Przeczytałem gdzieś, że każde pokolenie powinno mieć własny przekład Shakespeare’a, wydobywający z bogactwa jego myśli te najbliższe czytelnikom i operujący językiem równocześnie oddającym głębię utworów i bliskim odbiorcy. Moja generacja, urodzonych w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych, „swojego” Shakespeare’a jeszcze się nie doczekała – to, miejmy nadzieję, jeszcze przed nami.
Na początku lat dziewięćdziesiątych z zachwytem natomiast czytałem Shakespeare’a pokolenia moich rodziców w przekładzie Stanisława Barańczaka. Teraz próbę przyswojenia dzieł elżbietańskiego dramaturga podjął niemal rówieśnik Barańczaka – Piotr Kamiński. Szkoda, że w nowej edycji Makbeta zabrakło choćby kilku słów o nim i jego dotychczasowej pracy translatorskiej, a także o powodach, dla jakich podjął się niełatwej przecież pracy nad przekładem Shakespeare’a i zasadach, jakimi się kierował podczas tłumaczenia (rozważania takie są, moim zdaniem, bardzo ciekawe i z przyjemnością czytałem eseje dołączane przez Stanisława Barańczaka do części jego przekładów).
Makbeta chciałem przeczytać na nowo, odrzuciłem więc od razu pomysł, żeby powtórzyć sobie wcześniej przekład Barańczaka, albo (choć przyszło mi to z trudem) na bieżąco porównywać rozwiązania przyjęte przez obu tłumaczy. Tłumaczenie Kamińskiego czytało się nieźle, aczkolwiek nieustannie towarzyszyło mi wrażenie, że umykają kluczowe momenty dramatu: nader blado wypadły rozterki Makbeta przed zabiciem Duncana i rozmowa z Lady Makbet (akt I, sc. 7), sama scena zabójstwa i kolejna rozmowa Makbeta z żoną (akt II, sc. 1 i 2), uczta, na której pojawia się duch Banka (akt III, sc. 4), a nawet scena szaleństwa Lady Makbet (akt V, sc. 1). Lepiej wyglądają sceny z udziałem Wiedźm (zgrabnie przetłumaczona znana kwestia: „Kciuk mnie swędzi, wniosek z tego, że coś idzie szkaradnego” – akt IV, sc. 1) i zamordowanie Lady Macduff (akt IV, sc. 2). Być może jest to kwestia języka – bardzo współczesnego i potoczystego. Z jednej strony to dobrze, z drugiej jednak pewne miejsca zostały przez to spłycone, słabiej zaakcentowane, stały się mniej dobitne (choćby słynne słowa Lady Makbet: „Wciąż cuchnie krwią. Taka mała rączka, a nie dość wszystkich pachnideł Arabii, by ją nasycić słodyczą” – przekład wierny oryginałowi, ale nie mogę uznać, że mało konkretne „nasycenie słodyczą” jest remedium na cuchnący zapach krwi; zresztą zwrot „nasycić słodyczą” nie jest chyba utarty w polszczyźnie i nie budzi automatycznych skojarzeń z jakąś konkretną czynnością). Sceną, z którą nie radzili sobie tłumacze dziewiętnastowieczni, jest rozmowa Odźwiernego z Macduffem (akt II, sc. 3), mająca dać chwilę wytchnienia widzom od napiętej atmosfery dramatu. Gadanina sługi, oparta na grach słów i nieprzyzwoitych podtekstach, w starszych przekładach nie jest zupełnie zabawna. Piotr Kamiński starał się ten humor zachować – może nie w pełni mu się to udało, ale fragment ten zasługuje na wyróżnienie.
Były też momenty – i tu już wejdę w szczegóły, niezainteresowani mogą przejść do następnego akapitu – kiedy tłumaczenie wydawało mi się niezręczne. Pozwoliłem sobie takie wątpliwe miejsca skonfrontować z przekładem Stanisława Barańczaka. Z nieznanych mi przyczyn tłumacz uznał, że i puszczyk, i jeż kwiczą (akt II, sc. 2; akt IV, sc. 1): „Cicho! To puszczyk, złowrogi stróż nocny, kwiczy: »dobranoc«” (Barańczak: „Cóż to był za głos? To pewnie sowa, ta złowroga płaczka towarzysząca trumnie nocy”); „Trzy razy bury miauknął kot. Trzy, a jeż kwiknął jeden raz. Harpion mnie nagli: »Czas już, czas!«” (Barańczak: „Trzykroć wrzasnął kocur szary. Trzykroć mlasnął śliski płaz. Trzykroć rozdarł się kruk stary: – Czas, czas, czas!”) – Kamiński w tym wypadku jest bliższy oryginału, czemu jednak ten jeż nie pisnął po prostu? Angielskie harpier (harpia) oddano przez tajemniczego Harpiona, co mnie wybiło z nastroju tej sceny, gdyż zacząłem się zastanawiać cóż to za stwór. Inny przykład (akt II, sc. 1) to słowa Makbeta, który roić zaczyna o zamordowaniu króla i widzi skrwawiony sztylet. Odpędzając wizję, powiada: „Wszystko mrzonki! Ten krwawy kierat oko bałamuci”. Kierat? Tym razem chyba Barańczak dał przekład i jaśniejszy, i bliższy oryginałowi: „Nie, skąd, nie ma ich: to krwawy zamiar [bloody business] tak łudzi mi oczy”. Takich miejsc wypisanych mam jeszcze kilka, ale nie chcę nikogo zamęczać detalami. Mam nadzieję, że tłumaczenie Piotra Kamińskiego doczeka się wyczerpujących omówień i od strony filologicznej, i literackiej.
Chociaż nie wzbudził mego zachwytu, nowy przekład Makbetatrzeba uznać za wydarzenie, które podsyci (oby!) zainteresowanie dziełami Shakespeare’a, krzywdzonego przez wydawane w masowych nakładach stare tłumaczenia, utrwalające wśród uczniów stereotyp niezrozumiałego nudziarstwa. Tłumaczowi należą się gratulacje za podjęcie trudnego zadania, a wydawcy brawa za podjęcie się publikacji.
Cytaty z Makbeta w tłum. Stanisława Barańczaka według wydania „W drodze”, Poznań 1992.
Makbet w oryginale: http://www.online-literature.com/shakespeare/macbeth/
Słownictwo Shakespeare’a: http://www.shakespeare-online.com/glossary/
Za przesłanie książki dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
Mam nadzieję, że żadni niezainteresowani nie przejdą do następnego akapitu, bo te szczegóły są bardzo ciekawe!
Zaskoczyło mnie to, że w książce nie ma informacji o kulisach nowego przekładu, żadnego manifestu tłumacza lub wydawcy. „Makbet” to zapewne pierwszy tom serii i przynajmniej kilka słów na ten temat można by się spodziewać.
Strasznie mi się podoba między innymi fragment recenzji o kwiczącym jeżu i puchaczu, ja bardzo lubię takie drobiazgi. Wszystkie jeże, które widziałam w życiu, znacząco milczały, więc muszę się posiłkować materiałem filmowym (wrzeszczący jeżyk u weterynarza):
http://youtu.be/b0s3v-M-ELg
To zdecydowanie nie jest kwiczenie. :)
Następny utwór Shakespeare’a przetłumaczony przez Piotra Kamińskiego to „Wieczór Trzech Króli”, z góry się cieszę na Twoją recenzję. :)
Prawdziwym sprawdzianem dla przekładów Kamińskiego będzie scena. Miejmy nadzieję, że w wykonaniu aktorów będą brzmiały świetnie.
Zaczynam żałować, że nie czytałem z oryginałem pod ręką, ale to by trwało wieki:) Brak manifestu bardzo dotkliwy, moim zdaniem, jest tylko kilka zdań w posłowiu, ale to pisała redaktor naukowa publikacji, skupiając się na kwestiach wersyfikacji:P Odnoszę wrażenie, że tłumacz chciał być możliwie blisko oryginału, a to nie wpłynęło dobrze na wynik końcowy.
Co do weryfikacji na scenie – to zgoda. Zaraz przypominają mi się utyskiwania Holoubka na przekład Barańczaka:)
O ile dobrze pamiętam translatorskie talenty Kamińskiego podkreślał Andrzej Seweryn, więc może na scenie przekład nabierze szczególnego blasku?
Co ciekawe, Holoubek wolał Paszkowskiego. O przekładach Barańczaka w teatrze mówi: „kiedy się to gra, zaczyna czegoś brakować i okazuje się, że stary Paszkowski odzywa się w swoich tekstach czymś inspirującym o wiele bardziej niż kolokwializm Barańczaka”. Zarzuca Barańczakowi „dziwność” i uproszczenia.
To teraz Barańczak robi za barokowego tłumacza, a Kamiński za uproszczonego. Swoją drogą, ciekawe, gdzie się Holoubek u Barańczaka tych dziwności dopatrzył:P
Wydaje mi się, że to kwestia przyzwyczajenia. W zestawieniu z archaicznym Paszkowskim Barańczak mógł Holoubkowi brzmieć dziwnie. :)
Ostatnio będąc w bibliotece szukałam dzieł Szekspira w tłumaczeniu Barańczaka. Niestety nie było. Większość jest przekładu Paszkowskiego. Szukałam Barańczaka z powodu internetowych recenzji. Sama nie znając języka nie miałabym pojęcia, gdzie tłumaczenie jest bliższe oryginałowi. Zajrzałam na moją półkę. I u mnie stoi Hamlet w tłumaczeniu Paszkowskiego. Do następnego akapitu nie przeszłam. I mnie także bardziej podoba się wersja Barańczaka.
I to jest właśnie przykre, że biblioteki pewnie nie kupiły Barańczaka, „bo przecież mamy mnóstwo Szekspira”:( Kamińskiego pewnie też nie kupią. A potem jęki uczniów, że to nudne i niezrozumiałe. Ale niestety, za cenę jednego egz. wydania W.A.B. można kupić pewnie osiem albo i dziesięć kiepskich wydań lekturowych.
Na Allegro jest w tej chwili do kupienia ponad dwieście „Makbetów”, od 1 zł wzwyż. Zastanawiam się, ilu rodziców na stu wybierając książkę dla potomka-licealisty będzie zwracać uwagę na nazwisko tłumacza, a ilu na cenę. Obawiam się, że nietrudno zgadnąć. A jeszcze na pewno dodatkowym atutem jest tzw. „opracowanie”, którego najlepsze przekłady nie mają.
Akurat wydanie W.A.B.u ma całkiem przytomny wstęp i zupełnie niezłe posłowie – minimonografia „Makbeta” – ale raczej poziom zbyt wysoki jak na potrzeby licealisty:P
Chodziło mi o typ „opracowania”, nad którym lamentowałam na okoliczność lekturowej edycji „Jądra ciemności”: streszczenia, charakterystyki, oznaczenia w tekście, interpretacje w wersji „kawa na ławę”. Czytelnik to właściwie element zbędny. :)
Doskonale wiem, o jaki typ „opracowania” Ci chodziło, stąd moja uwaga o zbyt wysokim poziomie wstępu jak na potrzeby uczniowskie:P
Kiedyś będę musiała przejrzeć jakąś książeczkę z serii Biblioteka Analiz Literackich. Chciałabym się upewnić, że to był zupełnie inny poziom, tam jednak zakładano obecność czytelnika, a w dodatku uważano go za trzcinę myślącą. :)
Mogę Ci to potwierdzić bez przeglądania:) Najważniejsze, że na końcu nie było konspektów najczęściej zadawanych w szkole wypracowań:P
Tak też właśnie je zapamiętałam. :) Na końcu pojawiały się czasem propozycje tematów wypracowań. Bez konspektów i gotowców. Miło wspominam też różne teksty źródłowe, które dodawano.
chętnie się zapoznam z nowym przekładem gdyż ten w którym po raz pierwszy zapoznawałam się z Makbetem mnie nie zachwycił
Jestem ciekaw, który z przekładów Cię nie zachwycił.
Dokładne porównanie tłumaczeń to bardzo ciekawa sprawa przy drugim czytaniu. Za polskim kiedyś mieliśmy takie zadanie: napisać pracę porównawczą jednego fragmentu w przekładzie Paszkowskiego, Słomczyńskiego i Barańczaka. Najbardziej przypadł mi wtedy do gustu Słomczyński.
Natomiast dziwne, że nie nie ma w książce żadnego wprowadzenia i zagadnień teoretycznych – przy dziełach tłumaczonych wielokrotnie kilka słów wyjaśnienia: po co kolejny przekład, czym się różni od poprzednich, to moim zdaniem element konieczny.
I jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia: czy skoro każdemu pokoleniu należy się własny przekład, nie byłoby lepiej, gdyby zabierał się za niego przedstawiciel tegoż właśnie pokolenia? Czy rówieśnik Barańczaka rzeczywiście patrzy na rzeczywistość oczyma ludzi 20 lat młodszych?
Na podstawie zacytowanych przez Ciebie fragmentów stwierdziłam, że tłumaczenie Kamińskiego wypada przy Barańczaku dość blado, chociaż trzeba by przeczytać całość, żeby sprawiedliwie ocenić. Ale kwicząca sowa nie budzi zaufania…
Przekład Kamińskiego jest więc, według tej teorii, nadal przekładem pokolenia moich rodziców. Niestety jakoś wśród moich rówieśników nie widać chętnych do podjęcia się tej pracy:P Widzę, że brak wyjaśnień od tłumacza nie tylko mnie przeszkadza – pamiętam własny wstrząs, kiedy czytałem „Hamleta” w tłumaczeniu Barańczaka i na końcu był list tłumacza do Andrzeja Wajdy z czymś w rodzaju takiego manifestu – fascynujący, chociaż krótki.
Masz może pod ręką, chodzi o to jakie wydanie bo listu nie kojarzę a chętnie bym przeczytała?
Poznań, W drodze, 1990. Nie wiem, czy list był też we wznowieniach Znaku.
Dziękuję :-)
Szczerze to jako przedstawiciel pokolenia lat 80 przywłaszczam sobie Barańczaka, gdyż uwielbiam jego przekłady:D Nie wiem jak bardzo są zgodne z oryginałem, gdyż nie władam tym archaicznym angielskim, ale jak je się czyta! Widać, że tłumacz jest poetą i w dodatku z zacięciem lingwistycznym. Aczkolwiek Paszkowski- klasyka jak dla mnie, niektóre cytaty utrwaliły się li i jedynie tak jak on to przełożył. Niemniej jednak dziękuję za wielce interesujący post :)
Rzeczywiście bardzo interesujący post! Porównanie wypada zdecydowanie na korzyść Barańczaka.
Moim zdaniem Barańczak w tłumaczeniu jest nie do pokonania niestety dla innych tłumaczy. Pozdrawiam
Seso, Joly_fh, Montgomerry: Po przekładach Barańczaka od razu widać, że robił je poeta, i na razie są bez konkurencji. Ale tym bardziej warto poznać i ocenić każdą nową próbę:)
Bardzo ciekawy post, choć Makbeta to ja pamiętam jak przez mgłę. Te niuanse znakomicie uchwycone, przepadam za takimi porównaniami. Sama robiłam to z Hamletem, ale z przedziwnego powodu, mniejsza z tym.
Albo „Mandalay” :)
Co do manifestu tłumacza, bardzo dobrze, jak jest, ale na przykład jest „Alicja w Krainie Czarów” dwujęzyczna z przedmową Stillera, z której to przedmowy pycha aż się na podłogę wylewa. Takiej to by mogło nie być.
Robert Stiller słynie ze swoich przedmów i posłowi, chociaż na przykład to w Mechanicznej pomarańczy w wersji R jest świetne, mimo iż to i owo się z niego wylewa:)
Jakoś nigdy nie przepadałam za tłumaczeniami Barańczaka, szanując Go jednocześnie za poezje własne,wolę pewnego autora kryminałów. Maciej Słomczyński to w jego przekładzie czytałam Szekspira i przyznać muszę że bardzo polubiłam.Zanim ktokolwiek mi wytknie, sama wyjawię, tak czytałam tanie kiepsko wydane a jednak ujmujące w swoim „brzmieniu” wydania lekturowe. Pamiętam nawet jak się spierałam na ten temat z polonistką, jakoś specjalnie nie broniła swojego zdania. :-) A okładki swoich Szekspirowych tomów darzę szczególną sympatią.
„Trzy razy bury miauknął kot. Trzy, a jeż kwiknął jeden raz”.
Może jeż kwiknął w momencie, gdy go zagryzano. Kwiknął jak zarzynane zwierzę. Wszystko, także przyroda nagli Makbeta do czynu.