Zachowane nagrania i filmy – jak twierdził Jerzy Waldorff – nie dają pojęcia o talencie i charyzmie Hanki Ordonówny, wielkiej gwiazdy Dwudziestolecia. „Tułacze dzieci”, wydane w Bejrucie w 1948 roku, dają natomiast pojęcie nie tylko o jej talencie pisarskim, ale przede wszystkim o wielkim sercu, odwadze i determinacji, dzięki którym udało się Ordonównie, a właściwie Annie hr. Tyszkiewiczowej, i jej mężowi uratować kilkaset polskich dzieci od poniewierki, głodu, chorób i śmierci, jakie czekały na nie w Związku Radzieckim.
Dokładniej poznajemy losy tylko kilkorga z podopiecznych Tyszkiewiczów: Krzysztofa, wywiezionego ze Lwowa wraz z obcymi ludźmi, Kaziuni, pięciolatki, która pociągami podróżowała przez całą Rosję, Józka Czynczyka, sześciolatka, który uratował troje swojego rodzeństwa. Historie innych polskich sierot były podobne: deportacja, utrata rodziców, choroby, głód, poniewierka, kradzieże, żeby przeżyć, stała czujność, żeby nie dać się złapać, zbić, zamknąć w sierocińcu. Małych tułaczy ich polscy opiekunowie musieli odkarmić, odwszyć, umyć, ubrać, wyleczyć, ale przede wszystkim zapewnić im poczucie bezpieczeństwa. Nie było to łatwe; radzieccy funkcjonariusze wszystkich szczebli obiecywali pomoc, zwodzili, kłamali, byle tylko nie zapewnić dachu nad głową, transportu, żywności, opału. Ileż siły i determinacji wymagało ich wywalczenie; codziennie należało lawirować między biurokratami i przedstawicielami NKWD, tracić czas, siły i nerwy. Ewakuacja przez Persję
do Indii sprawiła, że skończyły się problemy z żywnością i odzieżą, ale zaczęły inne: z niezdrowymi miejscami zakwaterowania, z bezmyślnością „charytatywnych pań”, które nie potrafiły pojąć, co przeszły i czego potrzebują pokrzywdzone dzieci, wreszcie z samymi wychowankami. Należało ich uczyć nie tylko abecadła, ale i tego, że już nie trzeba robić zapasów sucharów i chować się na widok munduru. Że można się śmiać i bawić, że ma się obowiązki, ale i prawa. Można mówić i śpiewać po polsku, modlić się i opłakiwać utraconych najbliższych, a przede wszystkim marzyć o powrocie do Polski.
Ordonówna prosto i bezpretensjonalnie opowiada o rzeczach tragicznych, trudnych i poruszających. Czasem tylko, w momentach szczególnie wzruszających, potrąca jakąś bardziej patetyczną nutę, jak przy opisie pierwszej wigilii w Indiach, kiedy do wszystkich dotkliwie dotarł ból sieroctwa. Wtedy dzieci „zaczęły zapalać świeczki na choince, nie jak na święto Bożego Narodzenia, lecz jakby w Dzień Zaduszny na grobach ukochanych”. Ciekawe, jak potoczyły się losy „małych wiekiem, lecz dojrzałych cierpieniem”: Krzysia, Kaziuni, małych Czynczyków. Czy wrócili do Polski, odnaleźli krewnych, czy może na zawsze zostali „tułaczymi dziećmi ze spalonych wsi i zbombardowanych miast”?
Weronika Hort (Hanka Ordonówna), Tułacze dzieci, Państwowy Instytut Wydawniczy 1990.
Dziś przypada 110 rocznica urodzin Ordonówny, tak jakoś rocznicowo wyszło. Ja pamiętam ją głównie ze „Szpiega w masce”, nie było to wielkie przeżycie filmowe.
Jakieś 15 lat temu miałam tzw. „fazę” m.in. na Ordonównę (choć nie wiem, czy w dużej mierze nie dzięki genialnym tekstom jej piosenek, a nie dzięki niej samej). Wtedy też sporo czytałam o jej życiorysie, w tym o tym, co robiła dla dzieci. Do tej książki jakoś nie dotarłam. Z tego co piszesz zdaje się, że pisanie też jej całkiem nieźle wychodziło?
Niedawno kupiłam wydaną w Anglii książkę „Dzienniczek Karolinki” Karoliny Bilińskiej, której rodzina została wywieziona na Syberię, potem był pobyt na Bliskim Wschodzie i sierociniec w Indiach. Jeszcze nie czytałam. Właśnie sprawdzałam w indeksie, Ordonówny nie ma, ale losy tej dziewczynki zapewne zbliżone są do tego, co działo się z podopiecznymi Tyszkiewiczów.
Być może wyjechała z inną grupą, udało się ewakuować sporo polskich dzieci, które potem rozesłano po świecie. Najbardziej egzotyczne miejsce to chyba Masindi w Ugandzie.
Taką trasą mogła wracać z różnych miejsc, od Południowej Afryki do Indii. Ostatnio ukazało się sporo wspomnień „tułaczych dzieci”, np. Kiedy Bóg odwrócił wzrok Wiesława Adamczyka.
Po wieloletnim milczeniu mogą w końcu opowiedzieć o tym, co je spotkało, a to często trauma, z którą nie poradziłoby sobie wielu dorosłych. Ciekawa jestem, czy u nas wydano coś na temat losów osieroconych dzieci hiszpańskich wywiezionych do Rosji. Wspominałeś, że w tym opracowaniu na temat wojny domowej, które czytałeś, ten wątek był właściwie pominięty.
Chyba „Miłość ci wszystko wybaczy”. Nie oglądałam, 108 minut z Dorotą Stalińską raczej przekracza moje możliwości. Szkoda, że film nieudany, bo obsada przednia.
W „Krzyku” i paru innych filmach była dobra, tu moim zdaniem chyba reżyser pomylił się w obsadzie. Najbardziej przeszkadzał mi jej głos, choć piosenki śpiewa ktoś inny (chyba Banaszak).
Bodajże Boy pisał o tym jej dziecięcym głosiku, który wykształciła do tego stopnia, że w dobie przedmikrofonowej był doskonale słyszalny w największych salach koncertowych. ;-)
Jaram się całym międzywojniem, a Ordonka jest jednym z tego międzywojnia symboli – lubię ją i lubiła będę zawsze bardzo.
Na marginesie wspomnę, że niedawno czytałam zbiorek opowiadań Kowalewskiego „Światło i lęk”. Bohaterką jednego z tychże opowiadań była panna Emilia, naczelniczka poczty zakochana w Michale Tyszkiewiczu i planująca romans z nim pod nosem Ordonówny. Urocze. ;-)
Ha, właśnie zastanawiałam się, który z nich i postawiłam na Żeleńskiego. ;-) Nie, cała zabawa polegała na tym, że panna Emilia znała li i jedynie głos pana Michała, bo obsługiwała także centralę telefoniczną. Flirtowali sobie trochę podzczas przełączania rozmów i Emilia pomyślała, że na romansie z nim będzie mogła dużo zyskać. Tyszkiewicz zapowiedział, że przed Wielkanocą wpadnie do niej na pocztę. Emilia spodziewała się namiętnego pocałunku, a dostała… kosz ryb na świąteczny stół. ;-)
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Jestem jednym z masy ludzi, dla których Ordonka to przede wszystkim „Miłość ci wszystko wybaczy”. Lektura zapisana, oby nie na święte nigdy :(
Dziś przypada 110 rocznica urodzin Ordonówny, tak jakoś rocznicowo wyszło. Ja pamiętam ją głównie ze „Szpiega w masce”, nie było to wielkie przeżycie filmowe.
Jakieś 15 lat temu miałam tzw. „fazę” m.in. na Ordonównę (choć nie wiem, czy w dużej mierze nie dzięki genialnym tekstom jej piosenek, a nie dzięki niej samej). Wtedy też sporo czytałam o jej życiorysie, w tym o tym, co robiła dla dzieci. Do tej książki jakoś nie dotarłam. Z tego co piszesz zdaje się, że pisanie też jej całkiem nieźle wychodziło?
Owszem, nieźle. Prosto, konkretnie, przejmująco, szkoda, że nie zdążyła napisać nic więcej.
Niedawno kupiłam wydaną w Anglii książkę „Dzienniczek Karolinki” Karoliny Bilińskiej, której rodzina została wywieziona na Syberię, potem był pobyt na Bliskim Wschodzie i sierociniec w Indiach. Jeszcze nie czytałam. Właśnie sprawdzałam w indeksie, Ordonówny nie ma, ale losy tej dziewczynki zapewne zbliżone są do tego, co działo się z podopiecznymi Tyszkiewiczów.
Być może wyjechała z inną grupą, udało się ewakuować sporo polskich dzieci, które potem rozesłano po świecie. Najbardziej egzotyczne miejsce to chyba Masindi w Ugandzie.
Z mapki zamieszczonej w książce wynika,że Karolinka wracała do Europy przez Afrykę, płynęła Kanałem Sueskim.
Taką trasą mogła wracać z różnych miejsc, od Południowej Afryki do Indii. Ostatnio ukazało się sporo wspomnień „tułaczych dzieci”, np. Kiedy Bóg odwrócił wzrok Wiesława Adamczyka.
Po wieloletnim milczeniu mogą w końcu opowiedzieć o tym, co je spotkało, a to często trauma, z którą nie poradziłoby sobie wielu dorosłych.
Ciekawa jestem, czy u nas wydano coś na temat losów osieroconych dzieci hiszpańskich wywiezionych do Rosji. Wspominałeś, że w tym opracowaniu na temat wojny domowej, które czytałeś, ten wątek był właściwie pominięty.
Normalnie w końcu skończę tę historię wojny domowej i sprawdzę, co tam się działo.
Z góry dzięki za wszelkie informacje.
Może się skuszę :)
Ordonka okazała się nie tylko dobrą artystką (wierzę na słowo Waldorffom i innym), ale i „pięknym człowiekiem”. Życiorys wyjątkowo filmowy.
Fakt, aż dziw, że nikt go nie sfilmował.
Jest film ze Stalińską w roli Ordonki, ale mało udany.
Masz na myśli „Lata dwudzieste, lata trzydzieste”? Ja go bardzo lubię akurat, chociaż Szpicbródka lepszy.
Nie, „Miłość ci wszystko wybaczy”.
A „Lata…” też lubię. Zresztą film o Ordonce też przeważnie oglądam.
Chyba „Miłość ci wszystko wybaczy”. Nie oglądałam, 108 minut z Dorotą Stalińską raczej przekracza moje możliwości. Szkoda, że film nieudany, bo obsada przednia.
O tym zapomniałem, nie mam pojęcia, czy widziałem, majaczy mi, że tak. Stalińska znakomita w Krzyku, mógłby ją nawet jako Ordonkę obejrzeć:)
W „Krzyku” i paru innych filmach była dobra, tu moim zdaniem chyba reżyser pomylił się w obsadzie. Najbardziej przeszkadzał mi jej głos, choć piosenki śpiewa ktoś inny (chyba Banaszak).
No głos Stalińska faktycznie ma mało subtelny, Ordonka operowała ponoć „głosikiem niemal dziecięcym”:)
Bodajże Boy pisał o tym jej dziecięcym głosiku, który wykształciła do tego stopnia, że w dobie przedmikrofonowej był doskonale słyszalny w największych salach koncertowych. ;-)
Jaram się całym międzywojniem, a Ordonka jest jednym z tego międzywojnia symboli – lubię ją i lubiła będę zawsze bardzo.
Na marginesie wspomnę, że niedawno czytałam zbiorek opowiadań Kowalewskiego „Światło i lęk”. Bohaterką jednego z tychże opowiadań była panna Emilia, naczelniczka poczty zakochana w Michale Tyszkiewiczu i planująca romans z nim pod nosem Ordonówny. Urocze. ;-)
To nie Boy pisał, tylko Jerzy Waldorff:) Ale Boy też ją cenił i wspominał w swoich recenzjach. Czy pan Michał w tym opowiadaniu uległ pannie Emilii?
Ha, właśnie zastanawiałam się, który z nich i postawiłam na Żeleńskiego. ;-)
Nie, cała zabawa polegała na tym, że panna Emilia znała li i jedynie głos pana Michała, bo obsługiwała także centralę telefoniczną. Flirtowali sobie trochę podzczas przełączania rozmów i Emilia pomyślała, że na romansie z nim będzie mogła dużo zyskać. Tyszkiewicz zapowiedział, że przed Wielkanocą wpadnie do niej na pocztę. Emilia spodziewała się namiętnego pocałunku, a dostała… kosz ryb na świąteczny stół. ;-)
To opowiadanko z zaskakującym zakończeniem:)
Neidawno nabyłąm, widziałąm, że czytasz, więc czekałąm, aż przetestujesz, czy to nie gniot jakowyś:). Ale widze, że jest wporzo.
Bardzo w porzo:) Na dodatek to reprint, więc ma uroczą ortografię:)
Mam nadzieję, że nie równie uroczą, jak mój komentarz (tak to jest, jak się stuka jednym palcem patrząc w inną stronę).
Nie jest źle jak na patrzenie w inną stronę:P