Nierządnicy żywot mało atłasowy (Daniel Defoe, „Fortunne i niefortunne przypadki sławetnej Moll Flanders”)

Za streszczenie wystarczy sam tytuł: „Fortunne i niefortunne przypadki sławetnej Moll Flanders, która urodziła się w Newgate, a podczas swego sześćdziesięcioletniego urozmaiconego życia, poza dzieciństwem, była dwanaście lat ladacznicą, pięć razy żoną (w tym raz własnego brata), dwanaście lat złodziejką, osiem lat deportowaną zbrodniarką w Wirginii, a wreszcie wzbogaciła się, żyła uczciwie, zmarła jako pokutnica, spisane z jej własnych wspomnień”.

Córka więźniarki z Newgate, wychowana na cnotliwą panienkę, uwiedziona została przez bogatego panicza i odtąd piekło coraz mocniej zaciskało wokół niej swe macki. Defoe nie oszczędza swojej bohaterki, urozmaicając jej żywot na wszelkie sposoby i na wszelkie sposoby starając się ją przedstawić jako zdeprawowaną i upadłą kobietę. Niestety, trzysta lat temu pisząc, nie miał pojęcia o psychologicznym uwiarygodnianiu bohaterów, więc Moll sprawia raczej wrażenie marionetki szarpanej na wszystkie strony przez podły los i bujną wyobraźnię autora niż samoistnej postaci, którą własne złe skłonności pociągają ku niemoralnym i przestępczym czynom: prostytucji, bigamii, kazirodztwu, kradzieży. Na dodatek charakter Flanders zmienia się ze sceny na scenę: raz jest sprytną, obrotną kobietką, która wyjdzie obronną ręką z każdych tarapatów i zgromadzi przy okazji mająteczek, innym razem naiwną istotą, która do trzech nie zliczy i nie poradzi sobie z najprostszymi codziennymi sprawami – i nie jest to bynajmniej wynik przemian samej bohaterki, raczej autor obdarza ją akurat takimi cechami, jakie mu są potrzebne w danej scenie.

Książka opowiada kolejne epizody z życia Moll: niektóre wydarzenia opisywane są szczegółowo, nad innymi Defoe się prześlizguje, kwitując je lakoniczną wzmianką. Brakuje w tym nieco umiaru, w pewnym momencie wręcz żal Moll, na którą walą się wszystkie plagi egipskie; łatwo nawet o znudzenie, choćby przy opisywaniu kolejnych złodziejskich eskapad bohaterki. Przy odpowiednim dawkowaniu lektura daje jednak sporo przyjemności, a są też partie błyskotliwe: wielka tyrada na głupotę niewieścią, w której pobrzmiewają tony niemal feministyczne, znakomity opis londyńskiego podziemia położniczo-aborcyjno-adopcyjnego i procederu „fabrykacji aniołków”, uwagi o systemie prawnym czy nader plastyczne opisy londyńskiego więzienia. Do tego mnóstwo obserwacji obyczajowych, i to dotyczących nie tylko półświatka, a także interesujących postaci drugoplanowych: tu szczególnie wyróżnia się akuszerka, która stanie się przyjaciółką Moll. Dzięki temu czyta się „Przypadki” niemal jak reportaż, Defoe robi zresztą wszystko, by przekonać czytelnika, że ma do czynienia z autentycznymi zapiskami kobiety upadłej. Chociaż nie udało mu się to w pełni, zmienne losy Moll Flanders warto poznać.

Daniel Defoe, Fortunne i niefortunne przypadki sławetnej Moll Flanders, tłum. Krystyna Tarnowska, Wydawnictwo Dolnośląskie 2005.

(Odwiedzono 1 588 razy, 7 razy dziś)

32 komentarze do “Nierządnicy żywot mało atłasowy (Daniel Defoe, „Fortunne i niefortunne przypadki sławetnej Moll Flanders”)”

  1. Teraz siedzę i dumam na temat konstrukcji i faktycznych walorów jedynego dzieła Defoe, które przeczytałam, czyli oczywiście Robinsona Kruzoe. Czy tam też było tak chaotycznie i niespójnie? Wydaje mi się że nie, ale pewności brak.
    Pobrzmiewające tony feministyczne w osiemnastowiecznej tyradzie na głupocie niewieścią, napisanej przez mężczyznę, wydają się mi się jednak figurą retoryczną lekko naciąganą.

    Odpowiedz
    • Moll do Robinsona ma się nijak, moim zdaniem. Robinson skonstruowany spójniej, acz nudniejszy dużo, dużo bardziej:) A w tony nie powątpiewaj, Defoe był postępowy, a bohaterce w usta włożył herezje, że hej! :)) No powiedzmy, że feminizm umiarkowany, a nie z tych walczących na barykadach.

      Odpowiedz
    • Z uwagi na użyty przeze mnie wcześniej (omyłkowo, ale co z tego?) zwrot „tyradzie na głupocie”, może lepiej nie będę zabierać się za tę lekturę? Pardon, tą lekturę:P
      Robinson nudny? Mam może trochę spaczone spojrzenie, bo pierwszy raz czytałam go bodajże w wieku lat 10 i wtedy porywał mnie i zachwycał. Teraz zaś pewnie nie doczeka się powtórki (choć mam bardzo zacne i zabytkowe wydanie), więc zostanę przy wersji nostalgiczno-wspomnieniowej.

      Odpowiedz
    • Pełna wersja Robinsona, autorska, Cię zachwyciła w dzieciństwie? Nie uwierzę, kazań umoralniających ludzka siła nie zmoże:) A w Moll parę rzeczy by Cię zainteresowało, np. rozważania o tym, ile może obrotny adwokat, że o scenach policyjno-procesowych nie wspomnę:)

      Odpowiedz
    • Kazań jakoś nie pamiętam, może przechodziłam przez nie bezboleśnie, dzięki uprzedniemu zaaplikowaniu przeciwbólowej dawki mrożących krew w żyłach przygód wywołujących rumieńce na mym licu?
      Sceny policyjno-procesowe w odniesieniu do wieku XVIII istotnie mogą być interesujące, zwłaszcza że chwilowo pogrążyłam się w głębokiej żałobie wyczytawszy, iż Zola ostatecznie nie zrealizował swojego pierwotnego zamiaru włączenia do cyklu Rougon-Macquartowie powieści o sądownictwie. To by dopiero było coś!

      Odpowiedz
    • Właśnie jestem na etapie zastanawiania się, którego Zolę wrzucić sobie jako drugiego, ale o „Pieniądzu” raczej nie myślałam; chyba zacznę od czegoś raczej obyczajowego niż społecznego.
      Wracając do Robinsona, czy dobrze mi się wydaje, że to była lektura w szkole podstawowej? Tli mi się piąta klasa, ale sama nie wiem, czy to nie urojenia.

      Odpowiedz
    • Obyczajowego? Może nieśmiertelną Nanę, jeśli nie znasz? Albo koronki i parasolki ze Wszystkiego dla pań? Robinson był lekturą, możliwe że i w piątej klasie, ale w postaci adaptacji Stanisława Stampfla, skupionej wyłącznie na akcji, bez kaznodziejskich wycieczek z oryginału.

      Odpowiedz
    • Nana jest jedyną książką Zoli, jaką czytałam choć dawno, więc kto wie, może powtórzę? Koronki i parasolki jakoś mnie nie zachęcają, ale zdaje się że to tylko złudzenie.
      Aż tak biegła w Robinsonie aby odróżniać wydania i wersje nie jestem, ale miło że nie mam urojeń. Pan Stampfl zrobił chyba jednak dobry uczynek, skoro twierdzisz że owe kazania były aż tak straszne? Ciekawe, czy za parę lat moi synowie będą w ogóle chcieli choć spojrzeć w stronę tej książki (co do zerkania w stronę Moll raczej nie mam złudzeń)?

      Odpowiedz
    • Robinson i Guliwer żyją wyłącznie w przeróbkach, dobre i to:) Nie wiem, czy naszym dzieciom motyw rozbitka wyda się ciekawy, gdzie tu znaleźć izolowaną wyspę w tych czasach? Mnie się już Cast Away z Hanksem wydawał naciągany:P Daj szansę parasolkom, jeśli nie szmatki i błyskotki, to może zafascynuje Cię mechanizm drapieżnego kapitalizmu?

      Odpowiedz
    • Guliwer też? Ostatnio rozpaczliwie poszukiwałam oryginalnego Andersena i też odbiłam się od ściany. W tym jednak przypadku przeróbki zdecydowanie nie wychodzą nikomu na dobre (poza wydawcami tego śmiecia).
      Cast Away owszem, naciągany, ale jakżeż sympatyczny! Z drugiej strony, nie ma też przecież na świecie piratów z drewnianymi nogami i papugami, a jakoś nikomu to nie przeszkadza.
      Z racji utrudnień w dostępie do kolejnych części cyklu Zoli, pewnie skończy się na tych koronkach, choć drapieżny kapitalizm i jego mechanizm to też nie to, co momarty lubią najbardziej…

      Odpowiedz
    • W kwestii Zoli wiesz, do kogo możesz się zwrócić:P Jak to nie było piratów z papugami? Wbijasz mi nóż w drewnianą nogę:) Nie mówię, że Cast Away niesympatyczny, ja lubię książki i filmy o rozbitkach. I tak, Guliwer też ma przeróbki dla dzieci, i to całkiem niezłe, trzeba przyznać. Przynajmniej coś się w nich dzieje, w przeciwieństwie do rozwleczonego oryginału:D

      Odpowiedz
    • Pamiętaj, że słowo rzucone w blog w mojej obecności, pada na żyzny grunt:) Jak upłynie okres karencji, pewnie się zwrócę:))
      Rozumiem, że wzmianka o braku piratów z hakiem zamiast ręki może wywołać tiki nerwowe, więc przezornie jej tu nie zamieszczę:P
      I nie mów, że ty wszystko czytasz i w najbardziej oryginalnym oryginale, i w każdej z adaptacji vel przeróbek?!

      Odpowiedz
    • Spoko, nie krępuj się:) Zamieść wzmiankę, zawsze te haki podejrzewałem o jakiś przekręt, cholernie niewygodna rzecz:) A Robinsony i Guliwery najpierw, jako dziecko, czytałem przerabiane, a później sobie przyswoiłem pełne wersje – i nie ukrywam, że przeróbki ciekawsze:)

      Odpowiedz
  2. To trochę zabrakło Moll do Zsa Zsy Gabor :-) Ja niedawno haniebnie poddałem tyły na Robinsonie. Moja pycha została ukarana bo zamiast trzymać się wersji Anczyca albo Stampf’la to złapałem się ambitnie za Kotta :-) i teraz jakoś nie mam odwagi przy zabrać się za „Moll Flanders” :-).

    Odpowiedz
  3. Tytuł w pełnej wersji porażający. Zero suspensu. :) Dobrze, że współczesne tytuły nie streszczają fabuły z podaniem zakończenia włącznie.
    Biorąc pod uwagę frywolne ciągoty Defoe aż dziw, że nie zesłał Robinsonowi na wyspę Piętaszki. :)
    Nie czytałam „Moll…”, ale jak na powieść z 1721 roku wydaje mi się całkiem niezła. Ciekawe, czy „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki” Krasickiego w ogóle dają się czytać. :)

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.