Nie sądzę, żebym mógł dodać cokolwiek nowego do masy interpretacji i ocen, jakie przez sześćdziesiąt lat od chwili wydania nagromadziły się wokół powieści Johna Steinbecka. Zafascynowany, pochłaniałem Na wschód od Edenu, co chwila doznając olśnień i zachwyceń, podziwiając artyzm Steinbecka, który stworzył fantastyczną, wciągającą fabułę, a równocześnie podsunął czytelnikowi ogrom materiału do przemyśleń o ludzkiej kondycji, o odwiecznej walce dobra ze złem. W sposób doskonały zrealizował myśl, którą włożył w usta jednego z bohaterów, chińskiego służącego Li: „Człowiek interesuje się tylko samym sobą. Jeżeli dana opowieść nie mówi o słuchaczu, ten nie będzie jej słuchał. Tutaj stawiam regułę: wielka i trwała opowieść musi mówić o każdym, bo inaczej nie przetrwa. To, co dalekie i obce, nie jest interesujące – tylko rzeczy głęboko osobiste i blisko nam znane”.
Dwadzieścia lat temu uznałem, że ta książka nie jest o mnie, że jest rozwlekła i bezbarwna – ale wtedy wciąż żyły we mnie emocje wywołane lekturą Gron gniewu. Przez lata pamięć o tych gwałtownych uczuciach zblakła, a ja sam
dorosłem do zrozumienia uniwersalnego przekazu powieści
i nauczyłem się doceniać powolnie rozwijające się sagi rodzinne, których bohaterów poznajemy do trzeciego pokolenia wstecz. Towarzyszymy im krok w krok, znamy ich każdą myśl i uczynek – co więcej, po drodze równie dogłębnie poznajemy każdą osobę, z którą się zetkną, szczególnie jeśli wywrze ona jakiś wpływ na ich losy. U Steinbecka poznajemy w ten sposób dzieje rodzin Trasków i Hamiltonów – a każda z nich reprezentuje inne podejście do życia. Adam Trask, porzucony przez żonę, jest zgorzkniały i zamknięty w sobie, zaniedbuje swoich synów, Samuel Hamilton zaś jest marzycielem i wynalazcą, głodnym wiedzy i przeżyć. Ich znajomość, przeradzająca się w głęboką przyjaźń, obfituje w dramatyczne momenty, filozoficzne dyskusje, a nawet rękoczyny. Równocześnie z budzeniem się Adama do życia obserwujemy dojrzewanie jego synów Arona i Kaleba, poznajemy wiernego Li, który z oddaniem opiekuje się Traskami i śledzimy życiowe perypetie Hamiltonów. Przewija się też wątek złowrogiej Kathy, żony Adama. Wszystko zmierza ku tragicznemu finałowi.
Wielką zaletą powieści Steinbecka jest szlachetny język
– piękny i precyzyjny, bez śladów przegadania, pozostawiający mnóstwo miejsca wyobraźni czytelnika. Opisy przyrody znakomite, plastyczne i nie nudne. Wiele najdramatyczniejszych momentów – jak choćby narodziny Li – jest zarysowanych zaledwie kilkoma zdaniami, ale tak, że nie można się uwolnić od myśli od nich. Nie wiem, czy jakiś współczesny nam autor znalazłby dość sił, by powściągnąć się przed krwawym i pełnym anatomicznych szczegółów opisaniem okrutnej śmierci matki chińskiego służącego, czy darowałby sobie detaliczne przedstawienie wszeteczeństw czekających na klientów w domu publicznym albo wstrząsającego pierwszego spotkania Arona z matką. Steinbeck to potrafił. Miał też poczucie humoru (cudna opowieść o Oliwii Hamilton w samolocie).
Nudziły mnie niegdyś liczne rozważania autora o życiu, dziejach, cnocie i grzechu,
łącznie z kluczowym dla całego utworu wywodem o znaczeniu pewnego biblijnego passusu. Teraz wszystkie wchłonąłem, uznając ich mądrość i uniwersalność. Weźmy choćby taki fragment: „Rodzaj ludzki jest jedynym rodzajem twórczym i posiada jedyne twórcze narzędzie: indywidualny umysł i duch człowieka. Nic nigdy nie zostało stworzone przez dwóch ludzi. […] Obecnie siły skupione wokół koncepcji grupy wydały eksterminacyjną wojnę owemu skarbowi – umysłowi ludzkiemu. Za pomocą zniewag, morzenia głodem, represji, narzuconego kierowania, ogłuszających ciosów młota, nakazów, ściga się, krępuje, stępia i otumania wolny, niezawisły umysł. […] I w jedno wierzę: że wolny, badawczy umysł jednostki jest najcenniejszą rzeczą na świecie. Będę o to walczyć: by umysł miał możność podążać, niekierowany, tą drogą, jaką zapragnie. A przeciw temu muszę walczyć: przeciwko każdej idei, religii czy rządowi, które ograniczają lub niszczą jednostkę”. W latach pięćdziesiątych odnosić to można było do reżimów totalitarnych, dziś – w zmienionej sytuacji politycznej – te słowa wciąż są aktualne, niestety. I na tym polega ponadczasowość Na wschód od Edenu. Nie jest to też żadne nudziarstwo, gdyby ktoś miał wątpliwości. Prawdziwa krwista powieść. „Takich książek, takich arcydzieł dziś się nie pisze”, stwierdziła The_Book przy okazji omawiania Gron gniewu. I miała rację. Czytajcie Steinbecka!
John Steinbeck, Na wschód od Edenu, tłum. Bronisław Zieliński, Prószyński i S-ka 2011.
Za przesłanie książki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Piękna recenzja i zarazem opowieść o dojrzewaniu do powieści. Nie umiem powiedzieć mniej patetycznie :) Bardzo mnie zachęciłeś.
Ja też nie umiałem mniej patetycznie, ale cieszę się, że Ci się podobało:)
Mnie ta powieść uwiodła już za pierwszym razem. Nowe wydanie wygląda bardzo ładnie; moje jest w znacznie gorszym stanie, kupione kiedyś w antykwariacie za parę złotych, ma już ponad pięćdziesiąt lat:).
A oglądałeś może ekranizację? Mnie się raczej nie spodobała.
Być może czytelniczki dojrzewają szybciej, moje licealne koleżanki też były zachwycone:) Jeśli nawet oglądałem ekranizację, to nie pamiętam, widać do niej też nie dojrzałem niegdyś:P Zresztą jakoś nie miałem nabożeństwa do Jamesa Deana:)
Mnie także uwiodło Na wschód od Edenu. Najpierw w filmowej adaptacji (choć też nie mam nabożnej czci do Jamesa Deana), która mnie się podobała, a potem (całkiem niedawno) w postaci oryginału. Przyznałam jej najwyższą ocenę w mojej skali podobania. Urzekła mnie prostota przekazu prawd głębokich i uniwersalizm.
Nabieram ochoty na film, mimo Jamesa Deana:)
Podobna przygoda przytrafiła mi się z „Panią Bovary”. Kiedyś zobaczyłam w niej przede wszystkim romans, teraz zwróciłam uwagę na rzeczy, które wcześniej zupełnie mi umknęły. Szkoda, że w natłoku nowości nie zawsze mamy czas na takie powroty. W ogóle jest chyba kilka powieści, które powinno się czytać kilkakrotnie, na różnych etapach życia. „Na wschód od Edenu” na pewno jest jedną z nich. Też przeczytałam ją w czasach licealnych. Z zainteresowaniem, ale wtedy obyło się bez olśnień.
Gratuluję poruszającej i pięknej recenzji!
Ja lubię takie powtórne podejścia, do czasu, rzecz jasna:) Steinbeck miał bezwarunkową szansę, bo Grona gniewu zrobiły na mnie zbyt duże wrażenie, żeby go sobie odpuścić. I, jak się okazało, słusznie. Pani Bovary w zeszłym roku wybitnie mi nie trafiła w nastrój:P
Ja czytałam „Na wschód od Edenu” już lata temu. Pamiętam jedynie że byłam książką mocno przejęta i długo o niej myślałam. W krótkim czasie sięgnęłam również po „Grona gniewu”, ale wydała mi się wtedy taka mało estetyczna w porównaniu z poprzedniczką. Ale byłam wtedy jeszcze nastolatką więc moje odczucia mogły być mało dojrzałe.
Ja czytałem w odwrotnej kolejności i właśnie tych gwałtownych emocji mi wtedy w Na wschód brakowało. To też mogła być oznaka nastoletniej niedojrzałości:)
Też czytałam prawie 20 lat temu. To co chyba jest niedzisiejsze, to to, że autor podkreśla rolę wolnej woli (a nie tak, jak teraz, uwarunkowań, trudnego dzieciństwa i innych przeszkadzaczy).
Cytat świetny:).
Pojęcie wolnej woli jest tu w końcu kluczowe. Kaleb boi się, że jest obciążony dziedzicznie złem matki, a Li mu udowadnia, że tylko od niego zależy, czy dopuści to zło do głosu.
Pięknie napisałeś o mojej ukochanej książce. Dziękuję.
A film to porażka. Niezrozumiała jest też dla mnie akceptacja Steinbecka dla tego przedsięwzięcia. Było mi autentycznie żal zmarnowanego materiału. No ale ma też zwolenników. ;)
(Czy mógłbyś wyłączyć weryfikację obrazkową przy dodawaniu komentarzy. Ciężko to diabelstwo odczytać, a niczemu tak naprawdę nie służy. Pliss.)
O filmie, jak widzę, opinie są dość zróżnicowane, coraz bardziej mam ochotę go obejrzeć:)
Nie mam włączonej weryfikacji, naprawdę. Obawiam się, że to część uszczęśliwiana nas na siłę przy zmianie wyglądu komentarzy:(
Ha, tak jak mówiłem, jesteśmy uszczęśliwiani na siłę, a weryfikację udało mi się wyłączyć dopiero po przestawieniu panelu Bloggera na stary widok. Uch:( Uprzejmie proszę o test:)
No to testujemy. :)
Mnie też ostatnio uświadomiono, że to coś wyskakuje. Od razu wyłączyłam.
Jak nic nie dopiszę to znaczy, że jest ok.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Widuję książkę na półce w bibliotece, czasem do niej zaglądam, ale jeszcze nie zabrałam jej do domu. Ciągle się waham…
Nie ma się nad czym wahać, tylko trzeba sobie kilka dni zarezerwować na czytanie:) Mnie przeszkadzało to, że musiałem się co chwila odrywać od książki.
Mój nr 1na liście bestsellerów. Książka, która mną absolutnie wstrząsnęła w liceum. A najbardziej postać Chińczyka.
Dziś konkuruje z nią Anna Karenina, jednak tylko depcze jej po piętach.
Li jest znakomity, Samuel Hamilton niezły, ale mnie dziwnie fascynowała Kathy. I Karenina powiadasz? Jeszcze przede mną:)
Przepraszam za błędy, ale w telefonie jest bardzo mała klawiatura. Musiałam się odezwać pod tą książka, bo jest wg mnie bardzo ważna.
Nie, tak się nie da pisać! Okienko mi przeleci , szkoda czasu. Odpowiem po południu, wracam do sprawdzania:-)
Przecież nie narobiłaś błędów:) Coś mam wrażenie, że szykuje mi się rok wielotomowych klasyków:) Cichy Don jeszcze za mną chodzi.
Joanno, czekam więc na obszerniejszą wypowiedź:)
Już, normalnie napiszę. Tam nie panowałam nad spacjami.
W powieści Na wschód od Edenu uderzyła mnie przede wszystkim skromność Li i jego ogromne poczucie wewnętrznej siły. Oczywiście wiem, że to postać drugoplanowa, ale na mnie to on zrobił największe wrażenie. Jego chęć uczenia się wciąż nowych rzeczy. Ty wiesz, że do dziś pamiętam z książki historię słowa „timszel”? To, jak ci starzy Chińczycy chcieli znać dokładne znaczenie słowa z przypowieści o Kainie i Ablu, jak się uczyli hebrajskiego. Piękne to było.
Dzieje Trasków i Hamiltonów są barwne i naprawdę warte poznania. Ale Li jest niezwykły.
Co do Anny Kareniny – to też powieść rzeka i bliska nam, każdemu człowiekowi, dlatego jest tak znana i uznana. Bo mówi o ludzkich uczuciach, przemianach, decyzjach i ponoszeniu konsekwencji.
Ale Cichego Donu nie znam. I teraz, przez Ciebie, chcę poznać. Bo mgliście kojarzę film i to, jak nam rusycystka w liceum opowiadała. Ona miała dar opowiadania treści wielkich klasyków rosyjskich. Do dziś pamiętam ją opowiadającą Woskriesienie. To bodajże Zmartwychwstanie po polsku. Też muszę przeczytać, tak dla siebie. Bo ja miałam fajnych nauczycieli:)
Li się pewnym momencie robi bardziej niż drugoplanowy, właśnie od chwili, kiedy opowiada o mędrcach i timszel, niesamowita historia. Tak naprawdę to Traskowie by przepadli bez niego:)
Cichy Don poczytaj, powiesz, czy warto:) Zmartwychwstanie też mam, ale jakoś Tołstoj budzi we mnie mieszane uczucia, tkwię w Wojnie i pokoju i nie mam ochoty kończyć, bo mnie nudzi:P
O! A ja pamiętam, jak nasza facetka opowiadała Wojnę i pokój, to laski miały łzy w oczach. Naprawdę nudne? A Kareninę wg mnie się pochłania. Z Szołochowa to ja chyba nic nie czytałam? Dobra, lecę gotować obiad, potem muszę się uczyć i uciekam na szkolenie. Uczę się, wyobraź sobie:)))
Nie wiem, może to kwestia tłumaczenia, które mnie okropnie drażniło, ale po prostu wymiękałem. Ucz się, napisz na boku, co tam interesującego studiujesz:)
Zmartwychwstanie jest dobre, warto przeczytać, ale Cichy Don mnie rozczarował. Niby ma to wszystko, co powinno być, a jakoś nie mogłam się wczuć w ten świat czy choćby zainteresować losami bohaterów. Z żalem, ale odłożyłam. Ciekawa jestem waszych opinii. :)
Hm, czyli czas złapać coś grubego i wielotomowego:D
Ja też od dłuższego czasu mam ochotę na „Cichy Don”. Czytałam gdzieś o tym, że trzeba uważać na wersję i starać się zdobyć taką bez ingerencji cenzury, ale niestety, nie wiem, od którego roku zaczęto wydawać pełną, czy w ogóle u nas taka się ukazała.
Ja nie jestem pewien, czy w ogóle była jakaś wersja nieocenzurowana. Szołochow, o ile pamiętam, nader gorliwie nanosił kolejne poprawki na dzieło, aż wreszcie towarzysz Stalin był zadowolony. Na moim wydaniu z 1955 roku widnieje adnotacja „Wydanie poprawione według wydania radzieckiego z 1953 roku” – zastanawiam się, czy to jeszcze poprawki Stalina, czy już wydanie po jego śmierci z jakimiś poprawkami w drugą stronę:)
Ciekawa sprawa. Wydaje mi się, że wtedy cykl wydawniczy był długi, więc to jest prawdopodobnie wersja z poprawkami Stalina.
Okazało się, że były też dyskusje na temat autorstwa „Cichego Donu”:
http://esensja.pl/magazyn/2008/06/iso/08_72.html
Biorąc pod uwagę monumentalny rozmach powieści i wiek Szołochowa, zagadka rzeczywiście skłania do dociekań. :)
O podejrzeniach o kradzież dzieł pisałem chyba przy okazji Losu człowieka. W każdym razie tomiszcza leżą i kuszą:)
Jeszcze tylko dwie kolejkowe pozycje i zabieram się za tę książkę :)
Zakupiłam ją ostatnio razem z „Myszami…” w nowym wydaniu i już nie mogę się doczekać. Uwielbiam tę klarowną prozę! Bez dwóch zdań Stenibeck literacko „wymiata”. Ale jednak najlepsze w tym wszystkim jest to ,że lektura książki jeszcze przede mną :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Ja już Ci zazdrościłem pierwszego razu z Gronami gniewu:) A teraz jeszcze pierwsze podejście do Na wschód, to już w ogóle pełnia szczęścia czytelniczego:)
Hihihihi :)
Ale dzisiaj przekonałam się również, że późna lektura nie zawsze oznacza szczęście. Po „Zabić drozda” sięgnęłam zdecydowanie za późno!
Ukłony ślę :)
A ja nie sięgnąłem po Twoją recenzję, bo jestem coraz bliższy sięgnięcia po Drozda. Mam nadzieję, że jednak nie będzie za późno:)
Zapomniałam dodać, że po twojej recenzji (wspaniałej) naszła mnie ochota na Grona gniewu, których nie czytałam. Muszę przekonać się, czy i na mnie wywrze tak piorunujące wrażenie. No i chcę sprawdzić (przetestować), czy nie ma już tej wstrętnej weryfikacji obrazkowej, która czasami zniechęcała do komentowania. Myślałam, że to wina mojego słabego wzroku, a jak widzę nie tylko ja miewam z nią problemy.
Może Grona gniewu to jest taka książka, którą należy czytać jak się ma 17 lat i człowiek ma potem ochotę biec i obalać kapitalizm:) Sam się zastanawiam, co poczuję przy powtórce.
„Na wschód od Edenu”, „Pani Bovary”, „Anna Karenina”, „Wojna i pokój” – książki, które przeczytałam dawno temu, do których wróciłam, do których jeszcze wrócę. Twoja recenzja świetna, popycha mnie w stronę półki z książkami ;)
Mnie popycha już głównie w stronę bezpretensjonalnych czytadeł, ale ja przełamię ten kryzys, za dużo smakowitości jeszcze mam:)
Mam nadzieję, że się mylisz i Grona gniewu może czytać także kobieta w wieku hmmm – powiedzmy, że Balzakowskim (a co tam ujmę sobie „parę” latek) i nie skończy się to kaftanem bezpieczeństwa, gdyby coś chciała po lekturze obalać
Nie ma obowiązku zaraz lecieć i obalać, to przywilej młodości. Dojrzalsi czytelnicy mogą obalać mentalnie i takoż solidaryzować się z wyzyskiwanymi:)
Dzięki – nie ma już weryfikacji obrazkowej, która przecież i tak niczego nie weryfikowała :)
Dzięki za test, żyłem w nieświadomości. Swoją drogą, wszyscy się męczyli, a nikt nie protestował:P
Powinieneś być dumny, że dla tylu czytelników komentowanie było tak ważne i nie zrażały ich przeciwności losu :P
A „Na wschód od Edenu” czytałam jakoś w liceum. W któreś sobotnie przedpołudnie usiadłam z książką w ręku i nie mogłam się od niej oderwać zupełnie aż nie skończyłam. Potem także obejrzałam ekranizację i bardzo mi się podobała, polecam także :-)
Dumny jestem i bardzo zobowiązany wszystkim, którzy pokonywali to głupie zabezpieczenie, żeby wyrazić tu swoje poglądy:)
Ja czytałam „Grona gniewu” jakieś 8 lat temu, to dość? :)
A tak serio, mam wielką ochotę na tę książkę, chociaż trochę mnie przeraża jej objętość. Z moimi ostatnimi możliwościami będę to czytała miesiąc…
Osiem lat dość, żeby ochłonąć? Zależy, ale warto sprawdzić. Też czytałem ze trzy tygodnie:) Zapracowani ojcowie wielodzietni tak mają, dlatego te wszystkie Ciche Dony i Kareniny najchętniej by się odłożyło na cichą emeryturkę:P
Matki ząbkujących niemowlaków też tak mają niestety :)
Furda ząbkowanie, poczekaj na bunt sześciolatka:P
Ja przyswajam cytat „Człowiek interesuje się tylko samym sobą. Jeżeli dana opowieść nie mówi o słuchaczu, ten nie będzie jej słuchał”. Totalnie o mnie i moich preferencjach czytelniczych. Tylko książki, w których odnajduję cząstkę siebie, zapadają mi głęboko w pamięć, wywracają mój świat do gór nogami. Inne przepadają. Kiedyś myślałam, że to dobrze. Teraz nie jestem już taka pewna… Nie chcę być ignorantem.
Pozdrawiam
Każdy musi sam sobie rozstrzygnąć tę kwestię. Ja się chyba skłaniam do zdania Steinbecka, raz ta cząstka mnie jest większa, raz mniejsza, na szczęście rzadko nie ma jej wcale:)
Ja właśnie skończyłam czytać powieść „Myszy i ludzie”. Zaczęłam latem od „Gron gniewu”, potem przeczytałam „Na wschód od Edenu” i „Kasztanka”, a teraz cieszę się na kolejne książki Steinbecka, które na mnie czekają. Tylko pisać o nich nie umiem, zawsze źle mi się pisze o książkach, które robią na mnie duże wrażenie, łatwiej o rozczarowaniach.
Zawsze łatwiej skopać gniota, przy arcydziełach wpada się w ton podniosły i wzdęty, okropnie tego nie lubię:) A znowu nie da się pewnych książek skwitować paroma lekkimi zdaniami (może się i da, ale ja nie umiem:P).
Ja o gniotach nie piszę, bo zazwyczaj ich nie doczytuję, a jeśli już to szkoda mi czasu na pisanie o nich (poza tym wolę je „karać” milczeniem). Łatwiej mi się po prostu pisze o książkach średnich, albo po prostu takich które nie stają się „osobiste”. No i właśnie – czasami potrafiłabym napisać te kilka zdań, ale to za mało i źle się czuję wypuszczając w świat taki tekst.
Ja bym nawet czasem chętnie przeczytał coś gniotowatego i zglanował, ale czasu nie mam, więc jak przypadkiem na coś nie wpadnę, to nie mam szans:(
Cóż mogę dodać ;)
Ja przeczytałam ja pierwszy raz dwa lata temu i właściwie chyba cieszę się, że nie brałam się za nią w liceum – do pewnych książek trzeba po prostu dojrzeć. Dla mnie to książka poza konkurencją – jedna z najlepszych książek przeczytanych w życiu. I cieszy mnie bardzo, że pewne wydawnictwo podjęło się wydania teraz wszystkich jego dzieł, nawet tych, których do tej po polsku się nie doczekaliśmy. Właśnie fruną do mnie „Myszy i ludzie”…
„Wojnę i pokój” warto przeczytać, na pewno. Mam zamiar kiedyś skończyć, doczytałam do połowy drugiego tomu z czterech ;)
A jeśli masz ochotę, to zapraszam do przeczytania mojej recenzji „Na wschód od Edenu”:
http://mojeprzemiany.blox.pl/2010/06/Na-wschod-od-Edenu-John-Steinbeck.html
No nie czarujmy się „pewnym wydawnictwem”:P Prószyński się tym Steinbeckiem może trochę zrehabilitować, bo poszli ostatnio niemal wyłącznie w czytadła, a kiedyś mieli dużo przyzwoitej literatury. A Twoja recenzja bardzo dogłębna, dzięki:)
Prószyński, Prószyński ;) Chociaż ja w sumie ich wcześniejszych książek nie pamiętam i nie mam, poza chyba jedną – „Wszystko dla pań” Zoli.
Dziękuję za przeczytanie mojej recenzji – jakoś tak mnie poniosło, ale sam wiesz, że z tą książką tak jest – cokolwiek by o niej napisać wydaje się takie banalne …
Mieli świetną serię z klasyką powieści. A przy recenzowaniu Dzieł zawsze człowieka ponosi:)
Za czytanie Steinbecka wzięłam się po obejrzeniu serialu Na wschod od Edenu. Były to chyba lata 70-te? Największe wrażenie zrobiła na mnie powieść Myszy i ludzie. Film na jej podstawie też był świetny. John Malkovich zagrał tam genialnie!
Myszy i ludzie już czekają, dzieło kompaktowe, aż jestem ciekaw, co tam się udało pomieścić na tych stu stronach:)
„Myszy i ludzie” – nie czytałam, coś tam słyszałam, bardziej chyba o filmie nawet, ale naprawdę ogromnej, ogromnej ochoty nabrałam na przeczytanie. Dlaczego? Po lekturze „Dallas ’63” S. Kinga – tam jednym z motywów, ważnych i najbardziej poruszających wydarzeń było wystawienie w szkolnym teatrze właśnie tego utworu – wzruszyłam się mocno i wiedziałam, że nie ma odwrotu – muszę to przeczytać!
O, proszę, jaka to korzyść z czytania Kinga jest:))
King fajnie pokazał, jak ważna to książka dla Amerykanów (a przynajmniej w latach 60-tych była)). A jeśli „Dallas” nie czytałeś, to spróbuj – ten smaczek będzie miał wtedy większe znaczenie :)
Nie wiem, czy King jest mnie w stanie czymś zaskoczyć albo zaciekawić, szczególnie na kilkuset stronach:P
Tego nie wiem, bo to jedyna jego książka, jaką przeczytałam. Ale śmiem postawić tezę, że jednak tak, bo to taka trochę bardziej książka historyczna jest ;) i, jak piszą wielbiciele, zupełnie inna od jego wcześniejszych.
Od dobrych kilku lat stoi u mnie na półce i ciągle ją odkładam, teraz postaram się szybciej sięgnąć, bo Steinbecka na razie czytałam tylko „Podróże z Charlym”.
Objętość może działać odstraszająco, ale mam nadzieję, że gdy już sięgniesz, to wciągnie Cię od razu:)
Dam znać:)
Skoro obowiązkowa, top trzeba nadrobić zaległości. :)
Koniecznie:) Klasyka to podstawa:)
Czytał ktoś „Pastwiska Niebieskie” tegoż Autora? Można się porwać bajkowemu światu Południa jaki kreuje. Mimo zła, które spada na bohaterów, życie tam wydaje się istną oazą szczęśliwości. Nie czytałem „Na wschód od Edenu”, ale jeżeli po jej przeczytaniu ma się podobne wrażenia, to zaczynam tego żałować…
Wszystko jest do nadrobienia, tak samo jak moja nieznajomość Pastwisk niebieskich:)
Ja dotychczas – wstyd przyznać – czytałem tylko „Grona gniewu”, stoją na mojej półce pulitzerowej. Ale kiedyś zafunduję sobie rok Steinbecka, już powoli dojrzewam. Zmiany percepcji z wiekiem przechodziłem ostatnio przy „Zabić drozda”, choć to inny kaliber złożoności tekstu. Świetnie udało Ci się ten aspekt opisać, rzadko zajmuje tak prominentne miejsce w recenzjach :)
Tak na marginesie – dostałeś egzemplarz recenzencki i opisałeś go po 6 latach? :-)
A co to sześć lat? Książka się nie przeterminowuje przecież :D Ale serio, to ten tekst jest z 2012 roku, wypłynął teraz rocznicowo.
W wieku 16 lat dałbym się pokroić za Grona gniewu i dużo spokojniejsze Na wschód od Edenu nie zrobiło na mnie tak piorunującego wrażenia, dlatego uznałem, że warto pokazać, jak zmienia się postrzeganie. A rok Steinbecka to świetny pomysł, sam mam jeszcze parę nieprzeczytanych :)
Faktycznie z 2012, Facebook mnie zmylił, a to przecież rocznica. No nic, wygłupiłem się jak zwykle :)
Zaraz tam wygłupiłeś, po prostu odświeżyłeś sobie wpis i wniosłeś nieco świeżego powietrza :D