkała w Bydgoszczy. Podczas swych afrykańskich wojaży o Zanzibar zahaczył Henryk Sienkiewicz, a i dziś mieszka tu kilkoro Polaków.
Książka Małgorzaty Szejnert tchnie egzotyką, ale
nie jest to lukrowany obrazek tropikalnego raju.
Dzieje Zanzibaru były i są skomplikowane, pełne bolesnych problemów, z którymi dotąd się nie uporano. Do przeszłości zresztą mało kto ma głowę, skoro codzienność pełna jest trudności – wyspa od czasu do czasu pogrąża się z kompletnej ciemności z powodu awarii jedynego kabla doprowadzającego prąd z kontynentu, bezrobocie jest duże, a perspektywy rozwoju słabe. Przemawiają dokumenty, wspomnienia, relacje podróżników, ryciny i świadkowie, a reporterka dyskretnie dopełnia obraz wyłaniający się z tych źródeł własnymi wrażeniami z miejsc, w których rozgrywały się wydarzenia. Nie jest to łatwe, gdyż nikt nie zadbał o zachowanie historycznych gmachów czy placów; nawet jeśli przetrwały, zwykle są w ruinie. Wśród źródeł ważną rolę odgrywają zdjęcia – Zanzibar bowiem, chociaż muzułmański, słynął ze znakomitych fotografów, którzy tworzyli wręcz dynastie fachowców i towarzyszyli wszystkim przemianom politycznym, społecznym i gospodarczym. Szejnert rozmawia też z wyspiarzami, odszukując świadków historycznych momentów.
Dom żółwia. Zanzibar to znakomite połączenie wykładu o nieznanych dziejach odległego skrawka lądu, opowieści podróżniczej i reportażu. Pełen jest barw i zapachów (nie zawsze najpiękniejszych), a także skrajnych przeciwieństw – luksusów sułtańskiego dworu i nędzy biedaków. Czyta się niemal jednym tchem, a wiele scen – jak choćby opis przenoszenia zwłok doktora Livingstone’a z głębi Afryki na wybrzeże – zapada w pamięć i zachęca do sięgnięcia po inne książki o dziejach Czarnego Lądu.
Małgorzata Szejnert, Dom żółwia. Zanzibar, Znak 2011.
Za przesłanie książki dziękuję serwisowi Lektury Reportera.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 304 razy, 1 razy dziś)
Od dawna mam ochotę na tą książkę, nie dość, że Afryka, to jeszcze Szejnert… Uwielbiam czytać o Afryce, o kolonializmie pisałam nawet pracę mgr. A Małgorzata Szejnert zachwyciła mnie „Wyspą kluczem”. Po Twojej recenzji mam ochotę rzucić się pędem do księgarni i coś tak czuję, że tej chęci pofolguję ;)
Zdecydowanie sobie nie żałuj:) Ja mam taką samą ochotę na Wyspę klucz:)
O kurczę, nie wiedziałam, że taka „wypasiona” księżniczka mieszkała w mieście niedaleko ;) Chyba trzeba będzie zrobić jakiś risercz ;)
Książkę zamówiłam, ciekawe, czy mi podeślą.
Bardzo lubię czytać o takich różnych dalekich zakątkach, o których przed sięgnięciem po książkę wiem niewiele więcej ponad to, że są. Rozczarowanie przychodzi jednak, gdy książka jest tak napisana, że okazuje się iż bez „wiedzy wstępnej” lektura jest trochę zbyt skomplikowana, że nie ma odpowiedniego wprowadzenia dla niewtajemniczonych. Jak rozumiem po tę książkę można sięgnąć bez obawy, że się człowiek w meandrach sytuacji Zanzibaru nie odnajdzie?
A ja teraz właśnie czytam „Dom na Zanzibarze” i jestem rozczarowana jak do tej pory. Szkoda że nie trafiłam na „Dom żółwia. Zanzibar”, brzmi znacznie ciekawiej.
@Książkowo: nie liczyłbym na tablice pamiątkowe ku czci księżniczki:)
@Karolina: nie trzeba przeprowadzać wstępnych studiów, wszystko jest wyłożone od początku:)
@Kasia: „Dom na Z”, jak widzę ze streszczeń, to zupełnie inna liga niż Szejnert:P
Książkę Szejnert dostałam w charakterze niespodzianki gwiazdkowej. Twoja recenzja przekonuje mnie o tym, że powinnam niezwłocznie napisać list dziękczynny do Mikołaja. :) Cieszę się, że dzięki autorce odbędę pasjonującą podróż do Zanzibaru, o którym nie wiem kompletnie nic.
Ignorancja w kwestii Zanzibaru nie jest ignorancją wstydliwą:)
No nie wiem, wcale się nie zdziwię, jeśli zaraz pojawi się komentarz rodowitego Zanzibarczyka oburzonego moją ignorancją, którą w dodatku bezwstydnie się afiszuję. :)
Kurczę, jak już wygram w tego totka, to postawię książki p. Szejnert na półce, a na razie zarekomenduję do zakupów bibliotecznych na przyszły rok :)
Pani Szejnert kusi swoją opowieścią o Afryce. Odkąd ujrzałam zapowiedzi. Ale leczę się z takich zachcianek. Rozsądniej będzie przeczytać dwa poprzednie reportaże autorki, które już nabyłam :)
Dwie biografie masz na tapecie widzę, od dłuższej już chwili. Głód literatury faktu? :)
Lirael: ja bym się taką ewentualnością nie przejmował:)
Bazyl: rekomenduj, ja sobie pozostałe książki Szejnert wpisałem na listę przyszłych prezentów:)
Maiooffka: motywuję się tymi okładkami do przeczytania obu książek, szczególnie że mam zobowiązania recenzyjne:P Chwilowo jednak wolę jakieś mniej wyrafinowane formy literackie:)
Kusząca ta książka.
Jakby ktoś chciał bardziej fikcyjnie poznać Zanzibar to polecam powieści Wilbura Smitha – sporo z trylogii o początkach rodu Courtneyów w XVII w. dzieje się w okolicach tej wyspy (więcej szczegółów na blogu).
Zdaje się, że na Zanzibarze urodził się i wychował też Freddie Mercury, ale to już bardziej współcześnie. :)
Owszem, urodził się, ale teraz śladu po nim nie ma. Na dodatek jest źle widziany przez miejscowych radykalnych muzułmanów i nawet rocznicy urodzin albo śmierci nie pozwolili obchodzić.
Zaklinanie rzeczywistości presją publiczności? ;) Ja już przestałam zmieniać okładki, bo dłużej je wklejam niż czytam daną pozycję. Ale rozumiem Twój upór – byłam tam :)
Publiczność, w większości zapewne, ma w lekceważeniu moją opinię o Mikołajskiej i Karskim, więc z wrodzonej złośliwości uraczę czytelników moimi przemyśleniami na ten temat. Oczywiście jak już przeczytam:P
Ruch u Ciebie jak na centralnym, więc z tym lekceważeniem nie jest tak źle ;P
Sama będę wyglądać Mikołajskiej – nic o niej nie wiem tak po prawdzie. A może wypada i to udowodnisz? ;)
Mikołajską znać wypada, chwilowo możesz wpisy Brandysa w Płaszczu czytać – on o żonie dużo pisał:) A co do dopingowania – to właśnie zacząłem czytać biografię i znakomicie się zapowiada:)
Pana męża również tylko z nazwiska kojarzę. Taki ze mnie dyletant. Erskine zamiast Brandysa w święta czytający ;) Tutaj trzeba większy młotek zastosować :)
Na wszystko przyjdzie kolej, na Brandysa też:) Chyba że zechcesz pogłębiać znajomość z panią Erskine:P
Erskine więcej nie posiadam – na szczęście nie zrobiłam zapasów pod wpływem pozytywnych opinii jak to mam w zwyczaju ;p Ale Brandysa również brak, a mam ostatnio potrzebę pozbywania się zalegających książek. Zamiast dokładania nowych. Jeśli więc jego kolej nadejdzie, to miną jeszcze długie lata do tego czasu. To wielka strata?
Dziennik Brandysa warto znać:) Ale zawsze możesz śledzić na Płaszczu, pewnie prędzej czy później będzie tam większość wpisów:))
Zanzibar od dawna jest na mej długiej liście miejsc do odwiedzenia.
Nie miałam pojęcia, że ta książka Szejnert jest czymś w rodzaju reportażu. Spodziewałam się raczej powieści osadzonej gdzieś na białych plażach tej rajskiej wyspy i dlatego troszkę traktowałam ją po macoszemu. Coś czuję, że to się zmieni ;)
O jakiejś zanzibarskiej powieści jest mowa wyżej. Szejnert to nie jest czysty reportaż, ale warto poczytać.
A nasi celebryci smażą hurtem tyłki na Zanzibarze i pozuja do zdjęć z uroczymi Murzyniątkami (Kurdej-Szatan)… ciekawe, czy cokolwiek wiedzą o wyspie
To pytanie, rzecz jasna, retoryczne?