Gra o siebie (Marcin Szczygielski, „Omega”)

 

Od dłuższego czasu próbuję odświeżyć swoją znajomość literatury młodzieżowej, w końcu nie można trzymać się tylko klasyków z własnej młodości. Niestety, trafienie na coś, co dawałoby się czytać bez wstrętu, nie jest łatwe. Poleganie na entuzjastycznych reklamach wydawców i opiniach internetowych zaprowadziło mnie do przeciętnej Oksy Pollock, nierównych i w ostatecznej ocenie słabych „Numerów” Rachel Ward  oraz nijakiej Juniper Berry. Dużo lepiej jest wtedy, gdy można się oprzeć na zaufanych opiniach: dzięki nim odkryłem cykl o Flawii de Luce  (podziękowania dla Lirael i Bazyla za zaraźliwy entuzjazm) czy Felixa, Neta i Nikę.

Wciąż jednak brakowało mi książki, która połączyłaby wartką, atrakcyjną akcję z próbą nakreślenia portretu dzisiejszego młodego pokolenia. I znalazłem: „Omegę” Marcina Szczygielskiego, którego bardzo lubię i cenię. Nie tylko dałem się porwać opowieści, ale i z zafascynowaniem śledziłem, jak autor przeprowadza swoją bohaterkę przez proces poznawania samej siebie.

Joanna wkrótce skończy dwanaście lat. Jej rodzice rozwiedli się, zmarła kochana babcia, do tego przeprowadzka z matką do nowego mieszkania, zmiana szkoły. To wszystko przytłoczyło dziewczynkę; wśród rówieśników czuje się obca, w domu matka odgrywa szczęśliwą kobietę sukcesu, ale po kryjomu szlocha w poduszkę. Ojciec założył nową rodzinę. Joanna sama musi sama się z tym uporać – i ucieka w wirtualny świat. W internecie znana jest jako Omega, wielbicielka gier komputerowych.

W swoje urodziny dziewczynka odbiera dziwnego maila z linkiem do nowego programu. Klika i przenosi się w świat tajemniczej gry komputerowej, której zasad nie zna. Nie zna też celu, który musi osiągnąć, przeciwników, z którymi przyjdzie jej się zmierzyć. Nie wie, że wędrówka przez kolejne poziomy to podróż w głąb niej samej, ku poznaniu własnych zalet i wad, ku zrozumieniu, co jest w życiu najważniejsze. Żeby przejść do następnego etapu, trzeba myśleć, zgadywać, kombinować, ale też wykazywać się szlachetnością, wytrwałością, współczuciem. Złość, zawiść, zazdrość, pragnienie zemsty czy zdrada przyczyniają się do przegranej – i utraty wirtualnego życia. Niełatwo o prawidłowe decyzje, gdy jest się dwunastolatką, która zamknęła się w sobie i nie umie sobie radzić ze swoimi i cudzymi emocjami. Na szczęście Omedze towarzyszy ukochana Babula, napotkana na jednym z poziomów; ona dodaje bohaterce otuchy, naprowadza łagodnie na właściwe tropy i przy okazji pozwala Joannie, by ostatecznie uporała się z jej śmiercią.

Każdy poziom gry to inny świat: czasem przedstawiony z humorem, jak cmentarz pełen żywych trupów, innym razem ponury jak kraina klaunów, restrykcyjny jak miasto Konstytucja, czy smutny jak śmietnik zapomnianych. Każda sceneria jest inna, każda wyzwala w Omedze inną cechę, przybliża ją o krok do pogodzenia się ze sobą i światem, do dojrzałości, zrozumienia, czym było jej dotychczasowe życie. Brzmi to poważnie, ale książka Szczygielskiego wciąga jak wir dzięki znakomicie skonstruowanej fabule, w której znajdziemy zombie, wilkołaki, klaunów karmiących się cudzą radością (jakby żywcem wyjętych z książek Pratchetta), odniesienia do Alicji w Krainie Czarów, a nawet powstania warszawskiego. Taka różnorodność może oznaczać chaos, brak spójności – ale nie w tym wypadku. Autor bawi się odniesieniami do popkultury, umiejętnie dawkuje napięcie, humor, zmienia tempo – jak w prawdziwej grze komputerowej. Od pełnej zawirowań akcji trudno się oderwać, ale nie ona jest jedyną wartością „Omegi”. To jeszcze książka mądra i bardzo dobrze napisana. Rówieśnikom Joanny może stać się bliska, gdyż ukazuje ich własny świat, w którym nader często rzeczywistość przeplata się z bytem wirtualnym; starsi będą mogli spojrzeć na swoje dzieci czy po prostu na gimnazjalistów na ulicy trochę inaczej. Bo to, że zamiast na trzepaku spędzają czas przy komputerze, nie oznacza, że są gorsi czy całkowicie inni niż ich rówieśnicy sprzed parunastu czy parudziesięciu lat.

Marcin Szczygielski, Omega, ilustr. Bartek Arobal, Instytut Wydawniczy Latarnik, Oficyna Wydawnicza AS 2009.

(Odwiedzono 1 398 razy, 3 razy dziś)

32 komentarze do “Gra o siebie (Marcin Szczygielski, „Omega”)”

  1. Dzięki!!! tytuł zanotowany i będę go szukał dla córy! to rzadkość, że nie tylko ciekawie ale i czegoś uczy! Prawie już nie ma takiej literatury dla młodych (współczesnej)…

    Odpowiedz
  2. A mi się trochę skojarzyło z „Grą Endera”. Wiem, że sens pewnie inny, ale ta gra komputerowa, kolejne poziomy, wchodzenie w siebie…
    Trzeba by teraz znaleźć jakiegoś kilkunastolatka i na nim przetestować, czy to naprawdę pozycja dla nich, czy tylko dla takich starych zgredów jak my:P

    Odpowiedz
    • Endera słabo pamiętam, ale autor pewnie go zna, bo z niego miłośnik sf jest:) Pewnie można wyśledzić jeszcze wiele powiązań, które mi umknęły. Skoro dzieciaki czytają Kosika, to Szczygielskiego pewnie też, bo akcja jest bezbłędna. A te tam podteksty i drugie dna wchłoną sobie mimochodem:) I jakich zgredów, ja się pytam? Pierwsza młodość dopiero:)

      Odpowiedz
    • Jak dla kogo pierwsza. U mnie wokół na topie drugie żony i drudzy mężowie, więc i numeracja inna.
      Zapomniałam zapytać o ilustracje – dają radę? Bo okładka mnie mało zachęca.

      Odpowiedz
    • U mnie wciąż pierwsza żona:)) Ilustracje bez szału, moim zdaniem. Nie wiem czemu wszystkie twarze wyglądają jak pomarszczone jabłka – że niby piksele na ekranie? Zdecydowanie nie moja estetyka.

      Odpowiedz
    • Posiadanie pierwszej żony też, niestety, nie wyklucza przeżywania drugiej młodości, czego jednak Tobie (i przede wszystkim żonie) nie życzę.
      Ta ilość stron w „Omedze” mnie chwilowo przeraża. Może jednak zacznę poznawać młodzieżowego Szczygielskiego od „Czarnego młyna”?

      Odpowiedz
  3. Niestety, gimnazjaliści mają kompletnie zszarganą opinię, którą jeszcze podkręcają media z lubością prezentując sadystyczne ekscesy. Panie praktykantki wyznały mi, że zaczynały pobyt w naszej szkole z duszą na ramieniu. Na szczęście miło się rozczarowały.
    Obawiam się, że liczba stron w „Omedze” faktycznie może działać deprymująco na kilkunastolatka, ale skoro powieść trzyma w napięciu, ci, którzy się odważą, na pewno nie będą żałować. :)

    Odpowiedz
    • Owszem, mają zszarganą reputację i są postrzegani przez pryzmat bardziej „rozrywkowych” kolegów. Co do liczby stron, to bym nie demonizował, ostatnie tomy Pottera były grubsze, Kosik też cienkich książek nie pisze i młodzi czytają. Grunt to od pierwszych stron złapać za łeb i potem już nie puszczać i Omega taka jest:)

      Odpowiedz
  4. Ile?!? 600 stron, to może być pewna przeszkoda… Szukam teraz jakiejś polskiej książki dla młodego Smoka, jako alternatywy dla Zakonu Feniksa, który wzbrania się czytać po polsku:-( On jest z tych dużoczytających, ale ni cholery nie mogę go zachęcić, żeby od czasu do czasu wciągnął coś po polsku…

    Odpowiedz
  5. Przyłączę się do skojarzeń :-) tyle, że mi kojarzy się to z 3 częścią Małych agentów (2003), przynajmniej jeśli chodzi o motyw przewodni – wejście w grę, różne jej poziomy, wsparcie – dla odmiany – ze strony dziadka, „smakowanie” różnych, także gorzkich, doznań, no i chyba najważniejsze podobieństwo – dzieciom film się podobał :-).

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.