Siedziałyśmy z matką Pawła przy herbacie. Było cicho w mieszkaniu, jak rzadko. Mąż pozostał w biurze, żeby nadrobić jakieś zaległości. Anula i Paweł poszli na koncert jazzowy do Filharmonii.
– Ile jeszcze mamy czasu? – spytała matka Pawła.
Spojrzałam na zegarek.
– Jeszcze dobrą godzinę.
– Zdaje się, że coś pada.
– Owszem, śnieg z deszczem.
– Zmokniemy – westchnęła.
– Zmokniemy – zgodziłam się.
– Zależy, ile będzie bisów.
– Może będziemy mogły wejść do hallu.
– Paweł sobie życzy, żebyśmy stały na rogu i udawały, że go nie znamy.
– Anula też.
– No widzi pani.
– Żeby takie duże dzieci trzeba było do domu odprowadzać – westchnęła matka Pawła jeszcze głębiej. – Już tyle lat tego nie robiłam,
– No cóż. Czasy się zmieniają.
– Paweł żąda, żebyśmy do niego nie podchodziły. Kazał chodzić za sobą w odległości czterech kroków i dopiero gdyby trójka do nich podeszła, żeby ich wylegitymować, to mamy wystąpić naprzód i działać.
– Wcale mu się nie dziwię.
– W zamian za to przyrzekł, że gdyby nas próbowali napaść chuligani, to on i koledzy nas obronią.
– To bardzo ładnie z ich strony.
– Mówi, żebyśmy uważały koło Cedetu.
– A jak nas napadną w drodze po nich?
– Kazał jechać taksówką.
– A może byśmy tak wrócili wszyscy razem taksówką?
– Zaproponowałam, ale powiedział, że mowy nie ma. Może nas jeszcze ktoś zauważy i wyda się, że po niego przychodzi matka.
– Rzeczywiście, to by było straszne.
Westchnęłyśmy obydwie.
– Do niedawna – powiedziała matka Pawła tęsknie – to taki chłopiec jak Paweł, metr siedemdziesiąt osiem, sam odprowadzał do domu koleżankę, a teraz to musi po niego przychodzić matka, metr pięćdziesiąt trzy, z przyjaciółką.
– Metr pięćdziesiąt pięć – pochwaliłam się.
– Wiem, ale na szpilkach – zbyła mnie matka Pawła.
Popiłyśmy herbaty z sokiem malinowym, na rozgrzewkę.
Zaproponowałam kieliszek likieru, ale matka Pawła powiedziała, że wykluczone, bo w razie gdybyśmy miały do czynienia z czynnikiem społecznym, to mogą nam kazaćchuchnąć.
– Próbuję iść z duchem czasu, ale coraz mi trudniej – przyznała się matka Pawła. – Starzeję się od tej gonitwy, a mówią, że przy młodzieży człowiek pozostaje młody.
– Nic podobnego, niech pani w to nie wierzy – zapewniłam ją.
Wyjęła z torebki lusterko i zaczęła się sobie przyglądać. Zorientowałam się, że zrobiłam gafę. […]
– Czy do Anuli do klasy przychodzi higienista? – spytała matka Pawła nagle.
Przestraszyłam się trochę.
– Nic mi nie mówiła – powiedziałam ostrożnie. – Ale ona mi nie mówi wszystkiego, pani wie.
– Bo do Pawła przychodzi higienistka. Taka mała blondynka.
– Po co?
– Jak to po co? Sprawdza czystość osobistą.
– W klasie?
– W klasie.
– Publicznie?
– Publicznie.
– Jak to się odbywa? – zainteresowałam się szczerze.
– Podobno każe im zdejmować lewą skarpetkę.
– Wszystkim naraz?
– No tak.
– I co?
– I ogląda te lewe nogi.
– I co?
– I jak nie są czyste, to wpisuje uwagę.
– A ilu ich jest?
– Chyba ze czterdziestu, może więcej.
Ta wiadomość wstrząsnęła mną na dłuższą chwilę. Są jeszcze bohaterskie zawody w naszej epoce.
– Pani pewnie myśli, że to taka prosta sprawa – dodała matka Pawła – ale ona nie przychodzi w regularnych odstępach czasu, tylko przez zaskoczenie.
– No to gorzej – zgodziłam się.
– I czasami każe im zdejmować prawą skarpetkę – wystrzeliła ostatni ładunek grozy.
Rozłożyłam ręce.
Posiedziałyśmy w milczeniu, w terapeutycznej ciszy przez dobre pięć minut.
Potem wstałyśmy, nałożyłyśmy na siebie swetry, boty, szale, czapki i płaszcze i ruszyłyśmy w ciemną noc. Przed bramą spotkałyśmy zadyszanego męża.
– Całe szczęście, żeście mi, panie, nie uciekły – powiedział.
– A co się stało? – zaniepokoiłam się.
– Nie wyobrażasz sobie chyba, że ja was puszczę bez opieki po nocy na miasto – zdziwił się.
– Całe życie chodziłam i nic mi się nie stało – powiedziałam, ale zrobiło mi się bardzo przyjemnie.
– Chodźmy – rzekł. – Zabawimy się w trójkę klasową. Pani będzie tajny ormowiec – zwrócił się do matki Pawła. – Ty będziesz tajna milicjantka, a ja będę tajnym ojcem.
Maria Zientarowa, Wojna domowa, Trio 1994, s. 213–217.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 562 razy, 1 razy dziś)
Kontrola czystości w wykonaniu pani higienistki rozłożyła mnie na czynniki pierwsze! :D Plus ładunek grozy w postaci prawej skarpetki.
To były czasy. Teraz pani higienistka musi mieć pisemną zgodę rodziców, żeby sprawdzić czystość głowy gimnazjalisty.
W podstawówce też musi mieć zgodę, mimo że higiena na niskim poziomie:P
W gimnazjum też nie lepiej. To sprawdzanie głów w ubiegłym roku wymusiły okoliczności. :(
Dobrze, że dla zmylenia przeciwnika w klasie Pawła czasem sprawdzana była prawa noga, bo uczniowie sprytnie szorowaliby tylko lewe. :)
To się nazywa XXI wiek; dobrze, że przynajmniej płyny na wszawicę coraz skuteczniejsze :(
Trzeba mieć zgodę na sprawdzenie higieny ucznia? Nie miałam pojęcia.
Tu muszę pochwalić panie higienistki z mojej szkoły – były b. dyskretne.
Rozumiem, że w takim razie przed wyjazdem na kolonie itp. nie sprawdza się czystości głowy?
Trzeba mieć, na piśmie. Kiedyś przed koloniami też nie sprawdzali, na koloniach też nie, teraz pewnie tym bardziej nikt się nie przejmuje.
Mnie się kiedyś zdarzyło przed koloniami i w trakcie. Sama byłam zdziwiona. Natomiast pamiętam nauczycielki tępiące brudne paznokcie. W mało elegancki sposób, ale może trzeba o tym mówić głośno?
Ręce faktycznie były oglądane w klasach, a nie wiem, czy i nie uszy czasami:) Ale to w młodszych klasach, starym koniom już nikt w uszy nie zaglądał :D
Moja fizyczka w ósmej klasie potrafiła zbesztać chłopców za to, że w czerwcu chodzili w grubych, ciemnych swetrach. Szkoda, że nie połączyła tego z tematem o przyciąganiu promieni słonecznych przez różne materiały.;)
Nasza w liceum się czepiała głównie dziewczyn, ubraniowo, fryzurowo itp.
To już standard. Że grzywka za długa, że paznokcie pomalowane itd. Dzisiaj miałyby dopiero używanie!;(
Czytając fragment słyszałam panią Irenę i panią Alinę. To był jeden z ulubionych seriali mojego dzieciństwa. Wspaniali aktorzy, wspaniała gra i świetny tekst.
O tak, wspaniali – to zresztą jeden z moich ulubionych odcinków, przegrywa chyba tylko z wizytą babci Pawła:D
Jeszcze ten odcinek z wiśniami był świetny. :) No i oczywiście Lejek. :D
Z wiśniami to właśnie o wizycie babci:))
Faktycznie, jak mogłam zapomnieć, że to babcia ich terroryzuje do drylowania. :) Tutaj znalazłam krótkie streszczenia wszystkich odcinków. Niewiele ich było. :(
My jesteśmy do tego stopnia sfanatyzowani, że mamy zaczytaną książkę i serial na płytach regularnie oglądany na zimowe smutki:)
Wcale Wam się nie dziwię. A czytając te dialogi podobnie jak Guciamal słyszałam głosy. :)
Z tymi głosami to niepokojące, Joanna d’Arc też słyszała głosy i jak skończyła? :PP
Ale potem została świętą, więc przed nami też na pewno świetlana przyszłość. :)
To ja też poproszę, ale bez tego stosu po drodze :P
W drodze wyjatku dla Ciebie zamiast stosu mogą być blogowe prezentacje stosików. :)
To nie wiem, czy nie wolę jednak spłonąć żywcem :D
Zientarowa jest dobra na wszystko. Na dodatek to jeden z nielicznych przypadków kiedy adaptacja filmowa i książka były równie dobre. No i przypomniały mi się akcje higieniczne w przeprowadzane w mojej podstawówce. na szczęście już nie publicznie ;).
Intrygujące te akcje:) Dzięki Tobie mam już Przez kuchnię i od frontu i wiele sobie obiecuję:))
Fajny jest też ten odcinek co Ciocia Anuli poszła na wywiadówkę do Pawła, który…statystycznie to leży.
Wszystkie są fajne, ale niektóre fajniejsze :DD
Bohaterski zawód :D Umarłam i leżę.
Zdejmij lewą skarpetkę, może ożyjesz :P
Myślałem coby może wieczorami wrzucić jakiś serial i teraz już wiem, że zamiast hamerykańskiego chłamohitu wrzucę „Wojnę …”. A czy jest suchy …? :D
Nie ma, syn wszystko zjada :P
A ja ostatnio u zakurzonej obejrzałem filmik o potędze jogi i zacząłem się zastanawiać czy aby nie spróbować. Ale teraz stanął mi przed oczy Łazuka i chyba zrezygnuję :D
Bo w jodze nauczyciel jest ważny, a Łazuka, no cóż…
Bardzo lubię oglądać. Dzięki temu dialogowi od razu cała scena stanęła mi przed oczami. Chyba czas odświeżyć pamięć i „zapodać” płyty do odtwarzacza :)
Koniecznie:)
Mam nadzieję, że postęp dokonał się choć już na tyle, że nie będę musiała nigdzie odprowadzać synów, jak już osiągną ten metr siedemdziesiąt z kawałkiem (a może nie osiągną?). To naprawdę przerażająca wizja!
Bardzo dawno już tego serialu nie oglądałam, a gdzieś go mam, tylko gdzie? Zientarowej zaś nie czytałam nigdy, przenigdy. Mam się wstydzić?
Teraz ponoć z chuligaństwem walczy się (albo nie walczy) innymi metodami niż odprowadzanie dzieci metr siedemdziesiąt osiem do kina i z powrotem. A wstydzić się jak najbardziej:)
Tak, ja dodatkowo mam do dyspozycji metody bardziej wyrafinowane niż przeciętni rodzice. Starszy zresztą już wyniuchał stojące przed nim możliwości, bo zdarza mu się straszyć mną kolegów i koleżanki. Hm.
Wstydzenie się dopisuję do listy zajęć niezbędnych do wykonania w najbliższym czasie. A mogę się wstydzić między drugą a trzecią w nocy, bo tylko wtedy mam wakat?
Bananowy młodzieniec ci rośnie i oblatany życiowo:)) Wstydzić się możesz w dowolnych godzinach, byle skutecznie pchnęło cię to do nadrobienia zaległości :P