Zapowiadało się całkiem nieźle. Młoda adeptka magii praktycznej Wolha Redna zostaje przez swego Mistrza wysłana do Dogewy, mało znanej krainy wampirów, gdzie od jakiegoś czasu grozę sieje nieuchwytny potwór. Dziewczyna nie tylko świetnie sobie radzi ze zwalczaniem rozmaitych dokuczliwych paskudztw, ale też sama ma dość paskudny charakterek i nie lubi działać sztampowo, co ma gwarantować sukces w tej trudnej misji. Trudnej, bo nie dość że bestia tajemnicza, to jeszcze otoczenie mało znane – ludzie jakoś nie palą się do pogłębiania więzi z wampirami. To od razu nasuwa Rednej myśl, że można upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i napisać przy okazji pracę o wampirzej społeczności, weryfikując obiegowe stereotypy na jej temat.
Po przybyciu na miejsce Wolha zaczyna od popełnienia licznych nietaktów, które zyskują jej jednak sympatię Lena, władcy Dogewy. O samym potworze nie chce on jednak rozmawiać, dużo chętniej prezentuje dziewczynie rozmaite zakątki i obyczaje swego kraju. I tak sobie przez większość książki Wolha i Len spacerują, pogadują, obserwują. Czasem Redna uleczy chory ząb i pogada z zielarką, czasem Len pokaże jej wiedźmi krąg, uruchamiający przejście do innych światów. Potwora ani śladu właściwie do ostatnich stron.
Miał być humor, naparzanki i magia, a jest snucie się w okolicznościach przyrody i drętwe dialogi. Bohaterka, która zapowiadała się na dynamiczną postać, robi się dziwnie rozlazła, akcja siada i siedzi tak niemal do samego końca. Styl jest pseudoluzacki, zapewne miał być dowcipny, a jest tylko irytujący i nużący, na dodatek upstrzony gęsto rusycyzmami, na które mam szczególne uczulenie („póki co” i „tym niemniej” to nie są formy poprawne, o czym zdaje się nie wiedzieć ani tłumaczka, ani redaktorka i dwie (!) korektorki; do tego dorzucę „odnośnie czegoś”, co jest niepoprawną formą ohydnego biurokratyzmu „odnośnie do czegoś”).
W kategorii fantastyki na wesoło poprzeczka wisi wysoko: bo to i przezabawne „Dożywocie” Marty Kisiel, i wciągająca „Szamanka od umarlaków” Martyny Raduchowskiej. Tym razem jednak w poszukiwaniu bezpretensjonalnej rozrywki dałem się wpuścić w dogewskie maliny i pomęczyłem nad przeciętną powieścią. Autorka zmarnowała pomysł i bohaterkę, ja mojego czasu więcej nie zmarnuje. Część druga przygód Wolhy traktuje o smokach, ale po nią już nie sięgnę.
Olga Gromyko: Zawód: Wiedźma, cz. 1, tłum. Marina Makarevskaya, Fabryka Słów 2007.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 880 razy, 2 razy dziś)
Myślę, że mogłoby mnie zainteresować :)
Tak przypuszczam.
:D
:)))))))
Nie używać „póki co” i „tym niemniej”. Zapisano. I już korzyść z notki jest :)
Nie zapominaj o „odnośnie” :D
A to już rzadko :)
No to dobrze:)
Nie doczytawszy komentarzy do końca czym prędzej (czy czym prędzej dopuszczalne?) poleciałam na własnego bloga sprawdzić zakazane zwroty i dokonać szybkiej korekty. Niestety nie znalazłam, co zapewne jest winą niedopasowanych szkieł :( No i teraz zagryzam palce i się zamartwiam. :(
„Czym prędzej” jak najbardziej dopuszczalne:)) Skoro nic zakazanego nie znalazłaś, to chyba dobrze? Poza tym spokojnie, mój faszyzm językowy ma pewne granice:)
Moim zdaniem już okładka powinna być sygnałem ostrzegawczym. No, chyba że czytałeś, obłożywszy uprzednio w szary papier, to co innego.
Gdybyś chciał kiedyś popełnić notkę o języku jako przejawie „ohydnego biurokratyzmu”, daj znać z wyprzedzeniem, podeślę stosy przykładów:)
Okładki FS nie należą do estetycznej czołówki, więc ta o niczym nie świadczy. Chociaż faktycznie taka bardziej przepiękna jest:P Za biurokratyzmy dziękuję, wystarczy mi to, co mam u siebie na co dzień:D
A ja tak lubię „póki co”…;)
Póki nie używasz go w powieściach, to jest OK, łagodniejsi językoznawcy dopuszczają „póki co” w stylu potocznym.
W powieściach nie używam, fakt.;) Doczytałam przed chwilą, że zwrot ogranicza się do potocznej mowy i myślę, że mnie też by zgrzytał w prozie.
Potencjał był spory. Niestety nie wykorzystany. Dawno temu przeczytałam, dawno temu zapomniałam. Znajomości z W.Redną nie zamierzam kontynuować. Amen.
Uf uf, bo już myślałem, że jestem jedyną marudą w oceanie zachwytów:)
No to teraz odłożę gdzieś na szary koniec kolejki. Tyś to sprawił. :P
To się nazywa być wpływowym recenzentem chyba? :P
Już okładka źle wróżyła :-) Ja, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności też ma S-F akurat na tapecie tyle, że nie ryzykowałem i czytam pewniaka – „Lewą rękę ciemności”.
Gromyko i Le Guin to jak kopczyk kreta przy górskim szczycie:)
Nie wiem jak Gromyko, a w zasadzie po tym co napisałeś już wiem :-) w każdym razie Le Guin – klasa :-)
Ja za Le Guin nie bardzo, ale różnica klas wstrząsająca:)
Czy Wolha to odpowiednik Wisławy? :)
A wiesz, że coś w tym może być :DD
Widzę, że czas na S-F nadszedł:)Ja własnie skończyłam „Krainę chichów” J.Carroll,i „Dym i lustra.Opowiadania i złudzenia” N.Gaiman
Wiem, że nie należy sądzić książki po okładce, ale ta powyżej… z tym czosnkiem na szyi i wymownym palcem..jakoś bardzo mi nie w smak.
„Ruda sfora” M.L.Kossakowskiej też okładkę miała nieciekawą ,to fabułę interesującą,polecam. Ciekawe co byś o niej napisał.
Co do książek Le Guin-czytałam „Czarnoksiężnik z Archipelagu” i widziałam ekranizację.
Jedną Kossakowską recenzowałem, na pewno będą następne:) A o okładkach z FS pisałem wyżej – obrazek ma się nijak do treści książki i do subtelnych faktycznie nie należy.
W kategorii fantastyki na wesoło polecam Paskuda & Co Magdaleny Kozak, jeśli jeszcze nie trafiła Ci w ręce.
Nie trafiła, dzięki za podpowiedź:)
Ja nie wiem, co z tymi okładkami fantastyki. Tragiczne są (w większości). Mój mąż też ostatnio z biblioteki przyniósł coś, co wstydziłabym się zdjąć z półki ;) A książka taka zła chyba nie jest (bo dobrnął do połowy i dalej czyta :p).
I też mnie zadziwia, jakie błędy można znaleźć w książkach po redakcji i dwóch korektach! Z zamkniętymi oczami to robią czy jak???
Tutaj to ewidentny brak wiedzy:) Natomiast błędy w książce można znajdować w nieskończoność przecież, zawsze jest coś do poprawienia:)
No tak, ale co innego literówka czy przecinek, a co innego błędy składniowe czy właśnie tego typu wyrażenia. I żadna z trzech osób zarabiających dzięki znajomości (ekhm) zasad polszczyzny tego nie wie? To jest strasznie smutne.
Smutne. Mało czytuję książek z FS, ale pod względem redakcji u nich cieniutko.
O. A od dawna mam w schowku i liczyłam na dobrą rozrywkę. Hm, hm.
Ja bym powiedział, że słabsze od Twojego dzisiejszego Martina:P
To źle rokuje. Ale nie wyrzucam ze schowka.
Późno piszę, ale dopiero teraz znalazłem tę recenzję… Zwroty „póki co” i „tym niemniej” to – jak autor tekstu zauważył – rusycyzmy. Co złego, pytam, w używaniu ich w przekładzie powieści białoruskiej pisarki? :) Taki język, taki klimat, taki przekaz… I nie razi mnie w tym nic. Profesora Mirosława Bańko z poradni językowej PWN-u – jak wyczytałem – również. Profesora Miodka nie pytałem.
To złego, że przekład powinien być pisany poprawną polszczyzną, a zachowywanie rusycyzmów, anglicyzmów czy innych -izmów to błąd warsztatowy. I nie mówię tu o wprowadzaniu gwary czy innych środkach stylistycznych służących oddaniu klimatu oryginału.
Rozumiem. Ale tutaj, jeśli dobrze pamiętam, mieliśmy narrację pierwszoosobową… W dialogach stylizowanych na potoczne dopuszcza się stosowanie -izmów. Narracja prowadzona w pierwszej osobie, a więc „głosem bohaterki”, również ma prawo być stylizowana na potoczną. Nie wyobrażam sobie tekstu, w którym bohater w dialogu mówi potocznie, a przechodząc do narracji – niekonsekwentnie pięknym literackim językiem polskim. No, nie jestem filologiem z wykształcenia, więc ciężko mi się spierać i spierać się nie zamierzam, po prostu uwaga recenzenta wzbudziła moją wątpliwość.
Moim zdaniem, to że narracja jest pierwszoosobowa nie upoważnia do robienia w niej błędów, tym bardziej że nic ich nie uzasadnia. Potoczność jak najbardziej, gwara i stylizacja, ale „póki co” nie mieści mi się w zakresie tolerancji :) Zresztą te dwie kwestie to tylko drobiazgi na tle całości.
Zgadzam się w pełni, że Szamanka i Dożywocie lepsze, ale Wolhę też dobrze mi się czytało. Te jej sarkastyczne monologi mnie kupiły.
Ta część pierwsza to tak naprawdę mniej niż połowa książki, taki prolog. W części drugiej smoków nie stwierdziłam?
Okładka i tak lepsza (moim zdaniem) od oryginału :))
https://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%93%D1%80%D0%BE%D0%BC%D1%8B%D0%BA%D0%BE,_%D0%9E%D0%BB%D1%8C%D0%B3%D0%B0_%D0%9D%D0%B8%D0%BA%D0%BE%D0%BB%D0%B0%D0%B5%D0%B2%D0%BD%D0%B0#/media/File:Gromyko_profved.jpg
Mnie osłabiło koło połowy i dobrnąłem do końca z trudem. Smoki to chyba z zajawki wziąłem, jak sądzę.
Słaba to jest ta recenzja. Winienie autora za kraj pochodzenia i błędy wydawcy… Banda snobów do tego oceniających książkę po okładce oraz nie potrafiąca samemu sięgnąć i ocenić, tylko opierająca się na malkontenctwie jednej osoby… Sapkowski też na takiego trafił i gdyby tak pozostało i każdy mu uwierzył, to…
Gromyko pisze w sposób łatwy. lekki, nie pompatyczny. Dobrze trafia w rozrywkę i słowiański humor. To nie Świat Dysku, którym takiem snoby jak wy zapewne się zachwycają, a ja nie przepadam, ale też przeczytałam i czasem nawet mnie rozbawiało. A na książkach Gromyko śmeję się szczerze, widząc zamysł autorki i dostrzegając w tym co pisze radość i swobodę lepszych fanfików i specyficzną atmosferę i humor znany ludziom różnych fandomów.
Tak, niedobrze, że są błędy, ale mało która książka obecnie ich nie ma, rusycyzmy wybaczam i mam świadomość, że kiedyś wreszcie ten nielubiany zwrot wejdzie do kanonu, jak wiele innych, które jeszcze 20 lat temu były niedopuszczalne. Bardziej mnie razi złe stawianie przecinków, ale to też nie skreśla u mnie autorki i powieści, bo nie ona za to jest odpowiedzialna.
Proponuję rozluźnić z założenia poślady przy czytaniu polskiej i nie polskiej fantasy, bo sam gatunek jak i autorzy, to przecież fanfikowcy, którzy mieli szczęście znaleźć wydawcę. A same książki nie służą do postawienia na piedestale i wylądowaniu w encyklopediach ku potomności.
Jeżeli chcę się podołwać sięgnę po tego Carrolla, a jak odegnać szarość to po Gromyko. Gaiman też jest przereklamowany, ale przyklejona łatka nie pozwala go krytykować. Kossakowska też styl ma dość potoczny, przez niektórych uważany za grafomański, a poza cyklem o aniołach inne książki jakoś nie porywają na tak dużą skalę. Ale czyta się ją, bo czyta się miło i płynnie. Podobnie jest z Gromyko i nie zwracajcie uwagi na na fochy takiego recenzenta, sami przeczytajcie i oceńcie czy trafiła do was z humorem, za który można wybaczyć rusycyzmy.
Jako snob i słaby recenzent pozwolę sobie zostać przy swojej opinii. A wielbiciele słowiańskiego humoru mogą się przecież napawać twórczością Gromyko do woli, skoro sprawia im to niekłamaną przyjemność.