Gdyby powstał kiedyś (a aż dziw, że dotąd to nie nastąpiło) film opowiadający o wojennych przeżyciach Denisa Aveya, publiczność i krytycy sarkaliby pewnie, że scenarzyści przesadzili z mnożeniem dramatycznych przejść głównego bohatera. W życiu jednak wszystko może się zdarzyć.
Dwudziestoletni Denis Avey zaciągnął się do wojska w 1939 roku – nie uczynił tego, jak pisze, dla króla i ojczyzny. Nie, jego pociągała przygoda, potrzebował wrażeń, chciał się sprawdzić. Nie miał pojęcia, dokąd go ta przygoda zaprowadzi i jak trudny sprawdzian będzie musiał zdać.
Po okresie szkolenia wraz z kolegami z oddziału wypłynął do Afryki Północnej, gdzie trwały walki z Włochami. Trudne warunki na froncie zahartowały go, pozwoliły też ujawnić się cechom, które w przyszłości okazały się cenne i ułatwiły Aveyowi przetrwanie: odwadze, przedsiębiorczości, szybkiej orientacji. Przeżywamy wraz z nim przemarsze, pustynne patrole, akcje na pozycje przeciwnika, starcia i bitwy, zmęczenie, dokuczliwy brak wody, marne jedzenie, gryzące robactwo, widzimy rannych i zabitych współtowarzyszy. Pewnego dnia od Denisa odwróciło się szczęście – trafił do niewoli i po licznych perypetiach został przywieziony do obozu jenieckiego w Monowicach niedaleko Oświęcimia. Trwała tam budowa wielkiej fabryki kauczuku syntetycznego – siłę roboczą stanowili jeńcy i więźniowie Auschwitz.
![]() |
Denis Avey. |
Brytyjski jeniec ze zgrozą i niedowierzaniem obserwował, jak traktowali Niemcy więźniów. Na widok bitych i zagłodzonych ludzkich cieni uświadamiał sobie, jak znikomą wartość ma ludzkie życie w Auschwitz. Jego aktywna natura z trudem znosiła przymusową bierność, domagała się czynów. Ciekawość Aveya budziło miejsce, z którego codziennie na budowę przyprowadzano wycieńczonych robotników: podobóz Auschwitz III. Nie wystarczały mu pogłoski o tym strasznym miejscu, uważał, że skoro już się z nim zetknął, ma obowiązek na własne oczy przekonać się, jak ono wygląda, by móc po wojnie – jeśli przeżyje – opowiedzieć o nim światu. Obmyślił plan nieprawdopodobny i szalony. Zamienił się na ubranie z żydowskim więźniem i wieczorem pomaszerował do Auschwitz. Po latach zatarły się szczegóły, niewiele zresztą mógł zobaczyć, ale w głowie utkwiło mu jedno – zapach śmierci: „Nie potrafię go opisać, ale unosił się w tych barakach wilgotny, mroczny i upiorny”. Jedna noc w obozie nie wystarczyła, po pewnym czasie po raz drugi zdecydował się podjąć śmiertelne ryzyko.
We wspomnieniach Aveya nie liczy się jednak to, czego się dowiadujemy z nich o walkach w Afryce czy o warunkach w Auschwitz. To sprawy dobrze znane, a po kilkudziesięciu latach od zakończenia wojny w pamięci Brytyjczyka zatarły się szczegóły, nazwiska, miejsca. Najważniejszy jest sam autor, który wyruszył na wojnę jako energiczny, silny młodzieniec, a wrócił jako schorowany i złamany człowiek. W niewoli wielokrotnie musiał zaciskać zęby, żeby nie ująć się za bitym, nie rzucić się na wartownika. W miarę swych niewielkich możliwości starał się pomagać, zachowywać człowieczeństwo w nieludzkich okolicznościach. Przetrwał nawet marsz śmierci, gdy jeńców gnano zimą na zachód przed nadciągającym frontem. Wszystko to kosztowało go bardzo wiele. Po wojnie nikt nie chciał słuchać o jego przeżyciach, przecież nie był bohaterem frontowym, tylko jeńcem. Nie udzielono mu żadnego wsparcia psychologicznego, dręczyły go koszmary, gruźlica, stracił oko wskutek pobicia w obozie. Nie potrafił sobie nawet ułożyć osobistego życia. Dopiero gdy na starość zdołał się otworzyć, gdy znaleźli się słuchacze wróciła mu równowaga. Pojął, że jego przeżycia i starania miały sens, że nie utracił godności. Może powtarzać sobie: „zrobiłem, co mogłem” – a to bardzo wiele.
Denis Avey i Rob Broomby, Człowiek, który wkradł się do Auschwitz, tłum. Roman Palewicz, Insignis 2011.
Za przesłanie książki dziękuję wydawnictwu Insignis.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 307 razy, 1 razy dziś)
Brzmi naprawdę bardzo interesująco…
Bo jest interesujące, trochę jak wojenna przygodówka, trochę jak powieść psychologiczna. Warto zresztą wiedzieć, że zaraz po wydaniu książka wzbudziła spory: pojawiły się głosy, że wspomnień Aveya nie da się potwierdzić, że mógł zmyślić swoje wizyty w Auschwitz. Do dziś opinia jest podzielona.
Ano właśnie. Trudno albo wręcz w ogóle nieweryfikowalne historie, zawsze tworzą obozy. Tak było np. z „Długim marszem” Rawicza.
Ja na razie odpoczywam od poruszających, z życia wziętych, historii. Może jak zrobi się cieplej i naładuję akumulatory.
Ja sobie teraz też poodpoczywam, mam stosik lekkich czytadeł:)
Ja tylko przemęczę (chyba) drugie „Jutro”, które zacząłem i potem sama pasza. Do czasu aż poczuję ZEW :P
Zew krwistego mięsa? To może po jakimś majowym grillu:P
Mam na półce i jakoś mnie do książki nie ciągnęło, bo mąż przeczytał bez zbytniego zachwytu. Ale jak tak czytam Twoje wrażenia to sobie myślę, że może trzeba dać jednak książce szansę :)
Chyba wszystko zależy od tego, czego się człowiek spodziewał. Tytuł dość mocno wskazuje kierunek oczekiwań, a tymczasem to, co miało być głównym punktem książki, jest ważnym, ale jednak epizodem. Dla mnie najważniejsza jest część powojenna.
chętnie sięgnę po tę pozycję, dzięki tej recenzji