W Szpitalu Sektora Dwunastego leczy się pacjentów ze wszystkich stron galaktyki, ze wszystkich ras należących do Federacji, a niekiedy nawet istoty, których nigdy wcześniej nie widziano, o znajomości ich anatomii nie wspominając. Personel placówki jest równie zróżnicowany, jak jej pacjenci, a sprawne zarządzanie tym molochem nie jest łatwe.
Do najtrudniejszych przypadków w odległych zakątkach kosmosu dociera statek ratunkowy „Rhabwar”. Jego załoga składa się z najlepszych specjalistów od ksenomedycyny, którzy zadbają o to, by chorych i poszkodowanych bezpiecznie dowieźć do Szpitala. Tym razem ekipa „Rhabwara” pod kierunkiem doktora Prilicli, cirrusańskiego empaty podobnego do wielkiej ważki, musi zająć się uszkodzonym statkiem obcych, którzy najwyraźniej nie chcą dopuścić do siebie ratowników, blokując wszystkie urządzenia elektroniczne. Nie wiadomo, czy to skutek awarii, czy może działanie pod wpływem strachu – a może przejaw wrogich zamiarów? Co kryje wnętrze uszkodzonej jednostki? Zdolności Prilicli do wyczuwania cudzych emocji będą wystawione na trudną próbę, ale rozwiązanie zagadki zaskoczy wszystkich.
„Podwójny kontakt” to ostatnia powieść Jamesa White’a o Szpitalu Kosmicznym. Bardzo lubię ten dwunastotomowy cykl za wartką akcję, sympatycznych bohaterów, sporo wyobraźni w opisie dziwnych ras i przypadków chorobowych, dawkę humoru, wreszcie za humanistyczne przesłanie, że nieść pomoc należy każdemu, nawet w najtrudniejszych okolicznościach, i że ta pomoc często bardziej pomaga w nawiązaniu dobrych stosunków między skrajnie odmiennymi istotami niż fachowe procedury ekspertów od kontaktów z obcymi. Oczywiście, można autorowi zarzucić schematyczność fabularną, a jego wizji współżycia wielu ras pewną naiwność, ale nie są to moim zdaniem wady wielkie. Przy odpowiednim dawkowaniu poszczególnych tomów nie będą się one szczególnie rzucały w oczy, a przyjemność czytania z pewnością je zrekompensuje.
James White, Podwójny kontakt, tłum. Radosław Kot, Rebis 2009.
Po raz kolejny stwierdzam, że po primo chętnie bym coś takiego przeczytała. Secundo: nie ma tego w księgarni. Wrr. Dlaczego w Polsce po czterech latach od wydania książki można ją kupić wyłącznie w antykwariacie?….
Bo nakłady są mikroskopijne:) A potem wszyscy się dziwią, że się kupuje więcej książek, niż można przeczytać – ale jak się nie kupi od razu, to potem zostaje polowanie na aukcjach. Pierwszy tom dostępny bez trudu na allegro, w wydaniu Alfy, dwa ostatnie tomy jeszcze Rebis sprzedaje. Sam od lat szukam czwartego tomu, który mnie ominął ze świstem:(
Pewnie tak. Sama kupuję na zapas, bo wiem, że za dwa lata będą problemy… Pierwszy tom o szpitalu właśnie zamówiłam sobie na antykwarycznym amazonie po niemiecku (za 13 centów…), z resztą też nie ma problemu. A do Alfy mam stosunek wielce sentymentalny, ponieważ dla nich przetłumaczyłam moją pierwszą książkę, jeszcze w czasach studenckich. A za honorarium kupiłam komputer;-)
Piękna historia z tym tłumaczeniem:) A tak wracając do White’a, to się dziwię, że wyszły wszystkie tomy, bo u nas co seria, to pada po drugiej części:) Ale widać naród lubił szpital kosmiczny:)
O, a ja właśnie na czwartym tomie skończyłam swoją przygodę ze Szpitalem i daję sobie odetchną na lat jakieś dziesięć :)
Bo to trzeba twardym być, a nie miętkim:) W każdym razie dalej jest równiej.
Świnie w kosmosie już były; teraz czas na szpital?
Dwunasty tom? Brr, to nie dla mnie; ostatnim czymś zakrojonym na więcej niż trzy tomy w co dałam się wciągnąć jest saga Martina, nawet nie zamierzam próbować z następną. To do końca zrujnowałoby moje życie:(
Mam wrażenie, że Jim Henson czytywał White’a:PP I nie porównuj Martina z White’em – ten ostatni to takie kameralne tomiki, pół dnia i po sprawie:)
Pół dnia razy dwanaście to już sześć dni. Bóg w tym czasie świat stworzył, więc nie kop pode mną dołków, bo pomyślę, że we mnie wątpisz:))
Gdzieżbym wątpił, myślę, że i w pięć dni byś dała radę, ale nie radzę, żeby się nie przekarmić. Jeden tom na kwartał to dawka optymalna i dająca zadowolenie czytelnicze:)
Dosyć dalekie te peryferie. :) Nigdy nie słyszałam o tym cyklu. Jak wciągnę się w literaturę SF, z przyjemnością się zagłębię. Zwłaszcza z powodu dawki humoru.
Czy Rhabwar ma coś wspólnego z rabarbarem?
Nie sądzę, żeby nazwa była aż tak przyziemna, ale, niestety, brakuje mi tomu, w którym nazwa pewnie jest objaśniona:P
A, i to jest SF w wersji bardzo soft, bez trudu dałoby się z tego nakręcić czechosłowacki serial:P
Przypuszczam, że autor enigmatycznie milczy na ten temat, wzmagając nastrój tajemniczości. :)
Dla mnie wersja bardzo soft byłaby idealna, więc pana White intensywnie zapamiętuję.
Ciekawe, czy cykl jest ostatecznie zakończony, czy pojawi się jakiś sequelik po latach.
Autor zmarł w 1999 roku, więc sequeli nie będzie, chyba że się znajdą jacyś uzdolnieni literacko spadkobiercy.
Skoro dopisują ciągi dalsze do „Wichrowych wzgórz”, wszystko się może zdarzyć. :)
Tfu tfu, odpluwam przez lewę ramię:P
„Jednak sam statek jest budowy tralthańskiej, ma wszystkie zalety ich konstrukcji. Nazwaliśmy go Rhabwar na cześć jednej z wielkich postaci tralthańskiej medycyny.”
Proszę bardzo :)
O dzięki wielkie:) Mając czwarty tom, masz białego kruka:)
Nie mam, schomikowałam sobie kiedyś, czytałam zaś pożyczone.
No to się nie wzbogacisz:(
Dość dalekie te peryferie, skoro o galaktyce mowa ;-) Niekoniecznie to moje klimaty, ale doceniam ideę – niesienie pomocy każdemu bez różnicy; tacy „lekarze bez granic” ;-)
Przy obecnej popularności seriali medycznych, tych wszystkich House’ów, Chirurgów i innych Ostrych dyżurów to i ten White powinien być wyciągnięty z kąta. Mało kto (wyjąwszy fanów fantastyki, s-f) o nim słyszał chyba.
Tom pierwszy 1962 rok. Może dlatego mam skojarzenia raczej ze Szpitalem na peryferiach niż z House’em:) Jak pisałem wyżej, pewnie dla zagorzałych fanów SF to jest w tym za mało SF, ale warto sięgnąć przynajmniej po pierwszą część. Masa wdzięku:)
Nie chodziło mi o skojarzenie z House’em tylko o sam fakt popularności tematyki medycznej. Skoro to takie „soft s-f” to mogłoby się przyjąć w czytelniczym świecie, nakłady małe, ale może w bibliotekach będzie…
Myślę, że White już się przyjął, skoro udało się u nas wydać cały cykl, w końcu dość długi, podczas gdy inne cykle SF padają po jednym-dwóch tomach z braku chętnych do kupna:)
O, widzę, że dogadałbyś się z moim mężem :) U nas zróżnicowanie książkowe wygląda tak, że jego półki pełne są fantastyki (cykli wszelakich od fantasy, poprzez s-f, po space opery) a moje wszystkich innych gatunków :) On tylko nie czyta Pratchetta, którego z kolei ja uwielbiam ;) Aczkolwiek taki szpital gdzieś w galaktyce.. nawet brzmi interesująco :)
Ze mnie słaby fantasta, za to Pratchetta lubię, resztę wybiórczo, fanaberyjnie i nigdy systematycznie. Podsuń Mężowi, że White to prekursor space opery, może się zainteresuje, to przy okazji i Ty poczytasz:)
a wiesz, podsunę :) chociaż już się domyślam, że trzeba będzie przetrzebić antykwariaty i allegro ;)
Niestety, ale może zaprzyjaźnieni fani SF mają w zbiorach, bo biblioteki co najwyżej pierwszy tom.
Czytałam pierwsze 3 tomy. Agnes (jeżeli dobrze pamiętam) napisał, że pozostałe słabsze więc sobie darowałam. Seria ma jeszcze jedną zaletę. Poszczególne tomy są krótkie, jak znalazł na jeden wieczór :)
Cykl jest faktycznie nierówny, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, ale jakoś tak od szóstej części jest dość równo, a niektóre części wręcz bardzo dobre (Galaktyczny smakosz).
No i jak tu nie czytać blogów – ja nawet nie wiedziałam, że było cos poza 1. tomem. Pamiętam, że strasznie mi się podobał wątek ze stworzeniem, dla którego opracowano system dźwigni i wielokrążków, na których opuszczało się ciężary uderzające ze sporą siłą w gościa. Okazało się, że to niewygłaskany małoletni przedstawiciel gruboskórnej rasy, którego w ten mało subtelny sposób należało potraktować, żeby się uspokoił i nie płakał.
Mały Hudlarianin:) To jedno z moich ulubionych opowiadań:) Ależ się wtedy O’Mara namęczył :D