W swoich wspomnieniach o mężu Magdalena Zawadzka niecałą stronę poświęciła upodobaniom literackim Gustawa Holoubka. Interesował się historią, biografistyką i – co szczególnie dziwiło jego żonę – kryminałami. Na pytanie, co widzi w tego rodzaju książkach, Holoubek
tłumaczy, że czyta głównie klasyków tego gatunku, że dobry kryminał jest skarbnicą wiedzy, że poznaje nie tylko psychologię postaci, język, obyczaje, ale też historię i geografię miejsc, w których rzecz się dzieje. Towarzyszy mu dreszcz emocji i wysiłek intelektualny, a rozwiązywanie wraz z autorem zagadki, przy której trzeba się nieźle nagłowić, daje ogromną satysfakcję. Dobry kryminał może być sumą wiedzy, której szukamy w innych książkach […].
Padły nazwiska Agathy Christie, Arthura Conan Doyle’a, Raymonda Chandlera i Joe Alexa.
Kiedy pod koniec lat dziewięćdziesiątych Barbara N. Łopieńska wypytywała Holoubka o upodobania czytelnicze, kryminały należały już do przeszłości: „Jak się ma tendencje nadciśnieniowe, nie powinno się za dużo czytać” – stwierdził aktor. Odnosiło się to zresztą nie tylko do kryminałów. „Czytam tylko z konieczności”, dorzuca i wymienia: „Czasami spojrzę na coś w gazecie, ale gazet w zasadzie też nie czytam”. „Staram się czytać, co pisze krytyka o teatrze, ale ponieważ szalenie tym się denerwuję, więc czytam wybiórczo”. „Kupuję poezję” (ulubieni poeci: Tadeusz Nowak, Wisława Szymborska, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Wierzyński i, rzecz jasna, polscy romantycy). „Fascynuję się ciągle tym, co stanowi kanon literacki”. Do tego oczywiście, z zawodowego obowiązku, lektura dramatów (niechętnie, bo Holoubka odstraszała wszechobecna w nich „chmura dewiacji”). Nie podobało mu się penetrowanie przez dramaturgię „peryferiów rzeczy”, analizowanie alkoholizmu czy homoseksualizmu („Wolałbym, żeby to się odbywało w szpitalu niż na scenie”).
Zanim jeszcze Gustaw Holoubek stracił chęć do czytania, lektura dostarczała mu niezapomnianych przeżyć:
Pamiętam, że kiedyś drżałem, biorąc do ręki książkę, jak zamykał się naokoło świat, jak się wtapiałem w nią i nic poza tym nie widziałem, jak cierpiałem, kiedy mnie od niej odwoływano […], jak nie spałem całe noce, żeby móc czytać.
Podczas powojennych pobytów w sanatoriach wielkim odkryciem był Proust:
[…] Proust wlazł we mnie. Jego politura, ekscytacja każdym szczegółem rekwizytu, wiwisekcja duchowo-psychologiczna, wszystko to doprowadzało mnie do ekstazy.
Wielkiego entuzjazmu nie wzbudziła natomiast „Czarodziejska góra” („[…] była dla mnie wtedy przerażająca przez fakt opisywanego procesu nieuchronności”. Powrót do Manna po latach okazał się nieporozumieniem: „[…] od początku do końca strasznie mnie ona śmieszyła”).
I na zakończenie jeszcze dwa fragmenty, które doskonale pasują do dyskusji o tym, co czytać – klasyków, czy może nowości:
[…] To, co nas w tej chwili gnębi, a mianowicie nakaz awangardy, demoniczny przymus konsumowania tylko tego, co najnowsze, ze stanowczym odrzucaniem tego, co było dotychczas, jest strasznie lekkomyślny. Nie ulega wątpliwości, że z tak zwanej awangardy, z tego, co dzieje się współcześnie, zostaje bardzo mało. I tak było w każdej epoce.[…] Więc czy nie warto wracać do klasyki? Warto. Choćby po to, żeby zbadać własną dojrzałość. Żeby się dowiedzieć, czy człowiek już na tyle dojrzał, żeby móc inaczej spojrzeć na to samo.
Cytaty za: Magdalena Zawadzka, Gustaw i ja, Wydawnictwo Marginesy 2011, s. 115.
Barbara N. Łopieńska, Książki i ludzie, Twój Styl 1998, s. 127–133.
Za udostępnienie wywiadu Barbary N. Łopieńskiej z Gustawem Holoubkiem serdecznie dziękuję Biblio_g3:
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 705 razy, 12 razy dziś)
Oczywiście, że warto czytać klasyków, a nawet trzeba. Podobnie lubię wracać do raz przeczytanych książek, szukać w nich czegoś co kiedyś mi się tak podobało, przypomnieć sobie wrażenia, atmosferę, zobaczyć czy coś uległo zmianie. Pilch napisał w „Bezpowrotnie utraconej leworęczności”, że „Książki nie są po to aby je czytać. Książki są po to aby je czytać i zapominać, by potem móc je znowu czytać”. Mam tylko nieco odmienne zdanie jeżeli chodzi o „Czarodziejską górę”, bardzo ją lubię, ale to już szczegół:)
Pilch pisał o mnie:) Potrafię zapomnieć wszystko kwadrans po skończeniu czytania i minimum pięciu powtórek wymaga u mnie utrwalenie szczegółów fabuły:) Z młodzieńczych zmagań z Czarodziejską górą pamiętam tyle, że przyklasnąłbym Holoubkowi. Ale może czas sprawdzić, „czy człowiek już na tyle dojrzał, żeby móc inaczej spojrzeć na to samo”.
Jeżeli chodzi o zapominanie, mam podobnie:) Patrick Suskind nawet napisał opowiadanie o kimś takim, kto zapomina nawet po przeczytaniu kilku zdań, czytałem, ale już zapomniałem tytuł tego opowiadania:) W „Czrodziejskiej górze” podoba mi się wiele rzeczy, szczególnie zabawy z czasem, relatywizm, powtarzanie pewnych rytuałów, czy jak Hans Castorp zmienia się, wsiąka. Ja czytałem pierwszy raz za młodu, być może teraz by mnie znudziła:)
Spróbuj przeczytać ponownie:) Ja się chyba nie zdecyduję:P
Panowie! Wlewacie we mnie nadzieję! Do tej pory myślałem, że to tylko ja jestem dotknięty czytelniczą sklerozą i dlatego np. bardzo rzadko startuję w konkursach, w których trzeba odgadywać pochodzenie fragmentów tekstu. Uff!
O! Jak miło :) Widzę, że grono osób, które zapominają to, co czytały – się powiększa. Uff… myślałam, że to moje roztrzepanie sprawia, że zapominam.
Cieszę się z tego, że chociaż pamiętam, czy mi się podobało czy nie, chociaż to o niczym nie świadczy, bo kolejna lektura tego samego tekstu wzbudza zwykle inne odczucia niż pierwsza :)
Bazyl: na pociechę (chyba:P) dorzucę, że ja tak mam od zawsze, niemal od pierwszej książki, więc nie jest to oznaką starczego otępienia:)
B.: po to się czyta książkę po raz drugi, żeby znaleźć coś nowego.
A u mnie przyszło z wiekiem. Widać mózg zajęty różnymi, życiowymi pierdołami, nie chce już chłonąć pierdół (tak, tak, mądrości) z książek. Swoją drogą zdziwiłem się ostatnio, jak wiele zapamiętałem ze słuchanego audiobooka. Zdziwiłem, bo miałem wrażenie, że myśli, po pierwszej minucie słuchania, odlatują mi hen i za diaska nie wiem o co kaman. Czyżby podmianka wzrokowca na słuchowca?
Może spróbuj słuchać przez sen – okaże się, że zapamiętujesz całe akapity:))
Może to jest sposób. Zapodałbym historię Polski i powszechną, które łkają z półek, a których nie chcę kalać moim brakiem uwagi :(
I ze trzy gramatyki różnych języków by się przydały, ech:(
Mnie by się przydała polskiego :(
Nie wiem, czy jest jakiś audiobook gramatyczny:)
Też cierpię na sklerozę. Ale 5 powtórek ? never:)
I tam, samego Lesia pewnie z dziesięć, bo Lalkę to z pięć razy. Był człowiek młody, miał czas na czytanie:)
Bardzo podoba mi się to zdanie Pilcha o czytaniu, zapominaniu i wracaniu. Wracam niejednokrotnie. Nawet uknułam na własne potrzeby definicję dobrej książki (dobrej dla mnie)- to taka, do której chcę wrócić, jeśli nie, to może lepiej było nie czytać. A tak a propos czytania; gdyby mnie ktoś zapytał – literatura współczesna, czy klasyka, kryminał, czy historia? odparłabym, że w czytaniu, jak we wszystkim cenię różnorodność. Moim zdaniem nie powinno się zasklepiać w jednym gatunku, bo to zubaża. Co nie przeszkadza temu, że jakoś bliżej mi do klasyki niż do nowinek. Może to kwestia wieku- bardziej klasyczny :) niż młodzieńczy. A co do upodobań czytelniczych, albo raczej poglądu pana Gustawa, iż nie powinno się za dużo czytać wygłaszanego w wieku już niemłodym – kto wie, jakie my będziemy prezentować poglądy osiągnąwszy pewien wiek i pewne znużenie życiem. Osobiście mam nadzieję, że nie opuści mnie żadna z moich pasji, ale kto wie…
Też mam nadzieję, że radość czytania mnie nie opuści. W sporze między klasyką a nowoczesnością lubię zachować równowagę, chociaż ze wskazaniem na klasykę. Ale zacytowałem te zdania głównie dlatego, że okropnie drażni mnie zachwycanie się rozmaitymi bestsellerami przez osoby, które nie mają pojęcia o wtórności tych książek, bo nie znają źródeł czy pierwowzorów. Była czas jakiś temu taka faza mądrzenia się o realizmie magicznym na podstawie wyłącznie Cienia wiatru:PP
„Cień wiatru” to raczej powieść gotycka, jakieś malutkie elementy realizmu magicznego można by się dopatrzeć, na siłę:)
Nie znam się na powieściach gotyckich, ale chyba takiego określenia bym nie użył, jakiś tam zakurzony magazyn i facet bez twarzy to chyba ciut mało na gotycyzm? W każdym razie działało automatyczne skojarzenie pisarz Hiszpan, znaczy realizm magiczny, a marketing jeszcze podgrzewał atmosferę.
Co prawda niewiele już pamietam z charakterystycznych cech powieści gotyckiej, ale wydaje mi się, że były tam: zamek (może być nawet dziwny, stary dom), miłość związana z jakąś ukrytą zbrodnią, tajemnica. W każdym razie „Cień wiatru” ma niektóre elementy, wszyscy go jako taką powieść określają. Można go też zaliczyć do romansu, powieści szkatułkowej, Bildungsroman czy XIX-to wiecznej.
Moim zdaniem i tak jesteś nadmiernie łaskawy dla prozy Zafona. Ja go sytuuję gdzieś w okolicach „humbugu literackiego”:P
Klasyka ma tę przewagą, że jest dobrą literaturą. Proza współczesna (przynajmniej to, na co ja trafiam) bardzo często jest słaba, a przede wszystkim jest tego tak dużo, że człowiek nie wie, co ma wybrać. Nie mówiąc o tym, że prawie każda z książek ma plakietkę „światowy bestseller” i „numer jeden”. Drażni mnie to.
Ta, i zwykle po tych numerach jeden po pół roku zostają tylko końcówki nakładów na taniej książce:P
Mnie się podobają nie tylko książki, które Holoubek czytał, ale też sposób, w jaki o nich opowiadał w tym wywiadzie. We „Wspomnieniach z niepamięci” jest rozdział o czasach szkolnych i ulubionych lekturach. Holoubek wymienia wielu lubianych pisarzy z tamtego okresu: May, Przyborowski, Cooper, Stevenson, Curwood, London, Amicis, Molnar, Sienkiewicz. A Trylogię nazywa „koroną wszechrzeczy”.
Niestety nie udało mu się zarazić syna Curwoodem, trzymał dla niego egzemplarz na półce: „To dla Jasia, ale Jasio nie czyta”:) Syn wolał wtedy Kafkę, Bułhakowa i Konwickiego.
Szanowny Gospodarzu tej strony!
Bardzo miło jest dostać piękny bukiet kwiatów przed snem – i to jeszcze w zimową noc! :) Dziękuję i cieszę się, że wywiad został spożytkowany z korzyścią dla tych, co tutaj zaglądają. Pozdrawiam! Iza
To ja dziękuję raz jeszcze i oczywiście zapraszam do rozgoszczenia się tutaj:D
~ Zacofany w lekturze
Ciekawe, ile Jaś miał wtedy lat. Może już od dzieciństwa miał wysublimowany gust i przedkładał Kafkę nad Curwooda i Makuszyńskiego. :)
Siedemnaście:PP
Zdecydowanie warto czytać klasyków, powracać, czytać na nowo, odkrywać po raz pierwszy…
Czytelniczo to jak tak od sasa do lasa.
Bardzo lubię ten cytat z Pilcha. Są jednak książki, które zapominamy bez żalu i chęci powrotu i te, do których nam myśl tęsknie wybiega…
„Czarodziejskiej…” nie czytałam, „Cienia wiatru ” też nie, więc się nie wypowiem.
Więcej jest chyba jednak tych, które zapomnieliśmy, po części zupełnie bez żalu.
Dla mnie najbardziej wartościowe są te książki, podczas lektury, których myślę sobie, że jeszcze muszę do nich wrócić, przeczytać jeszcze raz, a po przewróceniu ostatniej strony mamy ochotę zacząć od nowa:)
Ja tak miałem z Chmielewską i Musierowicz, ale to wynikało z chęci powrotu do dobrej zabawy, a nie z walorów refleksyjnych tych lektur:P Parę rzeczy zdarzyło mi się jednak zaczytać, a i teraz nie miałbym nić przeciwko powtórce Lalki czy Chłopów:)
Chętnie wróciłabym do wielu książek, które czytałam, ale z drugiej strony serce mi się kraje, gdy wiem, że tyle stoi jeszcze nieprzeczytanych, tak samo wartościowych.
No ale z drugiej strony, czytając starych znajomych, unikamy wielu rozczarowań:))
Co prawda, to prawda. Ale nowi znajomi, to nowe możliwości :)
Wybór należy do Ciebie:)
A co do Zafona i „cienia wiatru”, nie twierdzę, że to arcydzieło, i że będzie kiedyś klasyką, ale ma coś takiego co wciąga, atmosferę, humor, błyskotliwe wypowiedzi niejakiego Fermina, chociaż zdaję sobie sprawę, że Zafon czerpał z wielu wcześniejszych utworów, zresztą sam się do tego przyznaje, kilka rzeczy też mi sie nie podobało. Kiedy książka wyszła, ja jeszcze nie miałem internetu, nie śledziłem recenzji, nic o niej nie wiedziałem i nie uprzedziłem się. ci co teraz o niej słyszą mogą mieć już zbyt duże wymagania co do niej.
A czy jesli macie do czynienia z nowością, rozreklamowanym bestsellerem, to sprawdzacie jego wartość czy odrzucacie z założenia, co by czasu nie tracić? A może przegapimy coś wspaniałego.
wydaje mi się też, że ksiązki i pisarze byli kiedyś lepsi, solidniejsi, i stawali się klasykami. Podobnie jest z filmami, czy ktoś robi teraz takie filmy jak Hass, Kawalerowicz, Munk. Dlaczego „Potop”, „Noce i dni” czy „Matka Joanna od aniołów”, „Pociąg” są niesamowite a „Ogniem i mieczem” juz tylko komiksowy. Ostał się nam jeden Polański, ale też przeplata lepsze filmy gorszymi. Troche się chyba za nadto rozpisałem/-pasałem:)
Zafon jest według mnie bardzo sprawnym i sprytnym rzemieślnikiem, który sobie wykoncypował idealny przepis na bestseller z grupy tych, co to udają książkę z wyższej półki, niż faktycznie są:) U mnie Cień wiatru odleżał półtora roku, aż szum ucichł – zresztą tak mam z większością tych okrzyczanych nowości – odczekuję aż opadnie kurz bitewny i zwykle dochodzę do wniosku, że niekoniecznie muszę to czytać:P
O filmach pojęcia nie mam, ale pewnie mechanizm jest taki jak z książkami – kiedyś twórca w nosie miał targety i wskaźniki sprzedaży, a dziś na etapie scenariusza czy konspektu musi na zimno wyliczyć, co mu pozwoli odnieść sukces kasowy.
I nie krępuj się z komentarzami – blogger dopuszcza chyba do 4 tysięcy znaków:D
„Cień wiatru” przeczytałam po tym, jak wokoło rozchodziły się głosy zachwytu, jaka to wspaniała książka. I może dlatego jestem nią rozczarowana, bo moje wymagania były zbyt duże?
ZWL – Ale w końcu przeczytałeś czy nie?
Ostatnie 20 procent przekartkowałem, bo rozwiązałem zagadkę i nie widziałem potrzeby przedłużania sobie męki:P
Aż tak? Ja daję książce 100 stron, jeżeli coś mi się nie podoba to rzucam w kąt. Czyli wytrzymałeś jakieś 400 stron, chyba, jestem cienki Bolek z matematyki, to i tak niezły wynik szczególnie jeśli książka jest kiepska:)
Sam sobie udowadniałem, że przecież nie jestem uprzedzony i że w sumie to fajne czytadło:P Nic z tego, niestety:D
Mówi się trudno i żyje dalej z tym bagażem:)
Zaraz tam z bagażem:P Za to mogę zblazowanym tonem mówić, że czytałem Zafona i że mi się nie podobało:P
Wolnoć Tomku w swoim domku :)
O, widzisz! Przypomniałeś mi Fermina, coś mi zaświeciło, że gdzieś, kiedyś … i oto – SUCHAR. :)
PS. Mnie napis BESTSELLER odstrasza, ale jak reszta zachęci, to się nie wzdrygam aż tak bardzo by nie sięgnąć :)
Zabij mnie, jeśli pamiętam jakiegoś Fermina:P A suchary lubię, szczególnie bieszczadzkie, chociaż kiedyś były lepsze:)
Wszystko na tym świecie kiedyś było lepsze, nawet suchary, zęby na nich zjadłem:)
Trafiły mi się kiedyś takie hipertwarde, pieczone specjalnie jako żelazne racje dla wojska. Miiodzio:))
Ale oni to podobno je jeszcze gotowali z godzinę, aż odrobinę zmiękły:)
Uch, a ja się męczyłem bez namaczania:D
O matko i córko, zostawić Was na chwilę samych i epopeję w komciach stworzycie :P
Pierwsze primo – też jestem zapominaczem. Może w mniejszym stopniu, niż niektórzy wypowiadający się, ale zdecydowanie zapominam na tyle szybko, że bez problemu mogłabym niedługo powtórnie przeczytać część książek, ale…
Drugie primo ;) Baaardzo rzadko od mniej więcej 3-4 lat robię powtórki, bo wpadłam w manię pod hasłem „jeszcze tyle książek przede mną, a życie takie krótkie, aaa!” ;)
Trzecie primo – czytuję klasykę w stopniu większym niż przeciętny rodak, ale w znacznie mniejszym, niż wiekszość z wypowiadających się. I nie jest mi z tym bardzo źle, bo wychodzę z założenia, że nic na siłę. Jak mam ochotę na klasykę, to sięgam po takową, jak nie – to nie ;) Poza tym na półkach z 700-800 książek osamotnionych czeka, nie mogę sierotek zostawić i pogrążyć się w bibliotecznej klasyce (ok, ok, na półkach też mam częściowo klasykę :P).
Czwarte primo – klasyka kiedyś klasyką nie była :p Nie wiemy, co klasyką będzie za czas jakiś, więc nie demonizowałabym tak bardzo wszystkiego, co powstało po Traktacie Wersalskim. Oczywiście, że wychodzi teraz masa szajsu, ale przeca kiedyś książek wydawało się nawet nie wiem, ile razy mniej, więc i sito było większe.
No, to i ja się rozpisałam ;)
Dziękuję, Matko Chrzestna, miło wiedzieć, że żyjesz:)) Wcale się nie rozpisałaś, bardzo konkretny głos. Uważam, że nie ma co wpadać w panikę, że życie krótkie, książek dużo. A niech tam:) Czytajmy dla przyjemności to, na co akurat mamy ochotę. Co do klasyki, to chyba w tej chwili w kanonie są już książki z lat siedemdziesiątych, więc mamy szansę się dowiedzieć za lat 40, czy faworyci Złotej Zakładki zostali klasykami, czy nie:)
Ano, żyję, ale wiesz, że aktualnie mam przyciężkawe zasmarkano-zakatalogowane życie ;) Ale powolutku wrócę do normy ;)
Wiesz, moja głowa wie, że nie ma co wpadać w panikę, ale widzę, że serce straciło połączenie z rozumem ;) Coś a la reklama TP ;) Może to wynika z mojej zachłanności? Że chcę więcej, więcej, więcej?
ZZ to jest jedna para butów, nie sądzę, by wiele książek z tej listy miało szansę zostać klasyką, chociaż myślę, że kilka może się obronić (nieklasycznie) i za 40 lat. Ja jestem bardzi ciekawa co ma być szansę być klasyką, jak będę stara, mam nadzieję, że doczekam i sprawdzę ;)
A jakie książki z lat 70-tych masz na myśli?
Wszystkie, które miałem na myśli, okazały się być z lat sześćdziesiątych: choćby Paragraf 22, Lot nad kukułczym gniazdem, Sto lat samotności:) Ale z lat siedemdziesiątych: Konopielka (a co:P), Świat według Garpa, Imię róży to nawet 1980 – chociaż akurat przy tych tytułach można dyskutować:)
Uch, wcięło mi komentarz :/ Nic to, postaram się jeszcze raz wypocić.
Faktycznie, to książki z nie tak dawnych lat, a już przez wielu z nas zaliczane do klasyki. Chociaż tutaj poruszyłeś temat tego, co jest klasyką – to raz.
A dwa – jak rozdzielać temat klasyki ogólnie od klasyki danego gatunku. Wyszło to przy rozmowie o Kingu, gdy ktoś twierdził, że jego książek do klasyki zaliczyć nie można, a znowu inne osoby twierdziły, że Lśnienie czy Carrie zdecydowanie należą do klasyki gatunku. Co Wy na to?
W literaturze pop te Kingi to zdecydowanie klasyka, zresztą w szerzej pojętej klasyce literatury też by się zmieściły – wszystko zależy od przyjętej definicji. Jak ktoś się uprze, że klasyk ma być metafizyczny, hermetyczny i wzdęty, to King przepadnie. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę np. wpływ danej książki na cały gatunek, to nie widzę przeszkód. Ale nie ma Kinga bez Misery i nie ma Kinga nad Misery:))
Ej, no, moment, gdzie w Austen ta metafizyka, hermetyczność i wzdęcie? ;) Albo w wielu innych książkach widzianych jako klasyki :>
Tak, to fakt, wszystko zależy od definicji. Moja własna jest bardzo szeroka, bo ja nie lubię się ograniczać :P Zresztą im szersza definicja, tym więcej ciekawych źródeł do poznania ;D
Faktycznie, Chrześniaku, zapomniałam o Misery, jakżem ja mogła, podła ja! ;p
Wielbiciele hermetycznych wzdęć nie zaliczają pewnie Austen do klasyki:) Bibliotekarz Adrian Mole przestawił jej książki z działu „Klasyka angielska” do działu „Romanse”:)) Nie miałbym oporów, żeby do najlepszych powieści XX wieku zaliczyć jakiegoś Kinga czy Diunę. Może nawet jakiś Wharton by się zmieścił pod koniec setki:D
Zapewne nie :> Ale tutaj jest znowu inna kwestia: czy to nie jest swego rodzaju ograniczenie takie zasklepienie nie przyjmujące nawet do rozważenia wniosku, że być może są i inne książki warte umieszczenia na liście/przeczytania etc.? ;p
W mojej wiejskiej bibliotece Austen była w dziale „Literatura angielska” ;) Na Ochocie w bibliotece jeszcze nie byłam (realizuję akcję czytania tych moich stosów ;P), więc nie wiem.
Ja też takich oporów bym nie miała, chociaż tylko mogę się wypowiedzieć na temat kilku książek Kinga, Diuna (ciągle przede mną), a Whartona czytałam masowo, ale wieki temu, większość książek słabo pamiętam. Chyba najbardziej utkwili mi w pamięci „Spóźnieni kochankowie” :P
Jeśli ktoś za godne przeczytania uważa jedynie wzdęte i hermetyczne, to jego sprawa:) Ja tak samo patrzę np. na część fanów fantasy, którzy nie przyjmują do wiadomości, że istnieje jakaś inna literatura i czasem są bardzo zdziwieni jak przypadkiem przeczytają cokolwiek innego:)) Jedni lubią ogórki…
Tiaaaa… A mnie tam zwyczajnie żal ludzi, którzy sobie ograniczają przyjemności :P
A teraz się dobranocuję z Państwem!
A mnie nie, sami chcieli:P