Pisarze ze starej szkoły: Gustaw Flaubert

Wertując tomy dzienników, pamiętników i listów, często natrafiam na zapiski, w których pisarze zdradzają tajemnice swego warsztatu i przedstawiają stosunek do własnej twórczości. Chciałbym więc rozpocząć cykl, w którym od czasu do czasu przedstawię garść cytatów  uwag ciekawych dla wszystkich wielbicieli talentów autorów  ze starej szkoły. Warto je poznać, by pogłębiać własną refleksję nad literaturą i by lepiej zrozumieć dzieła, które czytamy.
Gustaw Flaubert dzielił się swymi uwagami z przyjaciółmi – należeli do nich bracia Edmund i Juliusz de Goncourt, którzy starannie zapisywali treść tych rozmów w swoim dzienniku.
[Flaubert] opowiada nam o swoim życiu samotnym, dzikim, odosobnionym, odciętym, nawet w Paryżu. […] Pracuje dziesięć godzin dziennie, ale traci dużo czasu, zapominając o wszystkim podczas lektur, zawsze też gotów jest uciec od własnej książki. Zaczyna się rozgrzewać dopiero koło piątej po południu, gdy do pracy siada o dwunastej. Nie może pisać na czystym papierze: musi wpierw zanotować myśli, które rozmieszcza jak malarz pierwsze kolory [12 stycznia 1860 roku].
***
Flaubert opowiadał nam, że kiedy opisywał panią Bovary zażywającą truciznę, czuł się tak, jakby miał kawał miedzi w żołądku i dwukrotnie wymiotował; dodał, że kiedy kończył powieść, przyjemnie mu było, że musiał wstawać po chusteczkę, by otrzeć łzy… [10 grudnia 1860].
***
Flaubert mówi nam: „Wątek, przygoda w powieści są mi zupełnie obojętne. Kiedy piszę, wyobrażam sobie, że oddaję kolor, ton. Chcę, na przykład, żeby w mojej powieści o Kartaginie była purpura. Reszta – osoby, intryga – to drobiazg. Przy Pani Bovary myślałem tylko o tym, by oddać ton szary, barwę pleśni, jaką mają egzystencje portierów. […] [17 marca 1861].
***
Flaubert opowiada mi, że pracował kiedyś nad Salamboprzez trzydzieści osiem godzin z rzędu i tak był wyczerpany, iż nie miał siły, by podnieść karafkę i nalać sobie wody [16 lutego 1862].
Edmund i Juliusz de Goncourt, Dziennik, tłum. Joanna Guze, Państwowy Instytut Wydawniczy 1988, s. 114, 135, 140, 152.

Dziś zakończyło się głosowanie w konkursie Blog Roku 2011. Chciałbym podziękować za wszystkie głosy, jakie otrzymałem, a szczególne podziękowania składam Matce Chrzestnej i Lirael za zaangażowanie i wielkie wsparcie. Wszystkim finalistom serdecznie gratuluję!

(Odwiedzono 391 razy, 1 razy dziś)

25 komentarzy do “Pisarze ze starej szkoły: Gustaw Flaubert”

  1. Ten komentarz może nie będzie odkrywczy, ale z pewnością długi. Co do Flauberta to również mnie interesuje. Czytałem nietypową może jego biografię Juliana Barnesa „Papuga Flauberta”, według mnie fantastyczna książka. Mam w planach jeszcze jedną „Reka Flauberta” zdaje się, że chyba polskiej autorki, ale wyleciało mi z głowy jej nazwisko. Jeżeli chodzi o nowy cykl to jestem bardzo zainteresowany, sam myślałem o czymś podobnym, ale nie mam zbyt wielu źródeł, dzienników, listów, pamiętników. Dopiero mam je zamiar mieć:) Mam jeszcze w planach coś innego, ale to zajmie mi dużo więcej czasu niż pisanie samych recenzji, o ile tak je można nazwać. Co do konkursu to chcę wyrazić mój żal, szczególnie, że też troszkę wspierałem i miałem nadzieję, bo to wyróżniający się blog, wiem co piszę, mam w końcu pod obserwacją jakąś ich setkę. Może zatem już za rok. Pozdrawiam ciepło.

    Odpowiedz
    • Zbyszku, dzięki za wsparcie:) O obu książkach o Flaubercie słyszałem, zresztą wypłynęły chyba przy okazji dyskusji o „Pani Bovary” u Ani. Jeśli cykl wzbudzi zainteresowanie, to mam kilka asów w rękawie plus absolutną perłę, czyli opinie Goncourtów o Flaubercie:P Cóż to było za siedlisko żmij ta gromadka literatów paryskich:D I powodzenia w realizacji pomysłu:)

      Odpowiedz
  2. Pomysł na cykl świetny! Podobnie jak zdjęcie! :D Z góry się cieszę na kolejne odcinki. Wielokrotnie czytałam fragmenty „Karafki La Fontaine’a” poświęcone pracy pisarzy, a mój egzemplarz „Alchemii słowa” to zbiór fruwających kartek. :)
    Flauberta wręcz uwielbiam, a fragment o truciźnie i chusteczce zwielokrotnił moją sympatię do niego. To, co uprawiał, to było słowne snycerstwo najwyższej próby. dzięki za przypomnienie tego w dobie literackiego fast foodu.
    Wyniki konkursu zaskoczyły mnie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będą inne. A dziękować absolutnie nie ma za co.

    Odpowiedz
  3. Och, cóż za smakowity cykl się nam szykuje! Kontynuuj, kontynuuj!

    Czyli stara dobra szkoła tworzenia to był pot, łzy, praca ponad siły, notatki i poprawki. Ciekawe, jak to wygląda teraz, kiedy dookoła nas istnieje taki pęd do wydawania książek, że aż wydaje się, że to tylko praca – siadam i pisze, a potem fruuuu do korekty (o ile!).

    ZWL – niewielu jest chętnych do pisania książek? ;p Chyba do tego pisania, które poparte jest solidnym przygotowaniem i samokrytycyzmem?

    A za wsparcie nie ma co dziękować, należy Ci się :)

    Odpowiedz
  4. Słyszałam wiele o „dość” emocjonalnej i wyczerpującej pracy twórczej Flauberta. Ale w sumie chyba niewielu jest twórców którym dość gładko przychodzi pisanie. Nawet wśród tych wyjątkowo płodnych – sprawa nie wygląda za wesoło. Zwykle wiąże się do z wielką samodyscypliną. Jak u Balzaca.
    A pomysł na cykl godny podziwu :)

    Pozdrawiam :)

    Odpowiedz
  5. Flaubert to fascynujący twórca, a zarazem niewątpliwie wybitny.
    ,,Pani Bovary,, jest niezwykłą lekturą ze względów merytorycznych.
    Każde słowo, zdaniem znalazło tam swoje właściwe miejsce.
    Ogromnie spodobał mi się fragment poświęcony pojmowaniu stylu przez Flauberta:
    Styl pojmował Flaubert jako wyrażenie rzeczy we właściwych barwach, ruchu i natężeniu przez użycie słów z daną rzeczą tak zrośniętych, jak gdyby i rzecz sama, i słowo ją określające urodziły się razem. Była w tym pojęciu nieomal mistyczna wiara w jakiś byt zaginiony, w którym i słowa, i rzeczy trwały we wspólnym uścisku, dopóki nie rozerwała ich wichura nowych światów. Zdanie stawało się precyzyjnym mechanizmem, jego części musiały być odszukane w olbrzymich składach języka, musiało się znaleźć ten jedyny rzeczownik, który był nazwą przedmiotu, ten jedyny przymiotnik, który dawał mu barwę, odcień, dźwięk, i ten jedyny czasownik, który przedmiot poruszał i ożywiał. Przykuty do papieru, ze spłomienioną twarzą, z nabrzmiałymi żyłami, Flaubert nękany strachem, z gardłem wyschniętym od pragnienia, czynił wrażenie człowieka podnoszącego ciężkie warstwy ziemi, by się dokopać do jakiegoś źdźbła czy ziarna, które czuł wewnętrznym instynktem. Znalezienie właściwego słowa, triumf zawsze wielki i radosny, nie wystarczało. Harmonia zdania mogła je odrzucić, mogła się zwichnąć na nieprzeodzianej zadrze. Jawiła się nowa tajemnica: rytm prozy. Myślał o stylu, który by był ,,piękny i rytmiczny jak wiersz, dokładny jak język nauki, o przelewach wiolonczeli, o grzywach ognia; styl, który by wchodził w myśl płynęła gładko jak łódź z wiatrem….
    Szukanie właściwego miejsca dla zdania lub choćby dla znamiennego wyrazu stawało się długą pielgrzymką wśród kompozycji ustępu. Położyć słowo we właściwym miejscu, nieprzesuwalnie jak kamień w murze, znaczy wynieść je do godności istoty żywej, zdolnej wzruszać, radować, budzić strach lub zachwyt; w takim słowie można zgromadzić tyle mocy, by uwięzione w niepozornym zakątku stronnicy rwało ją w górę jak śmigło lub rozścielało szeroką falującą płaszczyzną. W ten sposób stosunek pisarza do utworu zmieniał się w długą i dramatyczną miłość i niepodobna się dziwić, że gdy ktoś wchodził do pracowni, Flaubert narzucał na stół płachtę jedwabną, aby niczyje oko nie spoczęło na tych udręczonych kartach,,…

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.