Marianne Faithfull. Córka austriackiej baronówny z rodu Sacher-Masochów i walijskiego oficera. Niełatwe dzieciństwo, rozpad małżeństwa rodziców, wychowanie przez matkę, która usiłowała zaszczepić córce arystokratyczne maniery i nawyki, stanowiące tylko balast w dalszym życiu. Niespodziewana kariera piosenkarska, wejście w wir tras koncertowych na prowincji, przypadkowego seksu, wreszcie romans z Mickiem Jaggerem – wkroczenie w świat toksycznych relacji między Stonesami, skandale, zainteresowanie prasy, prochy, próby odkrywania innych wymiarów świadomości, poszerzania dostępnych wrażeń. Niepozorny początek upadku, który dla Marianne, blondynki o anielskich rysach, skończył się wylądowaniem na ulicy. Epizody jak z Dzieci z dworca ZOO: myśli krążące wyłącznie wokół tego, jak zdobyć działkę. A równocześnie próby podtrzymania kariery muzycznej: nagrywanie płyt, koncerty. Otrzeźwienie nadeszło w połowie lat osiemdziesiątych. Trudna kuracja odwykowa dała rezultaty, gwiazda Marianne zabłysła na nowo, chociaż tylu jej znajomym nie udało się zerwać z nałogiem. Teraz jest dojrzałą, doświadczoną kobietą o zdartym głosie, artystką, która wie, czego chce.
W autobiografii Faithfull poruszyła wiele trudnych i bolesnych spraw ze swego życiorysu, ale winą za upadek obarczyła wyłącznie siebie, własny hedonizm, dążenie do korzystania z życia w każdym jego aspekcie. Zawarła w niej też naiwną wizję lat sześćdziesiątych, czasów, kiedy ona sama była częścią ruchu zmierzającego do zmiany skostniałego społeczeństwa, poszerzenia granic i sztuki, i moralności wbrew establishmentowi.
Książka pisana jest nieco chaotycznie, językiem stanowiącym mieszaninę pretensjonalnego stylu i naiwnych miejscami rozmyślań o życiu, z licznymi wtrąceniami z młodzieżowej i narkomańskiej gwary lat sześćdziesiątych czy odniesieniami do zapomnianych już muzyków, poetów, aktorów, utworów literackich, filmów, piosenek. Nie poradziła sobie z tym tłumaczka, tekst jest pełen słowotwórczych potworków, nieprzetłumaczonych angielskich słów i zwrotów. Do tego dodać należy całkowity brak korekty (moje ulubione zdanie brzmi: „Bob przystanął i dingo patrzył na wystawę” – Bobowi bynajmniej nie towarzyszył żaden pies) i jakichkolwiek zdjęć.
Autobiografia Marianne Faithfull jest ciekawym dokumentem epoki i losów jednej z barwniejszych, a niezbyt u nas znanych postaci lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Obawiam się jednak, że przez polskie wydanie tej książki mogą przebrnąć wyłącznie najwięksi miłośnicy tamtych czasów albo szczególnie wytrwali poszukiwacze przebrzmiałych skandali. Szkoda.
Marianne Faithfull i David Dalton, Faithfull. Autobiografia, tłum. Joanna Raczyńska, Twój Styl 2005.
Marianne Faithfull i David Dalton, Faithfull. Autobiografia, tłum. Joanna Raczyńska, Twój Styl 2005.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 682 razy, 1 razy dziś)
A ja jestem bardzo ciekawa Marianne Faithfull i chyba sprobuje :-).
PS. Dingo rozbawil mnie do lez ;-))))))).
Jak mówię: dla osób o mocnych nerwach albo zagorzałych fanów:)
Na pl.rec.ksiazki TRad ostatnio rzucił kwiatkiem z „Miasta niepokoju” Lehana. Cyt. „Pierwszy akapit ksiązki. Drugie i trzecie zdanie. „Podzielono je [rozgrywki World Series, czyli finał ligi baseballu] na dwa mecze domowe. Pierwsze trzy odbyły się na boisku Chicago Cubs, a cztery następne w Bostonie”. :)
No ale w Twoim cytacie raczej niezręczność stylu niż chamska literówka zmieniająca sens zdania:) Ale też urocze:)
Sa takie kwiatki, które pojawiają się w co drugiej ksiazce tłumaczonej z angielskiego po 1989. Choćby pathetic jako patetycznyPPPP tego tam nie było?
Na tle całości byłby to drobiazg niegodny wzmianki, ale wyjątkowo chyba nie padło to słowo:P Za to jest np. „lodowatocool”.
Tego „dingo”, to jednak trudno będzie przebić :)
Aha. Ostatni raz coś takiego widziałem w jakimś tomie opowiadań Wolskiego z początku lat 90.:P
Jak zwykle Polacy chcą zniechęcić ludzi do czytania :D Strasznie mnie intryguje ta książka ,więc raczej postaram się przetrwać wypociny tłumacza :D
Wydawnictwo raczej chciało przyoszczędzić na wydaniu, niż zniechęcać czytelników:P
Przypuszczam, że wydawca wersji oryginalnej był pewien, że książka i tak odniesie wielki sukces, więc wymagania wobec samej autorki też chyba były niewielkie.
Fragment z dingo cudny.:D Może w czasie pracy nad „Autobiografią” tłumaczka czytała „Tomka w krainie kangurów” Szklarskiego i stąd niepokojący fragment. :)
A autobiografie i biografie bez zdjęć to zbrodnia na czytelniku!
Mam wrażenie, że po angielsku ta książka była mniej pretensjonalna, zaszkodził jej niemal dosłowny przekład pewnych partii na polski.
Ja podejrzewam, że ekipa pracująca nad ksiażką mogla wspomagać się substancjami rekomendowanymi przez Marianne:).
Gdyby się wspomogli czymkolwiek, byłoby zdecydowanie lepiej. Ja tu widzę konkursową niekompetencję i amatorszczyznę, ale wydawnictwo Twój Styl z tego słynęło akurat:P
Książka na domowej półeczce… Swoją drogą, jak Marianne sama w jednym z wywiadów stwierdziła, jej rodzice tyle przeszli, że nie mogli być normalni i ona też trochę szaleństwa po nich dostała.:)