Podkomorzyc Walenty Korsak kocha kasztelankę Anusię, ale w paradę wchodzi mu własny brat cioteczny, Justyn Wyszogórski, który również zaczyna do panny maślane oczy robić. Od słowa do słowa przychodzi do zwady, już szable mają iść w ruch, gdy kogucików udaje się rozdzielić, by pod bokiem króla krwi nie przelewali. Władca jednak dowiaduje się o wszystkim i pod wpływem żony postanawia załatwić sprawę w sposób jakby żywcem zaczerpnięty z modnego romansu: oto paniczykowie mają ciągnąć losy – cet czy licho – a który przegra, na wojnę musi ruszać, śmierci szukać.
A wojna wisi w powietrzu, Turcy idą na Wiedeń, Jan III Sobieski więc, bo za jego panowania Kraszewski umieścił akcję swej powieści, spieszy z siłami polskimi na odsiecz. Podczas kampanii konflikt między Korsakiem a Wyszogórskim trwa nadal, tylko ciągle coś staje na przeszkodzie rozstrzygnięciu ich sporu.
Motyw dwóch rywali do ręki jednej panny nie jest szczególnie oryginalny, ale jak pokazuje „Trylogia” Sienkiewicza, można na nim oprzeć kawał porządnej fabuły. Kraszewskiemu ta sztuka niezbyt się jednak udała. W pierwszej połowie książki akcja się niemrawo rozwija, na szczęście później przyspiesza i nabiera rumieńców. Rumieńców nie nabierają natomiast postacie głównych bohaterów, papierowych młodzieńców i mdłej panienki – za to mamy kilka nieźle skreślonych postaci drugoplanowych, przede wszystkim matkę Wyszogórskiego, skarbnikową, czy czarny charakter, jej krewniaka Krępca, hulakę i wydrwigrosza. Sporo dowiadujemy się o Sobieskim i jego ukochanej Marysieńce. Król jest wielkim rycerzem, ale zwycięstwa odnosi głównie dzięki łutowi szczęścia, a nie znajomości sztuki wojennej, królowa zaś to wyrachowana zołza. Tak zazwyczaj interesujące u Kraszewskiego tło obyczajowe tu jest ledwo widoczne; lepiej jest w scenach z wojny: oglądamy pochód wojsk, obozowiska, oblężenia. Niestety, tylko prześliznął się autor po opisach bitew; i odsiecz wiedeńska, i bitwa pod Parkanami zbyte są paroma ogólnikami, nie ma tu nic na miarę choćby Grunwaldu z Sienkiewiczowskich „Krzyżaków”. „Cet czy licho” zaliczyć więc trzeba do mniej udanych powieści Kraszewskiego. Ratuje ją nieco barwniejsza i żywsza część druga, kilka niezłych scen i charakterystyk postaci oraz wierność przekazom historycznym. To trochę za mało, by książka przekonała do siebie kogoś poza miłośnikami epoki i wielbicielami Kraszewskiego.
Józef Ignacy Kraszewski, Cet czy licho, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1961.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 657 razy, 1 razy dziś)
Marysieńka jako zołza?! Słuchać hadko. JIK mi podpadł na całej linii.
Wyrachowana Francuzica, co sobie przygruchała szlachcica, który królem został:) Fumy, fochy, nepotyzm, łapówkarstwo, intrygi i manipulowanie Jasieńkiem:PP O ile pamiętam z Boya, to Marysieńka nie była miodową królową wróżek, tylko megiera z niej wychodziła niekiedy:)
Między miodową królową wróżek a wyrachowaną zołzą jest jednak parę odcieni pośrednich. Ale Marysieńka już na pewno podpadła JIKowi przez to, że była Francuzką. On nie znosił wszelkich cudzoziemskości.
Prędzej się naczytał źródeł z epoki, a panowie szlachta Marysieńki nie uważali, bo z niej wyrachowana Francuzica i tak dalej :D
Może Kraszewski nie umiał opisywać bitew? W „Pamiętniku Mroczka” też nie zamieścił długich i szczegółowych opisów bitwy pod Wiedniem, skupił się raczej na opisie obozowiska i zdobywaniu łupów :-)
Opis jest opis, moim zdaniem, szczególnie jak się ma masę detalicznych źródeł, nie uwierzę, żeby JIK nie umiał sklecić paru stron o bitwie. A on pisze, że nie będzie się rozdrabniał, bo jest wiele opisów bitwy – lekko wkurzające podejście :)
Mam wrażenie, że tych mniej udanych powieści u Kraszewskiego była cała masa :-), mi podobała się tylko „Stara baśń”. Tak na marginesie to „Cet czy licho” przypomniało mi jak najbardziej prawdziwą i dramatyczną historię brata słynnego polskiego podróżnika Stefana Szolc-Rogozińskiego, w której rozstrzygnięcie zapadło natychmiast.
Przy kilkuset powieściach to już statystyka działa i najwięcej musi być przeciętnych:) A Cet to ciut niżej przeciętnej, czytać się da, ale bez szału.
Że zapytam, ujawniając swą ignorancję: a co to cet i licho? I które przegrywało?
A żeby odsiecz wiedeńską tak zmarginalizować? No nie, już choćby za to należy tę pozycję wykreślić z listy polskich lektur (choć zdaje się, że już się to stało, bowiem jako żywo dotąd o tej książce nie słyszałam)!
Cytuję z przypisów: Cet czy licho – rodzaj gry w dawnej Polsce, w której „Cet” albo „cetno” oznaczało liczbę parzystą (wygraną), a „licho” – liczbę nieparzystą (przegraną).
Paradoksem jest to, że powieść powstała w okolicznościach rocznicowych, ale najwyraźniej autor weny nie miał, tematu nie czuł i tak jakoś ten Wiedeń szerokim łukiem ominął:P
Skoro Ty mówisz, że to jedna ze słabszych książek Kraszewskiego, to notuję tę uwagę i nie będę się zabierać. A że mam jeszcze sporo jego powieści do nadrobienia to wolę te lepsze :)
ps. Co-sobotnia wizyta w bibliotece, z „Wojną domową” nie było problemu (w dziale dla młodzieży..) ale z „Przeprawą” już się pojawił – okazało się, że jest w magazynku biblioteki, bo ta już nie mieści całego księgozbioru. Kochana pani bibliotekarka pofatygowała się tam, ale mimo usilnych prób (wróciła zmachana) nie udało się jej do niej dostać. Głupio mi się zrobiło, więc powiedziałam, że poszukam gdzieś w antykwariatach. Pani bibliotekarka ze zgrozą powiedziała „nie, absolutnie, pójdziemy we trzy i ją dla pani wydobędziemy” :) Mam się zgłosić po świętach :) No i sam powiedz, jak można takiej biblioteki nie chwalić :)
Są jeszcze ofiarni ludzie na tym świecie, miło wiedzieć, że ktoś się może poświęcić, żeby ktoś inny mógł przeczytać książkę:) Paniom się sernik należy:)
Jedna ze słabszych? No to cieszę się, że zaliczyłeś za mnie:).
I przy okazji wyjaśnił się intrygujący tytuł:).
No słabsza, ale nie denna i nie cierpi się zbytnio przy czytaniu:)